Zgubiona oś wszechświata

Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego zetknięcia z Japonią - tego sprzed trzydziestu lat. Kiedy po kilkudniowej podróży (najpierw samolotem przez Związek Radziecki, potem pociągiem do Nachotki, wreszcie - dwa dni statkiem do Jokohamy) dotarłem na miejsce, natychmiast poczułem się zagubiony.

09.07.2007

Czyta się kilka minut

Jeden z drzeworytów Ando Hiroshige (1797–1858) prezentowanych w krakowskim Centrum „Manggha” / Fot. archiwum Centrum „Manggha” /
Jeden z drzeworytów Ando Hiroshige (1797–1858) prezentowanych w krakowskim Centrum „Manggha” / Fot. archiwum Centrum „Manggha” /

Przede wszystkim za sprawą drogowskazów, które miały mi ułatwić wyjście z portu: wszechobecnych, ale niezrozumiałych (mimo że języka japońskiego zacząłem uczyć się - samodzielnie - już przed wyjazdem). Dziś nieco częściej zauważyć można w Japonii angielskie napisy, głównie w metropoliach: Kioto czy Tokio; wtedy nie było ich w ogóle. W latach 70. goście z Zachodu pojawiali się rzadko, a każdy, kto odbiegał wyglądem od rdzennych Japończyków, nieodmiennie wydawał się im Amerykaninem.

Pamiętam, że nagle znalazłem się w nieprzebranym, ale zdyscyplinowanym tłumie ludzi, którzy najwyraźniej wiedzieli, dokąd idą. Bezwolnie dałem się prowadzić tej ludzkiej masie, ale do dziś jestem przekonany, że nie poradziłbym sobie, gdyby nie pomoc opiekującego się mną japońskiego profesora, który jakimiś zygzakowatymi przejściami wyprowadzał mnie na zewnątrz. Miałem rozpocząć studia na wydziale architektury na Hokkaido University.

Równowaga gramatyk

Ta przygoda uzmysłowiła mi coś, co potem okazało się najważniejszym prawem Kraju Kwitnącej Wiśni: otóż do tego społeczeństwa trzeba zostać wprowadzonym, trzeba mieć rekomendację - i to od rdzennego Japończyka. Tu nie ma przyjaźni rodzących się przez przypadek, w barze albo na spacerze w parku. A jeśli nawet się zdarzają, to tylko jako wyjątek potwierdzający regułę.

Najważniejszą rzeczą, jaką zawsze ma przy sobie każdy Japończyk, jest wizytówka. Bez wymiany kart wizytowych nie da się bowiem rozpocząć rozmowy z nieznajomym. Dlaczego? Wizytówka pozwala stwierdzić, jaką pozycję w hierarchii społecznej zajmuję wobec drugiego. Bez tej informacji nie wiem, jakiego języka powinienem użyć. Inna gramatyka (rozumiana dosłownie, jako budulec wypowiedzi) rządzi rozmową osoby starszej z młodszą, mężczyzny z kobietą, szefa z podwładnym, nauczyciela z uczniem, kolegi z koleżanką. Zaś bez umiejętności wyboru właściwego sposobu komunikacji w ogóle przestaje być ona możliwa.

Ma to zresztą bardzo dobre skutki - szacunek dla starszych, a przede wszystkim umiejętność szukania kompromisu, również zresztą zawierająca się w języku. Nasze wyobrażenie o japońszczyźnie bierze się z filmów o samurajach, a przecież ich bohaterowie to żołnierze, posługujący się swoistym żargonem wojskowych rozkazów. Tymczasem japoński to w gruncie rzeczy dyskretny język dialogu.

Przypominam sobie scenę, która rozegrała się kiedyś tuż przed oknami mojego akademika. Stał tam budynek, w którym mieściły się dwie restauracje, a raczej głośna knajpa, do której zjeżdżali na motorach ubrani ekstrawagancko młodzi Japończycy, oraz elegancki lokal zaaranżowany w stylu francuskim. Któregoś dnia zauważyłem, jak stary właściciel nobliwej restauracji, Japończyk, wchodzi na piętro i dyskretnie zwraca uwagę rozbawionej młodzieży, że zbyt agresywna muzyka przeszkadza jego gościom.

Byłem przekonany, że za chwilę dojdzie do awantury, może nawet rękoczynów, a wszystko w najlepszym razie skończy się interwencją policji. Nic z tych rzeczy. Młodzi w ,,skórach" i ,,irokezach" na głowie ukłonili się sąsiadowi i ściszyli głośniki. Zobowiązywała ich do tego kultura kompromisu. Zdarzenie nie przerodziło się też w długotrwałą "zimną wojnę": następnego dnia we francuskiej restauracji znów siedzieli jej stali bywalcy, a młodzi ludzie zjeżdżali się z rykiem motocyklowych silników.

W absolutnej symbiozie współistnieją też w Japonii religie. Główne to shinto i buddyzm, ale jest też miejsce dla religii nowych: konfucjanizmu i chrześcijaństwa. Przypuszczam, że duchowa wielowątkowość wynika z charakteru dwóch najpowszechniejszych tu religii. Shinto nie ma przecież założyciela, nie zna ani praw kanonicznych, ani nawróceń. Tłumaczy potęgę (czasem destruktywną) sił natury, a jednocześnie - powołując się na boskość rodziny cesarskiej - buduje oś porządkującą chaos wszechświata. Czy my, Europejczycy, zdajemy sobie sprawę, czym dla Japończyków było odebranie cesarzowi kami, czyli atrybutów boskości? Czy Amerykanie, dokonujący tego aktu pod koniec II wojny światowej, zdawali sobie sprawę, że niszczą oś, która przez całe wieki porządkowała zhierarchizowany japoński wszechświat?

Dziś śluby przyjęło się brać w obrządku shintoistycznym. Pogrzeby są już raczej buddyjskie. I nie ma w tym żadnej sprzeczności. W japońskich domach zauważyć można dwa ołtarze: miniaturową shintoistyczną kapliczkę kamidana i batsudan - miejsce poświęcone Buddzie. Pewnego styczniowego dnia byłem świadkiem niezwykle pięknego święta: jak co roku do shintoistycznej świątyni pielgrzymowały kilkunastoletnie dziewczęta ubrane w tradycyjne kimona.

Natura odtworzona

Natura pełni w Japonii specyficzną funkcję. Z jednej strony decyduje o ludzkim losie: kiedy opowiadałem japońskim kolegom, że pod moim domem (dziś już nieistniejącym), usytuowanym wśród pól ryżowych na przedmieściach Tokio, założył gniazdo wąż, szczerze mi gratulowali. "Wąż zawsze lokuje się tam, gdzie szczęście" - twierdzili.

Z drugiej, słynne japońskie ogrody nie mają w sobie nic przypadkowego: posługujące się symbolem i metaforą, są artystyczną reprezentacją natury i poszukiwaniem przestrzeni kontemplacji. Misternie konstruowane, początkowo odnoszące się do wzorów chińskich, później, w okresie Heian, stworzyły własną stylistykę, obrazującą za pomocą krajobrazu rajską krainę harmonii. Jeszcze później ukształtowała się estetyka ogrodów zen: coraz bardziej abstrakcyjna w stosunku do natury, eliminująca dekoracyjność na rzecz pustki (suche ogrody żwirowe i kamienne).

Połączenie naturalności z przetwarzającą rzeczywistość sztuką ma swoje odzwierciedlenie także w życiu codziennym. Ot, wystarczy przypomnieć japońskie obyczaje związane z kąpielą. Podstawowa zasada brzmi: umyj się, zanim wejdziesz do wanny (i to koniecznie przed kolacją). Najpierw zasiada się na stołeczku przed dwoma kranami, z ciepłą i zimną wodą. Gdy zmyje się już z ciała mydło i szampon, można wejść do wanny z wodą tak gorącą, że można w niej wytrzymać tylko kilka minut. Bardzo lubiłem takie seanse w łaźniach publicznych, które stanowią rodzaj elitarnych klubów dla lokalnej społeczności. W Japonii kąpiel nie służy bowiem wyłącznie higienie fizycznej, ale przede wszystkim psychicznej. A ta jest tu szczególnie ważna.

Mamy bowiem do czynienia ze społecznością, w której identyfikacja grupowa dominuje nad indywidualizmem: grupa kształtuje się w szkole, na studiach, w biurze. Ważne, jak długo i w jakiej firmie pracuję. Z kolegami spędzam w końcu mnóstwo czasu - o wiele więcej niż z rodziną. Choć ostatnimi czasy rodzina japońska bardzo się zmienia. Kobieta (zwyczajowo decydująca o rodzinnych planach i finansach, dbająca jednak o to, by dowartościowywać męża na zewnątrz) coraz częściej upomina się o własną pozycję: zdarza się, że późno wychodzi za mąż i wraz z mężem podejmuje decyzję, że nie będą mieli dzieci, a ona poświęci się karierze zawodowej. Kryje się w tym pewna - charakterystyczna dla tego kraju - bezwzględność i determinacja, współistniejące z wyrafinowaniem.

Kucharze - poeci

A my, Europejczycy, czy szerzej: reprezentanci kultury Zachodu? Traktuje się nas tutaj z zainteresowaniem, ale i dystansem, czasem pobłażaniem. Potwierdza to polityka wielkich japońskich firm, które eksportują do nas sprzęt domowy czy elektroniczny znacznie mniej skomplikowany niż ten, który przeznaczają na rynek wewnętrzny.

Może nie jesteśmy tak do końca barbarzyńcami, ale i tak raz po raz popełniamy towarzyskie gafy. Cudzoziemiec nie potrafi np. w pełni docenić kunsztu wyrafinowanej japońskiej kuchni typu Kaiseki. A przecież kucharze tradycyjnej kuchni wysokiej bywają tu poetami: smakami opowiadają o zmieniających się porach roku, o emocjach tak silnych, jak miłość i nienawiść, o morzu i górach, wojnie i pokoju, życiu i śmierci. Komentują wydarzenia i interpretują literaturę. Dlatego ważna staje się faktura, kolor, kompozycja każdej potrawy, a nawet zastawa. Doznania estetyczne stawiane są na równi ze smakowymi.

Zachwycając się Kaiseki, preferujemy znajome, zasymilowane w Europie sushi­ i sashimi, które na Dalekim Wschodzie pełnią funkcję wykwintnej, acz popularnej kuchni. Ba, azjatyckim gospodarzom wmawiamy nawet (nie bez racji), że niektóre elementy ich kuchni dotarły do Japonii z Portugalii: tempura - panierowane i smażone w oleju ryby i warzywa - znana jest na obydwu kontynentach pod tą samą nazwą.

Ale związki z kulturą Zachodu są znacznie bardziej skomplikowane. Gdy w drugiej połowie XIX wieku Japonia przeszła okres tzw. restauracji Meiji (władzę stracili samurajowie, stolicą zaś stała się "Brama Rzeki", czyli Edo, znane dzisiaj jako Tokio), kraj ten zaczął otwierać się na wzorce kultury i techniki zachodniej. Objawiło się to m.in. w architekturze: obok tradycyjnych, drewnianych domów zobaczyć tu można np. importowany z Europy

i Ameryki klasycyzm. Jednak już wkrótce, w okresie poprzedzającym II wojnę światową, Japonia zaczęła stawiać sobie z kolei pytanie o własną tożsamość stylistyczną, co przyczyniło się do powstania budynków w narodowym stylu cesarskim, który jest połączeniem monumentalnego klasycyzmu i podwiniętych japońskich dachów. Reakcją była architektura modernistów z Kenzo Tange na czele, łącząca racjonalizm i prostotę z gustem japońskim. Ta debata o współczesną japońską tożsamość trwa.

Wspaniałym tego przykładem jest postmodernistyczny budynek Tsukuba Center Building Araty Isozakiego, stanowiący głos w dyskusji o historii i dniu dzisiejszym Japonii. Architekt uznał, że klęska

II wojny światowej pozbawiła jego kraj centrum, jakim był cesarz. W efekcie kultura japońska zaczęła wchłaniać i akceptować wszystko, ale nie organizuje się już wobec jakiejś myśli przewodniej. Dlatego skomponował ten budynek z nawarstwiających się, najrozmaitszych cytatów, które zapożyczył z architektury Zachodu. Wszystkie one skomponowane są dość dowolnie, bez hierarchii i centrum. Tak więc, jeżeli Isozaki używa motywów przejętych z placu Kapitolińskiego, to w środku nie ma już pomnika Marka Aureliusza, jest dziura - czyli nic. Sam plac zaś nie został wyniesiony, jak w Rzymie, ale zagłębiony w ziemię. Ten metaforyczny budynek-manifest ma jeszcze jeden kontekst: powstał w roku 1983 w bardzo młodym mieście, które budowano właśnie wśród pól ryżowych i lasów sosnowych.

"Śpiewające podłogi"

Co na pewno powinniśmy w Japonii zobaczyć? Oczywiście półtoramilionowe Kioto, dawną stolicę Japonii, założoną pod koniec VIII wieku na wzór chińskiego Xi'an. Trzeba poznać to niezwykłe miasto z jego niezliczonymi świątyniami i ogrodami, z pałacami, w których znaleźć można cedrowe "śpiewające podłogi".

Warto wybrać się też do pobliskiej Nary, stolicy Japonii z VII wieku, aby zobaczyć jej stare świątynie Horyuji i Todaiji z wielkim posągiem Buddy.

Oczywiście, trzeba pojechać do Tokio - a tam, podobnie jak spieszące się tłumy Japończyków, skorzystać z kolejki JR Yamanote, której trasa wiedzie przez najważniejsze dzielnice miasta. Każda z nich ma inny charakter. Ginza znana jest z luksusowych sklepów. W Ueno znajdują się najważniejsze tokijskie muzea. W Shinjuku rządzi rozrywka. W Marunouchi - najbardziej prestiżowe firmy.

Zresztą, Japonia jest bardzo różnorodna. Hokkaido na przykład, najdalej na północ wysunięta część archipelagu Wysp Japońskich, przypomina trochę pionierski Dziki Zachód. Wyspa - o surowym klimacie, do dziś słabo zaludniona (choć stolica regionu, Sapporo, liczy prawie 3 mln mieszkańców) - intryguje urodą natury. Tu znajduje się największy park narodowy w całym kraju, Daisetsu-Zan, gdzie poszukiwać można wulkanów, jezior i gorących źródeł albo wspinać się na szczyty, których wysokość przekracza 2 tys. metrów.

Ale w Japonii warto zejść z przewodnikowych szlaków. Warto podziwiać japońską naturę w górach prefektury Nagano, poznać klimat małych miasteczek wysp Kyushiu i Shikoku. Trafić do wiosek, w których życie niewiele zmieniło się od stu lat, a pojawienie się obcokrajowca jest tam rzadkim wydarzeniem. Naprawdę, w nowoczesnej Japonii takie tradycyjne światy wciąż jeszcze istnieją.

KRZYSZTOF INGARDEN jest architektem, konsulem honorowym Japonii w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007