Kołysanka dla patriotów

Marcin Kącki, reporter: Młody chłopak wchodzi w ruch kibicowski. Słyszy, że trzeba się strzec „wyjałowienia ziemi z żywiołu polskiego”. Czy rozumie te słowa? Niekoniecznie. Ale znajduje grupę, która daje mu siłę i tożsamość.

22.11.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Łukasz Głowala / FORUM
/ Fot. Łukasz Głowala / FORUM

MARCIN KĄCKI: Łódka ma dwa metry na metr. Siedzi w niej czterech uchodźców, każdy waży jakieś 60 kg. Ilu trzeba zepchnąć do wody, by łódka dopłynęła do brzegu?

MARIUSZ SEPIOŁO: Nie mam pojęcia.
Takie zadanie podyktował gimnazjalistom nauczyciel fizyki w Białymstoku. Tłumaczył później, że to żart. Dobra, niech będzie żart, ale jego odbiorcami były dzieci, które dowiedziały się, że człowieka można zdehumanizować, sprowadzić do roli balastu.


To zadanie pokazuje, jak zło rodzi się na etapie szkoły. Katecheta białostocki, którego poznałem, dał dzieciom taki wykład, że potem rysowały czołgi z gwiazdami Dawida i symbolami UE, które najeżdżają katolicką Polskę. Zanim w Białymstoku swastyki namalowano na murach, ich rysunki były w zeszytach. Widziałem je. Plan lekcji jednego z nastolatków wyglądał tak: matma, polak, anglik, historia, Młodzież Wszechpolska White Power, swastyki. Nauczyciele nie zwracali uwagi, wkrótce swastyki pojawiły się na macewach, a na końcu płonęły mieszkania z cudzoziemcami.


W książce „Białystok” opisujesz młodych skinheadów, którzy malują w mieście swastyki. Mają po 15, 16 lat.
Dla takiego nastolatka ważne jest poczucie tożsamości grupowej, znalezienie ujścia dla swojej energii. Najlepiej czuje się w grupie... Który jesteś rocznik?


Dziewięćdziesiąty.
To może zdążyłeś się wychować na podwórku. Dzisiaj dzieciaki zamiast niego mają parking, w domu zapracowanych rodziców i gry komputerowe, dlatego poszukują tożsamości grupowej. Stąd popularność piłkarskich klubów kibica. Tam widzą „power”, doświadczają kultu przemocy, która im imponuje, a ćwiczą ją w grach komputerowych. Empik wypuszcza teraz prezent pod choinkę: grę, w której trzeba zastrzelić jak najwięcej ludzi. Reklama wygląda tak, że „sprawiedliwy” strzela komuś w głowę, a prezenterka w reklamie, z głębokim dekoltem, zapewnia, że to „trzysta godzin dobrej zabawy”. To banalizowanie zła i przemocy. Dzieciaki tym nasiąkają. Gdy wychodzą z domu, chcą się poczuć jak bohater z gry. Żaden z tych 15-latków, gdy pytał ich o to sędzia podczas rozprawy, nie rozumiał tak naprawdę idei, którą wyznawał. To był tylko środek zastępczy dla spoiwa grupowego.


CZYTAJ TAKŻE:


Czym jest dla nich swastyka?

Sami tego nie wiedzą, bo na drugim ramieniu tatuują sobie symbol Polski Walczącej. Swastyka kojarzy im się z siłą, dyscypliną, hierarchią. Dla nich „Dragon”, jeden z przywódców białostockich skinów, był jak drogowskaz mówiący: „idź tą drogą”. Policjant pyta ojca takiego nastoletniego młodego skinheada, gdzie jest jego syn. Ojciec nie widział go dwa dni. Inny ma na ścianie napis „White Power”, ale matka zeznaje, że nie wie, co to, bo nie zna angielskiego.
Elementem spajającej symboliki staje się także krzyż. „Tu pod tym krzyżem, tu pod tym znakiem...” – krzyczą w pochodach przeciwko uchodźcom. W Poznaniu wywiesili po angielsku transparent „Modlitwa za islamski holokaust”. To liturgia nienawiści. Miesza im się nacjonalizm z wyznaniem, w którym zostali wychowani.


Skąd się to bierze?
To sprawa tożsamości i zastępczych autorytetów. Młody chłopak z małej miejscowości na Podlasiu ma ojca alkoholika. Wchodzi w ruch kibicowski, spotyka katechetę, który mówi dzieciakom, za Józefem Mackiewiczem, że trzeba się strzec „wyjałowienia ziemi z żywiołu polskiego”. Czy ten chłopak to rozumie? Niekoniecznie. Znajduje grupę społeczną, która daje mu siłę i tożsamość. Ważnym elementem kultu jest dla niego legenda o żołnierzach wyklętych. Romuald Rajs ps. „Bury” jest dla niego takim polskim Robin Hoodem, człowiekiem z lasu, walczącym o wolność i niepodległość. Młodzi w to szczerze wierzą, ale w pewnym momencie pojawia się przekaz: „Bury” mordował dzieci. I następuje wyparcie. Nie mordował i już, mówią. Pojawia się publikacja IPN-u, według której to, co robił „Bury” z ludnością prawosławną, nosiło znamiona ludobójstwa. Są przykłady pacyfikowania wiosek, mordowania dzieci, gwałcenia kobiet. W głowie chłopaka zachodzi dysonans. W internecie jedna z młodych obrończyń „Burego” pisze: „była wojna, na wojnie są ofiary, a reszta to ble ble”. Usprawiedliwia zło, by nie wyprzeć swojej tożsamości.


Białystok buduje swoją tożsamość na nieprzerobionej historii. Twórczość Jana Tomasza Grossa, Jana Grabowskiego, Barbary Engelking, ostrożne publikacje Żydowskiego Instytutu Historycznego to, moim zdaniem, ciągle za mało i za późno. Mirosław Tryczyk, filozof i nauczyciel etyki, publikuje „Miasta śmierci” – książkę o pogromach na Podlasiu, a historycy rzucają się do krytyki: brak warsztatu, krytyki źródeł. Pytanie: a gdzie przez te lata byli ci historycy? Czym się zajmowali?


Zapytałeś prof. Andrzeja Sadowskiego, historyka z Białegostoku, dlaczego na grzbiecie książki „Sąsiedzi” nie ma jego nazwiska.
Odpowiedział, że o wszystkim wiedział od lat 80., ale stchórzył, nie chciał sobie psuć kariery. Zaimponował mi, bo trzeba mieć odwagę, by mówić o własnym tchórzostwie.


Często słyszę: z tym tematem trzeba delikatnie. Przez lata było delikatnie i dzisiaj w całym kraju wrze. Jeśli ktoś wiesza napis „islamski holokaust”, to znaczy, że historia nie jest przerobiona w szkole. Sprawdziłem kilka podręczników do historii. Nie znalazłem nic o pogromie w Jedwabnem. Jest w jednym – do języka polskiego.


Milczeliśmy i pozwoliliśmy młodym ludziom budować tożsamość na fałszywej historii. Dlatego ta młodzież mojej książki nie akceptuje i daje temu wyraz na forach internetowych. Podobnie reaguje wielu białostoczan. „Czego ten reporter chce – pytają. – Przecież od lat wiszą billboardy o tolerancji w Białymstoku”. Tylko gdy je zedrzeć, pod spodem widać swastyki.


Na spotkaniu z czytelnikami w Białymstoku mówiłeś: „Wkładacie grubą kasę w wizerunek miasta. Po co wam to?”. No właśnie, po co?
Na plakacie ładnie wygląda żubr, kajak, rzeczka, las. Albo Tatar i prawosławny, jako elementy egzotyki i pejzażu regionu. To jest jak budowanie scenografii teatralnej. Bo w Białymstoku odgrywany jest spektakl pt. „wielokulturowość”, a rzeczywistość jest inna. Żydów nie ma i niewiele po nich śladów. Białorusini przestają mówić „po noszemu”, niechętnie przyznają się do prawosławia, bo to oś sporu w sprawie żołnierzy wyklętych. Co do rzeczki i lasu: przy Puszczy Białowieskiej stoją już drwale, by po zmianie władzy zacząć wycinkę.


Gdy zajrzeć za kulisy tego spektaklu, okazuje się, że scenografia jest nie dość, że płaska, to chybotliwa. Jest 2013 r. W Białymstoku płoną mieszkania Czeczenów i polskiej rodziny, którą odwiedził Hindus. Trwa wzmożenie moralne. Prezydent Tadeusz Truskolaski (dawniej związany z PO, obecnie niezależny) podpisuje program „Białystok dla tolerancji”. W tym samym czasie wpływa do niego wniosek młodych ludzi, którzy prowadzą dla dzieci warsztaty z tolerancji. Proszą o patronat, ale odmawia, wywracając tę scenografię.


Gdy publikuję książkę, słyszę: „Przecież jesteśmy tacy otwarci, tolerancyjni, pielęgnujemy naszą tradycję i historię żydowską, bo Żydzi przed wojną to połowa populacji miasta”. A w tym samym czasie radni debatują, by wkopać się w zabytkowy żydowski cmentarz i zrobić tam parking podziemny. Prof. Sadowski chce, by Ludwik Zamenhof, Żyd, twórca esperanto urodzony w Białymstoku, został patronem uczelni, ale czuje niechęć środowiska akademickiego. Scenografia znów leci.


Sugerujesz, że Kościół jest w Białymstoku elementem władzy, a nawet stoi ponad nią: wpływa na decyzje urzędników.
Kościół jest jednym z większych beneficjentów finansowych miasta. Dostaje ok. 10 mln zł na Muzeum Archidiecezji, które też jest scenografią – kilka pięter, a tylko parę szat liturgicznych. Dostaje najwięcej na ochronę zabytków. Daleko za nim są cerkwie i synagogi. Politycy, urzędnicy i zwykli mieszkańcy są jakby petentami Kościoła. Przykład: prof. Marian Szamatowicz, pod którego opieką urodziło się w Polsce pierwsze dziecko z in vitro, już na początku lat 90. został wezwany na „wyjaśnienia” do kurii. Przyszedł, zobaczył purpuratów, przed nimi grubą teczkę. Kazali mu zamknąć klinikę in vitro. Ostatnio usłyszał od duchownego podczas dzielenia się opłatkiem: „wiele złego pan robi”. Ale Szamatowicz dostaje też prośbę od biskupa, by pomógł biskupiej kuzynce zajść w ciążę. Oczywiście przez in vitro.
Kościół jest też wyznacznikiem idei. W centrum miasta, przy kościele farnym, na terenie parafii, znajduje się kino Ton, w którym odbywają się antysemickie seanse. Marsz przeciw uchodźcom ruszył kilka tygodni temu ze schodów katedry. Krzyczano „Polska dla Polaków”, Kościół nie reagował.


W książce pojawiają się też szeregowi księża, wikariusze na parafiach spod Białegostoku, których słowa są jawnie antysemickie, agresywne. Nie wierzę, że na swojej reporterskiej drodze nie spotkałeś dobrych, porządnych księży.
Miałem ich szukać?


A nie zależało Ci na tym, by skonfrontować antysemickie wypowiedzi księży z innymi, rozsądnymi? A raczej: czy nie spotkałeś takich księży?
Dla mnie reportaż to droga. Mam temat, idę. Dowiedziałem się z filmu dokumentalnego, że w Łapach pod Białymstokiem zwalniał pociąg do Treblinki, Żydzi skakali, wyrzucali na ocalenie swoje żywe dzieci. Jedna z takich dziewczynek, jak czytam na planszy filmowej, żyje. Jadę do Łap, chodzę od człowieka do człowieka, szukam jej. Podczas wojny był tam proboszcz Henryk Bagiński, pomagał Żydom. Piękna postać duchownego, który narażał życie. Może zostawił dokumenty po ocalonej? Idę do kościoła, w drzwiach plebanii trafiam na księdza, który przekonuje, że o Żydach nie warto pisać. Co powinienem zrobić? Poszukać dobrego księdza, bo nie wszyscy są tacy? Takie wyważanie proporcji to wymuszona ulga, kołysanie do snu. Reportaż, jeśli zmaga się z rzeczywistością, jest jak komar, bzyczy, nie daje zasnąć, w końcu żre tak, że goi się trzy dni. Ważniejsze dla mnie było: skąd ten ksiądz? Co go tak zbudowało?


Gdy jeszcze nie wiedziałem, o czym będzie „Białystok”, kręciłem się po ludziach, pytałem o tematy. Ktoś powiedział: idź do o. Edwarda Konkola, tego od bezdomnych. Poszedłem. To ciekawy, ciepły człowiek o wielkim sercu, który prowadzi w Białymstoku opiekę chyba nad wszystkimi bezdomnymi. Zwą go „ojciec od wisielców”, bo chodzi na pogrzeby samobójców. Ale nie znalazłem na niego miejsca w książce, bo to rzecz o pamięci. Zresztą i tu puenta nie dawałaby ulgi. Gdy o. Konkol chciał postawić przytułek dla chorych na AIDS, przyszli miejscowi i go zdemolowali.


Reportaż jest obrazem rzeczywistości przefiltrowanym przez wrażliwość moją i bohaterów. Jeśli ktoś mówi, że źle mu się żyje, to nie szukam kogoś, komu się żyje dobrze. Dla mnie najważniejsza jest szczerość, uczciwość wobec siebie, czytelnika, bohatera. Przychodzę, przedstawiam się, mówię, o czym temat, daję się wygadać. Pytam najprościej, jak się da.


Np. „Staszyna”, skinheada z Białegostoku. O co?
Po prostu: co cię boli? Siedzieliśmy dwie godziny w środku nocy na stacji benzynowej.


Jak go znalazłeś?
Dowiedziałem się, że na terenie Uniwersytetu Białostockiego, zresztą pod podłogą gabinetu prof. Sadowskiego, jest knajpa Kotłownia. Szefuje jej facet z dwiema swastykami na plecach. Nie mam do niego namiaru, zostawiam barmance kartkę z numerem telefonu. Dzwoni w nocy i pyta, o co chodzi. Mówię, że piszę książkę. „O k... – mówi – nigdy nie gadałem z dziennikarzem”. Nikt go wcześniej nie pytał, dlaczego ma te swastyki.
Na koniec odwozi mnie do miasta i mówi: „Napisz prawdę”.


Skąd się bierze polska nienawiść?
Nie wiem, próbuję to zrozumieć. Rozmawiałem niedawno z Dawidem Wildsteinem, synem Bronisława. Jeździ po Kurdystanie, Turcji, Afryce. Z pochodzenia Żyd, ale jest w neokatechumenacie i środowisku „Gazety Polskiej Codziennie”. Na Facebooku ewangelizuje swoje środowisko prawicowe, które o uchodźcach pisze „robale”, „pierwotniaki”, a on mówi: „stop, dosyć hejtu”. Wildstein poznał uchodźców w swoich podróżach, pomaga im, wozi dary. Ale nie tylko. Wychował się we Francji, chodził tam do szkoły, w której jego kolegami byli Żydzi, muzułmanie, Afrykańczycy. Jego dzieciństwo to prawdziwy, a nie fasadowy, wielo- kulturowy tygiel. Nie obcował z plakatami o multikulti, tylko z prawdziwymi ludźmi. Może nie lubić islamu, ale nigdy nie powie: „robale”.


W Polsce wychowujemy się w społeczeństwie homogenicznym pod względem wiary, rasy, przekonań. Jedyny podział to prawica–lewica. Na forach, nie tylko w Białymstoku, dominuje nienawiść wobec obcego, którego nie znamy.


A może frustracja rodzi się wtedy, kiedy ci młodzi chłopcy idący w pochodzie nie mogą znaleźć pracy, kupić fury, kiedy czują się wykluczeni?
Frustracja karmi się także biedą, ale coś się zmieniło. Widzę na Facebooku ludzi, którzy dobrze radzą sobie w warunkach wolnego rynku, a jednak wylewa się z nich nienawiść. Sam mam znajomą, która wychowuje dzieci, a jej mąż jest pracownikiem kadry zarządzającej. Pisze: „islamiści to buhaje, martwię się o córki”. Ona ogląda świat przez szybę telewizora, karmi się newsami z internetu. Dla niej obcy to nawet obsługa hotelowa z wakacji all inclusive.
„Tolerancja” rozumiana jest u nas jako „współistnienie”. Współistnienie wyraża się tym, że jak idę ulicą, to nie daję w mordę Tatarowi. Problem w tym, że nie ma „współprzeżywania”. Kiedy Roger Wilson, czarnoskóry prezenter pogody z Białegostoku, został pobity, to sąsiadka zeznała, że nie wiedziała dokładnie, jak on się nazywa, skąd pochodzi, jakie są jego problemy. Mieszkali kilkanaście lat w jednej klatce schodowej. Gdyby był biały, wiedziałaby o nim wszystko. Sądzę, że jego ciemna skóra była dla niej barierą. Nie ten dress code.


Mirosław Tryczyk, autor książki „Miasta śmierci”, pojechał do Białegostoku z seledynową frotką w długich włosach i prawie dostał po twarzy. Kiedy ściął włosy na łyso, został przyjęty jak „swój”.


Na spotkaniu w Białymstoku powiedziałeś, że ludzie stamtąd potrafią być „fajni” i „uduchowieni”.
Bo są dwa wymiary Białegostoku: turystyczny i społeczny. Przyjeżdżasz z rodziną, wynajmujesz kwaterę nad jeziorem, bierzesz kajak, poznajesz ludzi, którzy są sympatyczni i otwarci. Pytasz o żołnierzy wyklętych, Żydów – wtedy bajka się kończy.


Katolicy z prawosławnymi sąsiadami rozmawiają, szanują się, potrafią nawet o historii pogadać, dopóki w ich życie nie wchodzi polityka i Kościół. Jedna z bohaterek książki nie może rozmawiać w pracy o tym, że brata jej babci zamordowała grupa „Burego”, bo jej przełożonym jest człowiek walczący o dobre imię żołnierzy wyklętych. A ich imieniem radni nazwali tam nowo wybudowane rondo. Ta kobieta mówi: chyba rzucę w nie jajem.


Czy problemy z pamięcią to tylko polska przypadłość?
W przypadku pogromów żydowskich to problem całej Europy Środkowo-Wschodniej. Litwini, Łotysze, Węgrzy, Czesi – wszyscy wypierają historie o tym, jak mordowali albo pakowali Żydów do wagonów. Austriacy totalnie zapomnieli, jak kazali swoim Żydom czyścić ulice z napisu „Austria”. Jak mówi Olga Tokarczuk, nucimy wszyscy piękną kołysankę, którą się usypiamy. Że jesteśmy narodem dumnych ludzi, wrzuconych w maszynkę historii, między dwa totalitaryzmy. Że jak przyszło co do czego, to okazaliśmy się przyzwoitymi ludźmi. O tym, że nie wszyscy byli przyzwoici, nie potrafimy mówić sami, a jak pojawia się ktoś z zewnątrz, np. Gross, to krzyczymy: wracaj do siebie! Trudno pozbyć się klisz tożsamościowych, by zmagać się z historią własnych przodków.


Po publikacji książki o Białymstoku dostałem list od kobiety z Podlasia, która odnalazła w niej historię swojego dziadka zamordowanego przez żołnierzy wyklętych. „Nie mogłam uwierzyć – napisała mi – że czytam o tym w polskiej książce”.
Dopiero wtedy do mnie dotarło, ile jeszcze pracy przed nami: reporterami, historykami, nauczycielami, rodzicami. Choć jak widzę nienawiść, która rozlała się przy sprawie uchodźców, to nie wiem, czy nie jest za późno. ©

MARCIN KĄCKI (ur. 1976) jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, reporterem, laureatem nagrody Grand Press 2007 dla Dziennikarza Roku. Zajmuje się dziennikarstwem śledczym, ujawnił m.in. proceder molestowania chórzystów Polskich Słowików przez Wojciecha Kroloppa (zwieńczeniem wieloletniego śledztwa stała się książka „Maestro. Historia milczenia”), sprawę molestowania kobiet w zamian za pracę w Samoobronie (historii partii i jej założyciela poświęcił książkę „Lepperiada”). Jego trzecia książka to „Białystok. Biała siła, czarna pamięć”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2015