Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co najmniej 50 zabitych i 1700 aresztowanych; blisko 400 miast, w których doszło do antyrządowych wystąpień – oto bilans ostatniego miesiąca w Birmie, gdzie 1 lutego armia siłą odsunęła od władzy Narodową Ligę Demokratyczną. Aresztowaną liderkę NLD Aung San Suu Kyi oskarżono m.in. o posiadanie nielegalnych środków łączności. W państwie o totalitarnych ciągotkach paragraf znajdzie się także na noblistkę sprawującą funkcję premiera.
Proces Suu Kyi, cieszącej się w Birmie olbrzymim poparciem, to jeden z wielu ostentacyjnych gestów złej woli, na jakie armia pozwala sobie coraz częściej. 3 marca w Mandalaj śmierć z rąk żołnierzy poniosła 19-letnia Kyel Sin, która na demonstrację założyła T-shirt z napisem „Wszystko będzie dobrze”. Tego samego dnia zginęło także dwoje znanych poetów młodego pokolenia: K Za Win oraz Kyi Lin Aye. Ta ostatnia kilka godzin wcześniej napisała na Facebooku, że „umrze złą śmiercią”.
Birmańczyków, którzy zdążyli posmakować demokracji (rządząca od 1962 r. armia w 2011 r. zaoferowała kohabitację tępionej dotąd opozycji), lutowy zamach zbudził nagle z pięknego snu o życiu w państwie prawa. Społeczeństwo nigdy nie ufało armii, ale wystarczała nadzieja, że generałom nie opłaca się demolka demokratycznego układu z opozycją, którym kupili sobie wreszcie akceptację na arenie międzynarodowej. Wolne wybory w 2015 i 2020 r. nie osłabiły przecież pozycji armii, która nadal cieszyła się autonomią od władz cywilnych. Wojskowi mieli liczne przywileje socjalne, a generalicja, która zdążyła uwłaszczyć się na części birmańskiej gospodarki, zachowywała też kontrolę nad resortami siłowymi i 25 proc. miejsc w parlamencie, które zabezpieczały Tatmadaw (to oficjalna nazwa sił zbrojnych) przed niekorzystnymi dlań zmianami konstytucji. Po ostatnich wyborach parlamentarnych, w których NLD zdobyła 83 proc. mandatów, generałowie doszli jednak najwidoczniej do wniosku, że zapoczątkowany w 2011 r. eksperyment „zdyscyplinowanej demokracji” (to ich autorski wkład w myśl politologiczną) wyrwał się im spod kontroli. W tej sytuacji zrobili to, co potrafią najlepiej – użyli przemocy.
Czytaj także: Wojciech Jagielski: Trudne czasy dla Pokojowych Noblistów
Birmańczycy jeszcze nie kapitulują. Wojsko niemal każdego dnia brutalnie dusi wielotysięczne demonstracje. Kobiety świadomie wykorzystują siły przesądu, który zabrania mężczyznom przechodzić pod suszącą się damską garderobą (co ma grozić utratą poun, czyli męskiego ducha). Barykadują przed żołnierzami ulice, rozwieszając nad nimi spódnice i bieliznę. Ale to armia ma dziś w ręku wszystkie atuty: od karabinów, przez zachowawcze nastroje części społeczeństwa, które obawia się powtórki masakry z 1988 r., aż po apatię społeczności międzynarodowej, która jednoczy się już w wygodnym konsensusie, że pucz to wewnętrzna sprawa Birmy.
Zabity K Za Win tak pisał do ojca w wierszu „List z celi więziennej” (w przekładzie Krzysztofa Czyżewskiego):
Jeśli twoja religia zabrania ci
przeklinać tę klikę,
pozwól mi wyrzec się jej.
W twoim imieniu
uczynię powietrze niebieskim.
Młodzi Birmańczycy zaczynają rozumieć, że na ołtarzu wolności mogą złożyć w ofierze już tylko siebie.