Brukiew i jej Julia

05.09.2022

Czyta się kilka minut

 / CAITO / ADOBE STOCK
/ CAITO / ADOBE STOCK

O dziewięćdziesiąt procent może spaść różnorodność zapylaczy na obszarach zainfekowanych nawłocią kanadyjską. Tę inwazyjną, niszczącą ekosystemy łąk i zarośli roślinę lekceważymy po części dlatego, że jest tak ładna. Z początku obecna w niewielkiej ilości, jakże miło podmalowywała nam płowo-bure pejzaże późnego lata. Ale jej pędu nic nie zatrzyma, tylko ludzka ręka, działaniem roztropnym, choć brutalnym. Idzie o naszą przyszłość, ale taką przyziemną, niesprzedawalną w postaci sloganowej papki z jakichś kampusów czy gospodarskich wizyt wodza.

A może lepiej, żeby panowie politycy nie angażowali przyrody w swoje kampanie, skoro tak nieodpowiedzialnie rozgrywali kwestię zatrutej Odry? Ryby potrafią być problemem dla polityków nie tylko, gdy śnięte, ale i żywe, aż za bardzo żywe. W Białym Domu, przynajmniej za Obamy, był umocowany etatowo i budżetowo specjalny doradca ds. inwazyjnych karpi. Nie tych znanych nam z wigilijnego stołu, tylko ich kuzynów z rodziny karpiowatych – tołpygi białej oraz pstrej. Sprowadzono je w latach 70. z Azji do oczyszczania z glonów zbiorników hodowlanych i ściekowych w Arkansas, ale tak im się spodobało w nowym kraju, że wkrótce zadomowiły się w rzekach Środkowego Zachodu, z Mississippi na czele. Wypierając przy okazji mnóstwo lokalnych gatunków i burząc równowagę w ekosystemach. Padł blady strach, że wkrótce zdominują Wielkie Jeziora. Armia USA dostała specustawę i specpieniądze na prace hydrologiczne, żeby do tego nie dopuścić.

Amerykanin, człek praktyczny, doszedł zarazem do wniosku, że pomocna byłaby tu niewidzialna ręka rynku. Jak sprawić, żeby opłacało się tołpygi łowić na sprzedaż? Wszak są jadalne, nawet całkiem smaczne. Sęk w tym, że Amerykanie obejmują je potoczną nazwą Asian carp , a to podwójnie odstręcza ich od jedzenia. Raz, że w ogóle karp, który nie jest tam ceniony kulinarnie, bo „zalatuje mułem”; dwa, że azjatycki, co budzi mnóstwo uprzedzeń, jeszcze wzmocnionych przez pandemię „chińskiego wirusa”. Odławiane dotąd niewielkie ilości tołpyg szły więc głównie na karmę dla niedźwiedzi w parkach narodowych albo do kocich puszek.

Ale praktyczny, jak się rzekło, Amerykanin nie takie przeszkody pokonywał. Pewna Julia z jego lektury szkolnej nauczała, że większość problemów da się załatwić w warstwie słów. Jedyną wadą jej Romea było wszak to, że nazywał się Montecchi. „Cóż znaczy nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą nie mniej by pachniało (...) odrzuć nazwisko, a za ten dźwięk, który nie jest nawet cząstką ciebie, weźmiesz mnie całą” (przeł. S. Barańczak). Zarząd dróg wodnych stanu Illinois zlecił agencji brandingowej z Chicago pracę nad nową nazwą. Właśnie niedawno konsumentom z tego i sąsiednich stanów przedstawiono na billboardach i w reklamach ich nową ulubioną rybę: copi . Nazwa fonetycznie odnosi się do copious (obfity, płodny) i została przetestowana na licznych fokusach jako intrygująca, z lekka egzotyczna, „świeża”. Zaangażowane w kampanię restauracje i firmy dystrybucyjne już wciągnęły do swych ofert copiburgery.

Czy to coś zmieni, wkrótce się okaże, w ciekach wodnych Illinois czeka na spożycie ze 20 mln ton copi . Ale czemu miałoby się nie udać? Kiedyś w Ameryce przemianowano patagońską rybę zębatą (w polskich atlasach to kłykacz) na chilijskiego labraksa, choć Chile to ona nie widziała nawet przez lornetkę. No i w ogóle zmiana nazwy to skuteczny sposób na ominięcie uprzedzeń i manipulację w każdej dziedzinie, czego np. cały katalog słownych sztuczek związanych z „zasobami ludzkimi” jest najlepszym dowodem.

Znam ja i w Polsce parę rzeczy, które czekają na swoją Julię, by przyszła i odmieniła im źle kojarzone nazwy. Pierwsza w kolejce to bardzo cenna smakowo brukiew, warzywo nieodwracalnie spaskudzone przez wojnę. A gdyby tak ją z angielska nazwać rutabaga ? Krem z pieczonej rutabagi z oliwą truflową i orzeszkami laskowymi... Prawda, że elegancko? Nutria: najlepiej byłoby nie hodować w ogóle, ale skoro na razie jest wśród nas, dobrze byłoby zjadać jej ponoć niezłe mięso, a nie tylko mordować ją na futro. Gdybyśmy od Francuza pożyczyli nazwę ragondin, byłoby chyba raźniej.

Ale metodę Julii chciałoby się zastosować też w drugą stronę. Ogłaszam konkurs na obrzydliwą, budzącą strach nazwę dla nawłoci kanadyjskiej, która oprócz tego, że ładnie wygląda, to jeszcze zdradliwie zapożycza sympatycznie brzmiące imię od niegroźnej nawłoci pospolitej, zwanej też złotą rózgą. Jeśli rząd by dosypał milion czy dwa na propagandę (a wiemy, że na propagandę nie skąpi), to następnego lata naród własnoręcznie upora się z problemem. Słowa to broń, jak wiemy z historii, i nie ma powodu, by strzelali z niej tylko źli ludzie w złych zamiarach. ©℗

Brukiew nie dość, że ma nazwę z przeszłością, to wychodzi po obróbce szarobura, przez co trudno z niej zrobić gwiazdę Instagrama. Na razie jeszcze trudno się do niej przekonać, gdy tyle innych świeżych rzeczy dookoła. Ale już niedługo na zimny, wilgotny wieczór może wam się bardzo przydać taki prosty przepis na sycący krem: zagotowujemy ok. litra mocnego bulionu warzywnego, wrzucamy 50 g ryżu i gotujemy do miękkości. Na dużej patelni na 2 łyżkach masła dusimy pod przykryciem 0,75 kg brukwi pokrojonej w małą kostkę – do miękkości, podlewając ewentualnie wodą. Przekładamy porcjami brukiew do wywaru z ryżem, stale miksując, aż osiągniemy gęstą konsystencję. Doprawiamy pieprzem, a na użytek Instagrama zabarwiamy na żółto kurkumą w proszku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2022