Bez Niespodzianki

4 czerwca poszłam wieczorem pod Niespodziankę, by uczcić rocznicę wyborów. Mała byłam, gdy trwały, niewiele w sumie pamiętam.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

Wspomnienia zaczynają się rysować wyraźniej, gdy tata zatrzymuje naszego kremowego fiata 125 p w drodze do Zakopanego i podkręca radio, w którym mówią, że Pawlak podał się do dymisji i że teraz Hanna Suchocka. Radiowa Trójka transmituje potem awantury w Sejmie, tata się wsłuchuje, mama ucisza mnie i brata z przedniego siedzenia, stojący na awaryjnych światłach samochód mijany jest przez jadących Zakopianką wczasowiczów. Noc teczek? „Co to znaczy, tato, noc teczek?”. „Cicho bądź, dziecko, widzisz przecież, że słuchamy! Zrozumiesz, jak dorośniesz!”. „A, no to chyba, że tak”.

4 czerwca 2017 r. na placu Konstytucji było nas może z 200 osób, na scenie Bronisław Komorowski świętował urodziny, koledzy i koleżanki dziennikarki, roczniki późne szęśdziesiąte, odrobina nas, tych z lat 80., śpiewali mu niemrawe sto lat. Od jakiegoś pana dostałam skądinąd ładny i fachowo przygotowany plakat z Tadeuszem Mazowieckim i napisem „4.06.2017”. Namawiał mnie gorąco, bym ruszyła w stronę furgonetki i pobrała papierowe biało-czerwone motyle. Podziękowałam, ale nie. Wrażenie ogólne przygnębiające. Garstka ludzi, którzy zmuszają się do uśmiechu, raczej stypa, a nie świętowanie. Gdybym była przypadkowym przechodniem należącym do PiS, robiłabym zdjęcia i wrzucała na fejsa z poczuciem Schadenfreude.

Z pewną ulgą więc przyjęłam burzę, która się rozpętała chwilę po tym, jak wybrzmiały ostatnie takty urodzinowej pieśni, nuconej przez melancholijnego zapiewajłę z KOD. Mogliśmy spokojnie iść sobie do domu i nie musieć ani chwili dłużej znosić tego poczucia głębokiego rozczarowania samymi sobą, opozycją, Polską, co tam kto wolał. Wyblakli jak stare egzemplarze „Gazety Wyborczej”, znalezione gdzieś w szopie na narzędzia podczas remontu (te, w których pisano o błogosławionej przedsiębiorczości i braniu losu we własne ręce), nieprzystosowani do obecnych czasów jak program partii o paradoksalnej nazwie Nowoczesna, niechętni sobie samym nawzajem jak zwykle.

Niedługo później spotkałam się ze znajomymi pisarzem i reżyserką, którzy równie jak ja odczuwają rozczarowanie samymi sobą. Rozmowa zeszła na upadek etosu. Nad miską czereśni zastanawialiśmy się więc, co robić, by pokonać marazm i pokazać społeczeństwu ofertę atrakcyjną w sferze ideologicznej, seksowną jak kult żołnierzy wyklętych, nasyconą barwą jak najlepsze okładki tygodnika „wSieci”, ale naszą. Słuszną, fajną, przyjazną, europejską i oczywiście jedyną możliwą. Żeby ta młodzież wyklęta też od biedy może chciała zaśpiewać sto lat Komorowskiemu. By już nie można było czuć w głębi serca, że cokolwiek robimy, to PiS może przejechać zakonnicę w ciąży na pasach. Wielokrotnie. Po pijaku. Służbowym BMW prezydenta Dudy.

Siedzieliśmy więc razem przy stole, plując pestkami z czereśni do kubków, swój zły nastrój składając na karby spadającego ciśnienia atmosferycznego przed kolejną czerwcową burzą.

– Odnoszę wrażenie – powiedział przytomnie pisarz – że w naszym środowisku poza pisarzami, którzy stale jeżdżą na spotkania autorskie po powiatowych i gminnych bibliotekach, nikt już nie ma kontaktu z nikim poza własnym środowiskiem. I to nas właśnie pogrąża.

Spojrzeliśmy po sobie smutno, przyznając sobie rację, i jak na sygnał rzuciliśmy niemal unisono: – Ach, gdyby tak mieć swoje własne Kluby Gazety Polskiej.

Gdyby tak komuś od nas się chciało tak bardzo, jak się jednak zazwyczaj nie chce! 400 klubów w Polsce, 80 za granicą! Od Australii po Kanadę! W każdym klubie ludzie głęboko wierzący w SPRAWĘ, zaangażowani, gotowi działać, skrzyknąć się, jechać, pikietować, przeprowadzać pogadanki, zapraszać do współpracy. W miejscowości może nie być kiosku ani poczty, ale Klub Gazety Polskiej będzie się prężnie rozwijał, działając u podstaw, tam gdzie działać się powinno na co dzień. Spotkania w remizie albo w salce przykościelnej. „Jak to wszystko ruszy – zwyciężymy” – zapowiedział swego czasu Jarosław Kaczyński, wykorzystując najlepsze wzorce czerpane od Silvia Berlusconiego i Victora Orbána, którzy postanowili pójść po wsparcie na prowincję. Ruszyło. Zwyciężyli. Budują umocnienia. Tymczasem po drugiej stronie barykady słońce wciąż topi resztki czekoladowego orła.

Pisarz postulował w rozmowie, byśmy się zmobilizowali i wysyłali nawzajem do ludzi, byśmy przestali przekonywać przekonanych, byśmy podjęli refleksję nad tym, co możemy utracić lub co już straciliśmy. Na przykład współczucie. I żeby to nami trochę wstrząsnęło.

A co, jeśli już po prostu nie potrafimy? Jeśli sami czujemy się jak wyblakła tapeta, to jak chcemy rozpalać ogień w głowach reszty? Może ten dyskomfort, który czujemy, ta „sprawa smaku” to jednak tym razem za mało, by powalczyć o cokolwiek? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017