Pierwszy dzień końca świata

Oleh korzysta z aplikacji, w której zapisuje, jak spędza czas. Program pyta go, czy spędził dzień tak, jakby był jego ostatnim. Od niedawna Oleh sam zadaje sobie to pytanie. Każdego dnia. Stara się, by żadnego z nich nie żałował.

19.02.2022

Czyta się kilka minut

Plac Niepodległości w Kijowie. Ukraina, 16 lutego 2022 r. // CARLOS BARRIA / Reuters / Forum /
Plac Niepodległości w Kijowie. Ukraina, 16 lutego 2022 r. // CARLOS BARRIA / Reuters / Forum /

Już we wtorek późnym popołudniem Agencja Reutera zaczęła relację na żywo z Kijowa; kamerę ustawiono z widokiem na plac Niepodległości. Na ulicach panował już mrok rozświetlany miejskimi lampami. Auta powoli jechały ruchliwym Chreszczatykiem. Życie w 3,5-milionowym Kijowie toczyło się codziennym rytmem. Jednak świat wstrzymał oddech.

Od grudnia 2021 r. nad Ukrainą wisiała groźba eskalacji wojny z Rosją. Według zachodnich polityków i mediów w grę wchodzić mogła inwazja na pełną skalę, której celem miałby paść też Kijów. Emocje buzowały, politycy przemieszczali się na osi Stany Zjednoczone – Unia Europejska – Rosja – Ukraina z niewidzianą nigdy częstotliwością.


Ten tekst ukaże się w najbliższym numerze „Tygodnika” (nr 9/2022), w środę 23 lutego. Czytasz go już teraz, bo masz dostęp do serwisu TygodnikPowszechny.pl. Dziękujemy. 


 

Informowano o koncentracji wojsk przy granicą z Ukrainą: 110 tysięcy, 130 tysięcy, 150 tysięcy. Mówiono, że wojna, prawdopodobnie najgorsza od II wojny światowej, stała się nieunikniona. Prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden i jego przedstawiciele utrzymywali, że to kwestia dni. Wreszcie anonimowe źródła w jego otoczeniu poinformowały media, że może to być środa 16 lutego. Następnie brytyjskie tabloidy rzuciły nawet dokładną godzinę: trzecia w nocy. Tak jak przed rokiem 2000 czy 2012 przepowiadano koniec świata, tak teraz objęta została nim tylko Ukraina.

– Z przyjaciółmi żartujemy, że dziesięć lat temu świat naprawdę się skończył, wszyscy zginęliśmy. A to, co się teraz dzieje, to tylko jakaś fikcja – mówi 26-letni Oleh Idołow, projektant komunikacji wizualnej w jednej z tutejszych firm informatycznych.

Marusia ukryje się w wannie

35-letnia Alina Hajewa zajmuje się sztuką w szerokim rozumieniu tego słowa. Maluje obrazy, rysuje, ilustruje książki, wykonuje tatuaże, a od kilku lat projektuje też ubrania. Pogrążona w wielu zajęciach, mogłaby w ogóle nie zwrócić uwagi, że coś się dzieje wokół, gdyby nie jej 7-letnia córka Marusia.

– Mamo, jutro ma być wojna.

– Dobrze. Jeśli coś by się działo, będę w pracy – Alina zignorowała słowa córki.

Marusia jest lepiej od matki poinformowana o tym, co się dzieje w kraju. Ogląda wystąpienia Wołodymyra Zełenskiego. To ona powiedziała Alinie, że prezydent wprowadził nowe święto państwowe. „Mówią nam, że 16 lutego stanie się dniem inwazji. My zrobimy z niego Dzień Jedności. Odpowiedni dekret jest już podpisany. Tego dnia wywiesimy flagi państwowe, założymy niebiesko-żółte wstążki i pokażemy całemu światu naszą jedność” – powiedział Zełenski w orędziu wygłoszonym dwa dni przed zapowiedzianym atakiem.

Odkąd pojawiło się kolejne zagrożenie ze strony Rosji, dzieciom w szkole Marusi zaczęto mówić o możliwej eskalacji. Któregoś dnia powiedziała mamie, że ma plan w razie ataku. Wraz z koleżanką, która mieszka na innym piętrze, wyłożą wannę w jej łazience prześcieradłami i położą się w niej, by uniknąć zagrożenia. We wtorek 15 lutego Marusia podeszła do matki i postanowiła wykorzystać okazję.

– Skoro jutro jest taki dzień, to czy mogę nie zostawać po lekcjach w świetlicy, tylko pójść do koleżanki? – zapytała.

Alinie Hajewej nie pozostało nic innego, jak tylko się zgodzić. Nie miała głowy ani do wojny, ani do świętowania. Do pierwszej w nocy pisała teksty na stronę internetową, na której prezentuje swoją twórczość.

Teraz Ukraina jest mocniejsza

Z miejscowości Hurzuf na Krymie Oleh Idołow wyjechał na studia do Kijowa na kilka miesięcy przed tym, jak w marcu 2014 r. Rosja anektowała jego ziemię rodzinną. Wcześniej regularnie kursował między stolicą a Półwyspem Krymskim. Był z nim związany i tam do dziś żyją jego rodzice.

Na Krymie był już po tym, jak Rosja rozpoczęła jego okupację. Wciąż wszystko się tam gotowało. Jako osoba związana z kulturą wizualną, Oleh zwracał uwagę na różne zmiany, czasami drobne: podmienianie flag, zmiana mundurów, zastępowanie jednych symboli drugimi. Najbardziej wbiła mu się w pamięć metalowa skrzynka pocztowa. Wypukły tryzub zamalowano barwami Federacji Rosyjskiej, ale mimo to ukraińskie godło państwowe wciąż rzucało się w oczy.

To właśnie doświadczenie wydarzeń na Krymie sprawiało, że Oleh był sceptyczny wobec obecnego napięcia między Rosją a Ukrainą. W 2014 r. na Półwysep Krymski wysłano tzw. zielone ludziki, czyli rosyjskich żołnierzy bez oznaczeń. Dopiero po aneksji Kreml oficjalnie przyznał, że to ich wojskowi.

– Choć Ukraina była wtedy znacznie słabsza, Rosja nie szła na bezpośrednią wojnę, tylko stosowała jakieś półśrodki – mówi Oleh.

Tak samo działo się w przypadku wojny w Donbasie, która wybuchła w kwietniu tamtego roku, a potem w ciągu ośmiu lat pochłonęła – według ostrożnych szacunków – ok. 14 tys. ofiar śmiertelnych. Choć wśród walczących przeciwko siłom rządowym znajdowało się wielu miejscowych, to rosyjscy żołnierze aktywnie brali – i biorą nadal – w niej udział. Tylko Kreml nigdy się do tego nie przyznał.

– Teraz Ukraina jest dużo mocniejsza niż osiem lat temu, więc nie widzę powodów, by Rosjanie ruszyli z flagami na Kijów – twierdzi Idołow.

Tryb „sen”

Oleh śledzi informacje, ale nie wzbudzają w nim szczególnej paniki. Wierzy, że każdy nierozwiązany konflikt w końcu eskaluje, jednak wątpi, że to właśnie ten moment. Za to postanowił wykorzystać tę okazję, by się lepiej przygotować. Gdy wiosną 2021 r. przy granicach Ukrainy również stało nawet do 170 tys. rosyjskich żołnierzy, Idołow przygotował dokumenty, zebrał podstawową apteczkę, kupił podręcznik, jak ludność cywilna ma zachowywać się w trakcie działań zbrojnych, i omówił wszystko ze swoją dziewczyną. Teraz dokupił leki, baterie i latarki.

Mimo spokoju odczuwał pewną melancholię. Złapał się na tym, że gdy wychodzi na balkon na papierosa, wpatruje się w niebo.

Oleh korzysta z aplikacji, w której zapisuje, jak minął jego dzień i jakie towarzyszyły mu emocje. Co kilka dni program pyta go, czy spędziłby ten dzień tak samo, gdyby był jego ostatnim. Odkąd jednak narosło zagrożenie rosyjskim atakiem, sam zaczął sobie zadawać to pytanie. I to każdego dnia. Stara się, by żadnego z nich nie żałował.

15 lutego wieczorem zastanowił się, co robić. Nie miał szczególnych planów. Zanim położył się do łóżka, chciał włączyć tryb „sen” w telefonie, który blokuje powiadomienia. Albo włączyć budzik na trzecią i sprawdzić, co się dzieje.

– W końcu się powstrzymałem. Pomyślałem, że cała ta historia nie zabierze mi zdrowego snu. Przynajmniej się wyśpię, jeśli koszmar się urzeczywistni – żartuje.

Stara się nie zaczynać dnia od wpatrywania się w telefon, ale 16 lutego rano spojrzał, czy nic się nie działo. Nic ciekawego nie znalazł: covid; hrywna trochę się umocniła względem euro i dolara; Stany chcą nałożyć sankcje na Rosję; Zełenski mówi, że Ukraińców łączy chęć życia w pokoju.

Trzeba też odpoczywać

37-letni Andrij Kozinczuk spędził tę noc w hotelu. Prowadził zajęcia podczas szkoleń dla weteranów. Tematem przewodnim były sposoby prowadzenia dialogu. Poszedł spać późno, ale nie z powodu obaw, lecz dlatego, że siedział w swoich notatkach. Kładąc się, nie wyłączył dzwonka w telefonie, bo pomyślał, że a nuż ktoś zadzwoni i powie: „Andriju, zbieraj się, trzeba jechać”. Choć w to nie wierzył, nigdy nie można być zupełnie pewnym.

Kozinczuk jest psychoterapeutą i weteranem. W 2014 r. służył w obwodzie ługańskim w jednym z ukraińskich batalionów ochotniczych. Dziś pracuje przede wszystkim z cywilami, w ramach prywatnej praktyki, ale resztę czasu poświęca aktywnym wojskowym i tym, którzy ukończyli służbę. Robi to nieodpłatnie. Działa też w Ruchu Weteranów Ukrainy.

Gdy skończył pracę, położył się spać. Od samego rana miał dużo zajęć. Poszedł na śniadanie hotelowe. Nabrał dużo wszystkiego, bo podobało mu się, że wszystko jest pod ręką i nie musi nic szykować ani zmywać naczyń. „O kurde, a co z wojną?!” – przypominał sobie w którymś momencie. Przejrzał wiadomości w telefonie. Nic nowego.

Zanim zaczął się trening, spotkał się z dziennikarzami. Pytali, jak się zachowywać, gdyby odcięto łączność w kraju. Następnie na konsultację przyszła klientka.

W związku z sytuacją zwraca się do niego wiele osób. Nie powoduje tego obawa przed inwazją, tylko napięcie, przez które pojawiają się inne problemy – jak choćby relacje z partnerami czy problem z wydajnością w pracy.

– Większe napięcie oznacza, że tracisz teraz więcej energii na to samo, co robiłeś dotychczas. To tak, jakbyś zatankował samochód dwudziestoma litrami paliwa. Jasne, że pokonasz więcej kilometrów na prostej drodze, niż jak wjeżdżasz pod górkę i do tego z obciążeniem – mówi Kozinczuk. – Dlatego uświadamiam ludziom, że muszą odpoczywać, aby mieć więcej paliwa.

Jak kibic w złym sektorze

Z doświadczenia Andrija wynika, że najwięcej spokoju panuje wśród wojskowych, byłych lub obecnych. Gdy spotykają się grupą weteranów, raczej rozmawiają o tym, gdzie najtaniej kupić naboje, a nie czy Rosja znów zaatakuje.

Kozinczuk uważa, że jest tak z dwóch powodów. Przede wszystkim weterani nie wierzą, że dojdzie do poważnej eskalacji. Rosja poniosłaby ogromne straty, bo osiem lat po wybuchu wojny w Donbasie ukraińska armia zmieniła się nie do poznania. Jest lepiej wyposażona – także dzięki zachodniemu wsparciu w ostatnich tygodniach – i lepiej wyszkolona. Poza tym utrzymanie terytorium, gdzie mało kto przychylnie patrzyłby na rosyjskie wojska, byłoby bardzo trudne. Kozinczuk porównuje to do interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji w 1968 r.

– Na kronikach z tamtego czasu widać, jak żołnierze, choć byli w czołgach, odczuwali niepokój. Wszyscy patrzyli na nich spode łba – mówi. – Tutaj czuliby się tak, jakby podczas meczu poszli kibicować w sektorze drużyny przeciwnej.

Kolejnym powodem, dla którego weterani mają nie odczuwać aż takiego niepokoju, jest to, iż wiedzą, co robić w obliczu zagrożenia. Andrij przyznaje, że planowanie i doświadczenie pozwalają opanować emocje. To dlatego kilka dni przed 16 lutego sprawdził swoją apteczkę i mundur, a nawet wypastował wojskowe buty, których dawno nie wkładał, by skóra nie była taka sucha. – Nie chciałem w razie czego iść na wojnę w czerwonych adidasach – mówi.

Razem ze znajomymi weteranami omówili też, co powinni zrobić. Gdyby doszło do eskalacji, nie będzie więc jechać prosto na front, tylko wraz z innymi będzie pilnować porządku w mieście. Twierdzi, że łatwo mogłoby dojść do wybuchu paniki, ludzie zaczęliby walczyć o ostatnie rzeczy w sklepach, pojawiliby się szabrownicy czy zamieszki, a policja mogłaby sobie z tym wszystkim nie poradzić. Dopiero po opanowaniu pierwszego szoku mógłby pojechać gdzieś dalej.

A potem? – Toczyłby się ostry bój, wielu by zginęło, może także my. Ale to byłoby coś. Szkoły nazywaliby moim imieniem… – żartuje Andrij.

Po całym dniu szkoleń, konsultacji i spotkań wieczorem postanowił wybrać się do baru. Stara się to robić dwa razy w tygodniu. Nie tyle, aby się napić, tylko żeby posiedzieć z ludźmi spoza swojego otoczenia i posłuchać, czym żyją. Tego wieczoru zagrożenie eskalacją zdecydowanie nie należało do tematów rozmów.

Sprzedam garaż

Rankiem w środę Alina Hajewa odprowadziła Marusię do szkoły, a potem pojechała do pracowni. Umówiła się z fotografką, która miała robić zdjęcia jej prac – będą opublikowane na powstającej stronie internetowej. Przez ponad dziesięć lat Alina stworzyła ponad 2,5 tys. obrazów, grafik, ilustracji. Mówi, że to nic trudnego. Wystarczy tylko zajmować się tym codziennie przez dekadę.

Tego dnia nie sprawdziła nawet, co się dzieje w kraju i świecie.

Mniej więcej w tym czasie, gdy jechały do szkoły, transmisja Reutera dobiegała końca. Niebo nad miastem było puste i szare, samochody jechały po Chreszczatyku, przechodnie wchodzili i wychodzili z metra. Tego dnia centralny plac Kijowa nie zamienił się w pole boju, które przyciągałoby widzów.

Spokój kadru zaburzył tylko dron. Miał przyczepiony kawałek kartonu. Gdy zbliżył się do kamery, napis stał się wyraźny: „Sprzedam garaż”. A pod nim numer telefonu. Jak się potem okazało, do rosyjskiej ambasady w Kijowie.

Ambasada, rzecz jasna, garażu nie sprzedawała.


Artem Czech z Kijowa: Jeszcze niedawno sądziłem, że nie damy rady stawić temu czoła. Dziś u moich znajomych widzę determinację. Także dzięki pomocy naszych sojuszników.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2022