Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Opis multimedialnego projektu Ilji Chrzanowskiego brzmi niczym sen szaleńca i od początku zarzucano mu totalitarne ciągoty. Bo jak inaczej nazwać pomysł, żeby na wiele miesięcy zamknąć kilkaset wyselekcjonowanych osób (profesjonalistów z różnych dziedzin, w tym naukowców i artystów oraz zwyczajnych ludzi) w wiernej symulacji radzieckiego instytutu naukowego, stworzonej w 2008 roku na terenie dawnego basenu w Charkowie?
Rzeczywistość nie była aż tak dramatyczna jak otaczająca ją legenda, choć jedno jest pewne: miał z tego powstać monumentalny film, a właściwie ryzykowny od początku eksperyment z pogranicza sztuki filmowej i behawioralnych obserwacji prowadzonych przez kamery współczesnego Wielkiego Brata. Ostatecznie na przestrzeni dziesięciu lat ukończono aż piętnaście fabuł i udostępniono je na platformie DAU – taki pseudonim nosił sowiecki fizyk i noblista Lew Landau, którego życie stało się inspiracją dla projektu Chrzanowskiego.
Tylko dwa tytuły, „DAU. Natasza” i „DAU. Degeneracja”, zdążyły przed pierwszą pandemiczną falą pokazać się na festiwalu w Berlinie, zaś operator pierwszego z nich, Jürgen Jürges, wcześniej współpracownik Fassbindera, Wendersa czy Hanekego, otrzymał nawet Srebrnego Niedźwiedzia za wyjątkowy wkład artystyczny. Teraz „Natasza” wchodzi do polskich kin studyjnych i choć jest też dostępna na VoD, dopiero na dużym ekranie zobaczyć można mistrzostwo jej inscenizacji. I jednocześnie poczuć na własnej skórze, czym było filmowe uniwersum „DAU” w całej swej obsceniczności.
Przy tego rodzaju kontrowersyjnych przedsięwzięciach nie wiadomo, czy bardziej należałoby skupić się na perypetiach i emocjach bohaterów, czy raczej ich odtwórców. Ci ostatni nie tylko dali tym pierwszym swoje imiona, ale i zgodnie z reżyserską koncepcją stali się nimi na czas zdjęć albo i na dłużej. Dziś, kiedy w ocenie dzieła filmowego coraz bardziej bierze się pod uwagę okoliczności pozaekranowe i dobrostan ekipy, szczególnie obsady, trudno zanurzać się bezkrytycznie w subtelnościach świata przedstawionego i oddzielać je całkowicie od doświadczeń z filmowego planu. Szczególnie problematyczne staje się to w „Nataszy”, gdzie rosyjski twórca wraz ze współreżyserką Jekateriną Oertel obserwują „na żywo” mechanizmy władzy, biorąc pod lupę najsłabsze ogniwo. A jest nim bufetowa pracująca w kantynie zamkniętego instytutu, wstrząsająco zagrana (?) przez amatorkę Natalię Bierieżną.
Mamy umowny rok 1952. Radzieccy naukowcy testują potajemnie nową broń i urządzenia wywiadowcze, podczas gdy w bufecie toczy się osobne życie, a dokładnie: wielkie żarcie i picie, bo gospodarka niedoboru omija to miejsce. Uwolniona, wszędobylska kamera podpatruje orgietki z udziałem aparatczyków i uczonych, lecz w centrum uwagi przez cały czas znajduje się ona – dojrzała, doświadczona, nieco wulgarna i nieco już melancholijna kobieta, która świetnie zadekowała się na gastronomicznym zapleczu systemu. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że kiedyś te wszystkie homary, cytrusy czy serwowane w kryształach szampanskoje odbiją się jej czkawką. Kradzione wszak nie tuczy, w dodatku to skradzione podwójnie: raz, hurtowo, przez włodarzy i potem, w detalu, przez szarą beneficjentkę.
Przepyszne i zarazem grozą podszyte są filmowane w długich ujęciach sceny, kiedy nieświadoma niczego Natasza usługuje gościom, bawi się czy przekomarza ze swą młodą podwładną Olą – w tej roli rosyjska aktorka porno Olga Szkabarnia. W pewnym momencie kamera Jürgesa również idzie na całość. Kiedy pomiędzy główną bohaterką i francuskim naukowcem Lukiem (Luc Bigé) dochodzi do zbliżenia, oglądamy z bliska niesymulowany, mało fotogeniczny seks, prawdopodobnie podlany autentycznym alkoholem. Sam widz czuje się wówczas niczym Wielki Brat i ma prawo domniemywać, że nie będzie to jedyne w tym filmie przekroczenie.
Za chwilę bezbronne, nagie i dalekie od doskonałości ciało Nataszy stanie się przedmiotem zwielokrotnionej przemocy. Drugą, morderczą część filmu, czyli studium totalitarnego upodlenia, można by uznać za rzecz dla podglądaczy i masochistów, gdyby nie – znowu – szatańsko genialny efekt, jaki osiąga Chrzanowski w scenie przesłuchania bohaterki przez oficera bezpieki. Kulinarne i alkoholowe rekwizyty z pierwszej części spełniają tu nową, brutalną i zarazem ironiczną funkcję. Rzadko kiedy proces łamania charakteru można zobaczyć w sposób tak bezpośredni, naoczny i zarazem tak perwersyjny. Z jakąż nieludzką finezją stalinowski funkcjonariusz potrafi zredukować zastraszoną osobę do nagiego życia, sprowadzić do podstawowych funkcji i jednocześnie sprostytuować. Tylko co my właściwie oglądamy w tej scenie, zważywszy jej na pół improwizowany, na pół manipulowany charakter?
W „DAU. Natasza” ujawniają się rozmaite wymiary władzy: systemu nad nic nieznaczącą jednostką, mężczyzny nad kobietą czy vice versa, młodości nad starością i na odwrót. A może i filmującego nad filmowanym? Bowiem gdy patrzy się na nieszczęsną bufetową, wrobioną w grubą aferę, zanoszącą się szlochem w kolejnej odsłonie swojej bezsilności i pijaństwa, trudno nie zapytać o środki, jakimi został osiągnięty ten mocny ekranowy efekt. Aż chciałoby się zobaczyć making of, czyli dokument z filmowego planu, ponoć największego jak dotąd w Europie.
Już sama gigantomania projektu „DAU” – wielopaństwowej koprodukcji, owocującej siedmioma setkami godzin materiału zdjęciowego, obrosłej nie tylko w filmy, ale i w rozmaite kłącza pod postacią muzealnych instalacji – zapala lampkę podejrzliwości. Jeśli dodać do tego sposób traktowania przed obiektywem aktorskiego „mięsa”, wątpliwości będą się mnożyć. Zakładając jednak, że wszyscy znaleźli się w zrekonstruowanym instytucie z własnej woli i że nikt szczególnie przez to nie ucierpiał, należy mimo wszystko docenić oryginalność tego pomysłu i jego bujne pokłosie.
„Pierwszy filmowy projekt na temat izolacji, zrealizowany w warunkach izolacji, dla ludzi w izolacji” – tak reżyser zachwala „DAU” na swojej stronie internetowej, wpisując się w pandemiczne okoliczności. „Natasza” na tym tle wydaje się czymś znacznie większym – wirtuozersko zaaranżowanym kinem intymnym i równocześnie politycznym. To ubrane w czysty, wykrochmalony fartuszek ostrzeżenie, że biesiadowanie z autorytarną władzą może dla biesiadnika skończyć się fatalnie. W wymiarze czysto filmowym dostarcza nam ciekawego przyczynku do dyskusji, gdzie kończą się granice kina, sztuki, badania socjologicznego, a zaczyna eksploatacja. Trudno tu o arbitralne stanowisko, bowiem odpowiedź na postawione wyżej kwestie w tym przypadku zależeć będzie od indywidualnej wrażliwości. ©
DAU. NATASZA – reż. Ilja Chrzanowski, Jekaterina Oertel. Prod. Niemcy/Ukraina/ /Wielka Brytania/Rosja 2020. Dystryb. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. W kinach od 19 listopada.