Nobel i faul

Michał Lubina: Nasz problem z Aung San Suu Kyi polega na tym, że uznaliśmy ją za swoją, za demokratkę w zachodnim stylu. Tymczasem ona nigdy nie zmieniła politycznych przekonań. Nikt wcześniej po prostu jej o to nie pytał.

02.11.2020

Czyta się kilka minut

Aung Sang Suu Kyi, 15 stycznia 2020 r. / THET AUNG / AFP
Aung Sang Suu Kyi, 15 stycznia 2020 r. / THET AUNG / AFP

MAREK RABIJ: Prawie każdą debatę o Birmie otwiera w Polsce stwierdzenie, że to odległy kraj, o którym niewiele wiemy. Tymczasem gdyby przyrównać temperaturę i strukturę napięć w tamtejszej polityce do ostatniej kampanii wyborczej w Polsce, otrzymamy obrazy do siebie podobne.

MICHAŁ LUBINA: Sytuacja w Birmie rzeczywiście przypomina to, co się działo w Polsce wiosną i latem. Partia rządząca – Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), pod kierownictwem Aung San Suu Kyi – dąży za wszelką cenę do przeprowadzenia wyborów parlamentarnych. I pewnie je przeprowadzi, choć opozycja domaga się zmiany terminu ustalonego na 8 listopada.

Pod koniec wakacji każdego dnia wykrywano 30-40 nowych infekcji. Dziś przybywa ich w tempie do 2 tys. dziennie.

Ale szefem państwowej komisji wyborczej, która w sprawie rozpisania wyborów ma głos decydujący, jest nominat z ramienia NLD. Sprawa jest przesądzona, 8 listopada obywatele Birmy pójdą do urn.

Zapytam słowami polskich komentatorów sprzed paru miesięcy: kto na tym zyska najwięcej?

Oczywiście obóz Aung San Suu Kyi, ale możemy spojrzeć na tę grę interesów z dwóch perspektyw: empatycznej i cynicznej. Zgodnie z tą pierwszą centrum rządowej strategii stanowi coś, co Suu Kyi nazywa dokończeniem dzieła jej ojca, generała Aung Sana, uważanego za architekta birmańskiej niepodległości wywalczonej w 1948 r. W rzeczywistości nie chodzi o realizację testamentu politycznego, lecz o dokończenie politycznej rozgrywki samej Suu Kyi, która dąży do pełnego odsunięcia armii od władzy. Przypomnijmy, że Birmą od 1962 r. nieprzerwanie rządziła junta, która zamknęła Aung San Suu Kyi w areszcie domowym i dopiero w 2011 r. dopuściła do częściowej demokratyzacji życia politycznego.

Wybory z 2015 r. przypominały polski czerwiec 1989 r., z listą politycznych przywilejów dla odchodzącej dyktatury.

To prawda, choć z zastrzeżeniem, że birmański kompromis, wynegocjowany w 2011 r., był jednocześnie aktem uznania przez opozycję napisanej przez juntę konstytucji z 2008 r. Przyznawała ona wojsku kluczową rolę w życiu państwa – począwszy od 25 proc. miejsc w parlamencie, przez trzy kluczowe resorty siłowe, stanowisko wiceprezydenta i większość miejsc w Narodowej Radzie Obrony i Bezpieczeństwa, która wraz z prezydentem wprowadza stan wojenny, aż po autonomię armii i szereg wynikających z niej przywilejów o charakterze czysto ekonomicznym. W zachodnich demokracjach regułą jest cywilna kontrola nad armią. W Birmie można mówić o wojskowej kontroli nad całym państwem.

Suu Kyi przez lata walczyła z wojskową dyktaturą. W 1990 r. jej partia wygrała nawet wybory, ale junta po prostu nie uznała wyniku. Gdy w 2011 r. generałowie zdecydowali się w końcu na polityczne odprężenie, NLD przyjęła gałązkę oliwną, licząc, że uda jej się w ten sposób uczynić pierwszy poważny wyłom w monolicie wojskowej kontroli nad państwem. Suu Kyi postawiła wtedy wszystko na jedną kartę. Jej plan zakładał, że zdoła zmienić system od środka: przełamie kuriozalną pozycję armii w birmańskim systemie politycznym, która zapewnia jej wpływy bez odpowiedzialności. Do tego Suu Kyi potrzebowała pełnego zwycięstwa w wyborach w 2015 r., a konkretnie 67 proc. głosów, które dałyby jej 334 miejsca w parlamencie. Dostała 79 proc. głosów i osłabiła armię, pozbywa jąc się z rządu i kluczowych agend wielu wojskowych. Była to jednak tylko wygrana bitwa w wojnie, która trwa nadal.

Teraz też musi dostać 67 proc., by dokończyć dzieło odsuwania armii od władzy?

I właśnie w tym miejscu pojawia się ta druga, cyniczna perspektywa. Aung Sang Suu Kyi zdaje sobie sprawę, że sytuacja epidemiczna gwałtownie się zaostrza. Wie też, że będzie to negatywnie rzutować na wynik NLD. Birma ma jeden z najsłabiej funkcjonujących systemów opieki zdrowotnej w Azji. Nie lepiej jest z administracją, która raczej nie zdoła sobie poradzić z pandemią. W Polsce narzekamy, skądinąd słusznie, na organizację zdalnego nauczania i chaos w szkolnictwie. Birma szkoły po prostu zamknęła, bo stan infrastruktury i finansów publicznych nie pozwalał na nic więcej. Także gospodarka ucierpi w skutek restrykcji, które musiały jej narzucić władze. Wstrzymano już m.in. loty międzynarodowe, co dobija sektor turystyczny. Lekceważenie przez rząd kolejnych apeli o przełożenie głosowania wynika więc z prostej kalkulacji, że czas nie gra tu na jego korzyść.

Z zachodniej perspektywy wygląda to na paradoks: oto siła polityczna, która zdaje się dążyć do demokratyzacji, stosuje w grze o ten cel niedemokratyczne chwyty. Pod pretekstem walki z dezinformacją w dobie pandemii zamknięto część niezależnych mediów. Rywal Aung Sang Suu Kyi w wyborach, który zarzucił jej finansowanie kampanii z pieniędzy pochodzących z pomocy międzynarodowej, trafił do więzienia.

Warto podkreślić sytuację mediów w Birmie: większość jest w rękach oligarchów, króluje autocenzura. Ale mamy do czynienia z paradoksem: media nie są niezależne, jednak są na dość dobrym poziomie merytorycznym, podobnie jak np. w Singapurze. To nie jest toporna propaganda znana choćby z Wietnamu.

Jeśli chodzi o ten konkretny przypadek: aresztowany Htay Aung to biznesmen, który chciał zaistnieć. Nagrał filmik, w którym oskarżył – bez żadnych dowodów – Suu Kyi o przyjmowanie pomocy od Organizacji Współpracy Islamskiej i George’a Sorosa. To poziom absurdu podobny do komentarza wiekowego mnicha Sitagu, który powiedział, że wpisanie Paganu, pierwszej stolicy Birmy, na listę UNESCO dowodzi, że rząd Suu Kyi oddał Pagan obcej organizacji kontrolowanej przez islamistów. Birma była przez lata zamknięta, ludzie mało wiedzą o świecie, a media społecznościowe zalewają ich fake newsami, których nie umieją weryfikować. Suu Kyi akurat nie lubi się z Sorosem, a na świecie uchodzi dziś za islamofobkę. No i całym swoim życiem udowodniła, że nie jest łasa na pieniądze. Nigdy nie interesowały jej też sprawy gospodarcze.

Temperatura sporów politycznych w Birmie ma to do siebie, że gdy ktoś się już odważa na krytykę Aung Sang Suu Kyi – osoby cieszącej się szacunkiem i sympatią większości Birmańczyków – to z reguły wybiera od razu krytykę totalną. Gdy ostatnio rozmawiałem z Khin Zaw Winem, znanym birmańskim intelektualistą, porównywał Suu Kyi do Mussoliniego. Kilka dni temu czytałem jego najnowszy tekst, w którym przyrównał ją już do Hitlera… Nie zamierzam bronić polityki NLD i jej przywódczyni, ma ona sporo autorytarnych grzeszków na sumieniu. Kontrolowana przez nią Komisja Wyborcza wykluczyła sporą część okręgów na terenach etnicznych, uniemożliwiając tam oddanie głosu, a byłyby to głosy przeciw NLD. Birma ma bardzo niedemokratyczną kulturę polityczną. Ale moje wątpliwości odnośnie do sprawy Htay Aunga dotyczą tego, jakie korzyści mogłaby odnieść najpopularniejsza osoba w kraju decydując się na prześladowanie mało znanego rywala? Płotki nie stanowią zagrożenia dla rekina.

Czy rekin nie boi się, że płotki rozmnożą się w ławicę?

Działacze społeczni w Birmie od dawna fantazjują o powstaniu trzeciej siły, która uwolniłaby tutejszą politykę od duopolu armii oraz NLD i wreszcie zaszczepiła reguły zachodniej demokracji. Zagraniczni dziennikarze i analitycy chętnie się z nimi spotykają i następnie ślą te wizje w świat, sugerując, że birmańska ulica tęskni za polityką, jaką znamy z Europy. A potem przychodzą wybory i okazuje się, że trzecia siła dostała znowu 1-2 proc. głosów. Myślę, że birmańska polityka długo jeszcze nie uwolni się od dwubiegunowości.

Znów łatwo wpaść w pułapkę etykiet, które znamy z zachodniej polityki. Tu najprostszy podział polityczny przebiega po linii konserwatyści–liberałowie.

W Birmie tak nie jest. Ani NLD nie zasługuje na miano partii postępu, ani armii nie można utożsamić z hamulcowymi. Wie pan, który rząd wprowadził dotąd najgłębsze reformy polityczne i społeczne? Gabinet wojskowych reformatorów, który doszedł do władzy po niedemokratycznych wyborach w 2010 r. Kiedy w 2015 r. władzę przejęła NLD, wielu fachowców w mundurach wyrzucono. Ale nie dlatego, że pracowali źle. Suu Kyi po prostu nie miała do nich zaufania. Z drugiej strony, gdyby zajrzał pan w szeregi NLD sprzed kilku lat, zobaczyłby pan tam wielu sympatycznych staruszków, którzy pielęgnują wspomnienia z młodzieńczych czasów walki z juntą i niezbyt się orientują, co dzieje się w świecie.

Linię podziału lepiej poprowadzić tu w inny sposób. Armia pozostaje matecznikiem birmańskiego nacjonalizmu, obsadzonym niemal wyłącznie przez Bama, czyli etnicznych Birmańczyków, którzy są większością w społeczeństwie. Jej elita to dowódcy, którzy całe dorosłe życie spędzili na walkach na terenach pogranicznych ze zbuntowanymi mniejszościami. Z reguły to ludzie słabo znający angielski, słabo zorientowani w sprawach międzynarodowych, wojownicy, a nie dyplomaci, nieufni zwłaszcza wobec islamu i wpływów chińskich – czyli dwóch największych żywiołów, z którymi sąsiaduje Birma. Łączy ich przekonanie, że armia to jedyny gwarant przetrwania państwa i tożsamości narodowej, którą identyfikują z reguły z buddyzmem i przynależnością etniczną.

Ale armia nie cieszy się w społeczeństwie sympatią. Birmańczyków oburzają zwłaszcza liczne przywileje, za sprawą których standard życiowy wojskowych, nawet tych na niższych stanowiskach, jest zauważalnie wyższy od reszty społeczeństwa. Przy czym wojsko formalnie za nic nie odpowiada.

Natomiast NLD jest luźnym zbiorem działaczy politycznych, których łączy głównie sprzeciw wobec prymatu armii w państwie. Nie brak jednak wśród nich byłych wojskowych. Sama Suu Kyi jest przecież córką człowieka, który tę armię zbudował. Wielu działaczy NLD podziela więc etniczne i religijne wyobrażenia wojskowych. W efekcie w birmańskiej polityce trudno mówić o konflikcie wokół wizji państwa. Tu chodzi dziś przede wszystkim o czystą władzę.

To zaskakujące porozumienie ponad podziałami świat zauważył dopiero w 2017 r., gdy Aung Sang Suu Kyi – nagrodzona wcześniej Pokojową Nagrodą Nobla – nie stanęła w obronie Rohingów zaatakowanych przez armię. Przeciwnie, przyciśnięta do muru przez społeczność międzynarodową, opowiedziała się po stronie oprawców.

Aung Sang Suu Kyi nigdy nie była demokratką w takim znaczeniu, jakie przypisujemy temu słowu w Europie. To my na Zachodzie uznaliśmy ją za swoją w przekonaniu, że jej walka z juntą wyrastała z identycznego pojmowania praw człowieka i reguł demokracji, do jakich przywykliśmy. Dopiero gdy okazało się, że noblistka nie stroni od faulu w walce politycznej, że podziela niechęć, jaką przeciętny Birmańczyk czuje do Rohingów, oraz że podobnie jak wojskowi jest gotowa złożyć tę mniejszość na ołtarzu birmańskiej państwowości, na Zachodzie rozległy się głosy oburzenia. Tymczasem prawda jest taka, że Aung Sang Suu Kyi nie zmieniła politycznych przekonań. Nikt wcześniej po prostu jej o to nie zapytał. ©℗

Dr hab. MICHAŁ LUBINA wykłada w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w tematyce politycznej i społecznej krajów azjatyckich, zwłaszcza Birmy, Tajlandii i Chin. Nakładem wydawnictwa Routledge ukazała się właśnie jego książka „A Political Biography of Aung San Suu Kyi. A Hybrid Politician”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2020