Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Geopolityka zawitała do Stanicy Ługańskiej – parotysięcznej osady w najdalej na wschód wysuniętej części Donbasu, blisko granicy z Rosją – w czwartek 17 lutego wczesnym rankiem. Na szczęście nie później.
W tamtej chwili, około ósmej, dzieci dopiero schodziły się do miejscowego przedszkola. Choć więc w budynku było ok. 40 osób – po połowie, dorosłych i dzieci – te ostatnie nie zdążyły przejść do tej jego części, gdzie jest salka zabaw. Zewnętrzna ściana wychodzi tu na stronę, gdzie kilkaset metrów dalej zaczyna się strefa frontowa. Najpierw są pozycje armii ukraińskiej, która od ośmiu lat broni Stanicy, potem jest ziemia niczyja, a dalej ci, o których tutaj mówi się: „okupanci”.
Ten tekst ukaże się w najbliższym numerze „Tygodnika” (nr 9/2022), w środę 23 lutego. Czytasz go już teraz, bo masz dostęp do serwisu TygodnikPowszechny.pl. Dziękujemy.
Geopolityka zawitała do Stanicy pod postacią pocisków artyleryjskich, które około ósmej spadły na ukraińskie okopy i na ulice. Jeden uderzył w przedszkole: na wysokości sali, gdzie chwilę później dziewczynki mogły się bawić domkiem dla lalek. Solidna ceglana ściana poddała się, ale złagodziła impet uderzenia. Nikt nie zginął, kilkoro dorosłych zostało rannych. Domek dla lalek ocalał.
Chcą nas sprowokować
Jurij Zołkin mieszka w Stanicy. Dziś emeryt, kierował tutejszą administracją powiatową. – Takich ostrzałów cywilnych budynków nie było u nas od początku 2016 r. – mówi „Tygodnikowi” w rozmowie telefonicznej. – Wcześniej, w latach 2014-15, były one na porządku dziennym, ale później się trochę uspokoiło. Oczywiście co chwila coś się działo, pracowali rosyjscy snajperzy, spadało po parę pocisków, ginęli żołnierze. Ale to była taka codzienność, z którą przyszło nam żyć. Jak pocisk coś uszkodził, remontowaliśmy. I tak w kółko.
– Teraz ludzie mówią, że czują się znów jak w roku 2014 – dodaje Zołkin.
Tego dnia rosyjska artyleria uderzyła nie tylko w Stanicę. – Rozmawiam stale ze znajomymi z innych miejscowości. Od 17 lutego płonie cała linia frontu u nas na Ługańszczynie. Biją po okopach i po wioskach. Myślę, że chcą sprowokować naszych żołnierzy, aby potem twierdzić, że to ukraińska ofensywa – mówi Zołkin.
Artem Czech z Kijowa: Jeszcze niedawno sądziłem, że nie damy rady stawić temu czoła. Dziś u moich znajomych widzę determinację. Także dzięki pomocy naszych sojuszników.
Ale choć tego dnia pod ogniem znalazło się kilkadziesiąt miejscowości, od Stanicy na północy po przedmieścia Mariupola na południu, to ich przedszkole trafiło na czołówki mediów (np. „New York Timesa”) i do oświadczeń polityków. Sięgano po analogię historyczną: prowokację gliwicką z sierpnia 1939 r., gdy wywiad III Rzeszy zorganizował rzekomy polski atak na niemiecką radiostację w Gliwicach, aby dla światowej opinii stworzyć pretekst uzasadniający agresję na Polskę.
– Okupanci rozpuścili fejki, że Ukraińcy ostrzelali przedszkole po ich stronie frontu. Jak się okazało, że trafili w nasze, zaczęli twierdzić, że to ukraińskie wojsko nas ostrzelało – mówi Zołkin. A potem długo tłumaczy, dlaczego jest fizycznie niemożliwe, by pocisk wystrzelony z pozycji ukraińskich mógł uderzyć w to miejsce.
Scenariusz eskalacji
Zachodni dziennikarze i politycy przechodzą dziś kurs XX-wiecznej historii. Analogie się narzucają. Nie tylko do Gliwic, także do sowieckiego podręcznika prowokacji. Np. do listopada 1939 r., gdy Armia Czerwona ostrzelała rosyjskie wioski, by przypisać winę Finom i uzasadnić tym atak, nazwany potem wojną zimową. Także prognozowanie rozwoju sytuacji może przypominać wrzesień 1938 r. lub sierpień 1939 r. i ówczesne rozważania o przyszłości Czechosłowacji i Polski.
Co możemy powiedzieć więc o sytuacji strategicznej w tej chwili?
Wprawdzie 16 lutego nie zaczęła się pełnowymiarowa inwazja – tę datę podawali niektórzy zachodni politycy, prowadzący coś, co można nazwać „wyprzedzającą strategią informacyjną” (jej celem jest uprzedzanie możliwych działań Putina, a przez to odbieranie im ostatnich pozorów wiarygodności, a także wyznaczanie „czerwonych linii”, za którymi Zachód może odpowiedzieć ostrymi sankcjami).
Jednak dzień później Rosja zaczęła realizować w Donbasie scenariusz eskalacji. Od lat stoją tu dwa rosyjskie korpusy armijne (1 KA Donieck i 2 KA Ługańsk: łącznie 35 tys. żołnierzy i więcej czołgów, niż mają np. Niemcy). Moskwa się do nich nie przyznaje – dla niej są to „siły zbrojne republik ludowych” – i twierdzi, że nie ma na nie wpływu.
Paweł Pieniążek z Kijowa: Oleh korzysta z aplikacji, w której zapisuje, jak spędza czas. Program pyta go, czy spędził dzień tak, jakby był jego ostatnim. Od niedawna Oleh sam zadaje sobie to pytanie.
O ile więc armia rosyjska nie przeszła granicy, o tyle jej nieoficjalne siły w Donbasie prowadzą od 17 lutego ostrzał wzdłuż całej linii frontu, mówią o zagrożeniu „ukraińską ofensywą”, ogłaszają mobilizację, pokazowo ewakuują cywilów i dokonują dewastacji własnej infrastruktury (np. gazociągu), winą obarczając „ukraińskich dywersantów”.
To wywieranie presji na Ukrainę i Zachód. Po co? Jest kilka możliwości. Pierwsza: aby jeszcze mocniej wystraszyć Zachód i pokazać, że Rosja jest zdolna do wszystkiego; miałoby to utorować drogę do dalszych rozmów i na koniec ustępstw. Po drugie, aby uzasadnić wprowadzenie do Donbasu nowych żołnierzy i nowego sprzętu. Po trzecie, aby uzasadnić pełnowymiarową już inwazję regularnej armii na Ukrainę.
W poniedziałek 21 lutego najbardziej prawdopodobny wydawał się pierwszy scenariusz. Co oznacza, że jest to kryzys na dłużej: na dalsze destabilizowanie Ukrainy (także gospodarcze) i na dalsze zmęczenie Zachodu, aby w końcu miał dość i ustąpił.
Jeśli tak jest, Ukraina i Zachód powinny uzbroić się w cierpliwość, by przetrwać czas nieznośnego już chwilami napięcia. Zachód musi wspierać Ukrainę także finansowo, gospodarczo i moralnie – jej państwo i społeczeństwo funkcjonują dziś w trybie wojennym, ze wszystkimi tego skutkami (od strat gospodarczych po ludzkie nerwy).
Matka Boża Staniczna
Stanica Ługańska leży w miejscu, gdzie Ukraina wcina się między Rosję a tereny ukraińskie przez nią okupowane (czas, by pożegnać pojęcie „separatyści”). W każdym scenariuszu osada idzie na pierwszy ogień: od północy wisi nad nią rosyjski „występ woroneski”, gdzie stoją 1. Gwardyjska Armia Pancerna i 20. Armia Ogólnowojskowa. Nie trzeba być specjalistą, aby sądzić, że ich zadanie – przy scenariuszu najczarniejszym – to uderzenie na tyły ukraińskich sił w Donbasie, by zamknąć je w wielkim „kotle”.
Anna Łabuszewska: Pod internetową petycją „Nie dla wojny z Ukrainą” podpisało się tylko osiem tysięcy Rosjan. Co poddani Władimira Putina myślą o jego agresywnej polityce?
W Stanicy to widzą i się boją. Czy i tym razem ochroni ich Bogarodzica Pokrowa, ich własna? Na wielkiej ikonie, która spogląda ze ściany miejscowego domu kultury, delikatnie uśmiechnięta Pokrowa, Opiekunka, otacza – jak na klasycznych ikonach, pisanych od wieków – matczynym płaszczem swoje dzieci, małe i duże.
Jej twórcą jest Lew Skop, ikonopisarz z Drohobycza. Był maj 2015 r., w miasteczku trwał Festiwal Pokoju (organizowany teraz co roku), gdy Lew wykorzystał chwilę rozejmu i stanął na pospiesznie skleconym rusztowaniu. Dla bezpieczeństwa artysty osłonięto je siatkami maskującymi – ściana wychodzi na linię frontu.
W kolejnych latach ikona często była pod ogniem. Ryły ją kule różnego kalibru. W chwilach spokoju ludzie ją odnawiali. Wyjęte z niej kule zachowywali. Jak relikwie.
Ostatnie ostrzały ominęły Matkę Bożą Staniczną. Skoro tak, może nie jest bardzo źle?
Współpraca Aleksandra Woźniak (Drohobycz), Wojciech Konończuk
Tekst ukończono 20 lutego.