Amerykański rykoszet

Skutki recesji w USA pojawiają się z poślizgiem. Póki co nastąpi wyhamowanie tempa wzrostu. Gospodarka nie jest w stanie dłużej pędzić z taką prędkością.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Gdy w poniedziałek 21 stycznia na światowych giełdach leciały w dół notowania akcji, szefowie globalnych koncernów, politycy i ekonomiści szykowali się akurat do wyjazdu do Davos, gdzie co roku o tej porze odbywa się Światowe Forum Ekonomiczne. Wprawdzie z góry było wiadomo, że tym razem będzie się na nim mówić głównie o wiszącej nad światem groźbie wyraźnego osłabienia wzrostu gospodarczego, ale ton tym dyskusjom nadały ostatnie wydarzenia na giełdach. Zwłaszcza że w Davos byli szefowie firm, które zapewniają ponad jedną piątą ich globalnej kapitalizacji. I które w środę, 23 stycznia, gdy rozpoczynało się Forum, były znacznie mniej warte niż dwa dni wcześniej.

Impulsem do gwałtownego spadku notowań akcji stało się ujawnienie w końcu poprzedniego tygodnia rządowego planu ratowania gospodarki amerykańskiej przed recesją. Żeby zbiedniałych wskutek kryzysu na rynku nieruchomości konsumentów zachęcić do zakupów, prezydent Bush postanowił zwrócić im 140 mld podatków.

Taki plan powinien inwestorów uspokoić, uznali oni jednak, że ten zastrzyk gotówki nie wystarczy, a USA nie ustrzegą się przed recesją - no i zaczęli sprzedawać akcje. Najpierw w Azji, bo od tamtejszych rynków zaczął się poniedziałkowy handel, a potem na całym świecie - także w Warszawie. Wprawdzie w następnych dniach sytuacja trochę się unormowała, ale niepokój pozostał. Nie rozwiała go nawet dokonana w pośpiechu przez amerykański Zarząd Rezerwy Federalnej znaczna obniżka stóp procentowych, choć był to wyraźny sygnał, że bank centralny USA zdecydowany jest zapobiegać pogorszeniu sytuacji gospodarczej.

Amerykańska beztroska, globalne kłopoty

Nie wiadomo zatem, co może zdarzyć się na giełdach w najbliższym czasie, zwłaszcza że inwestorzy na świecie już od połowy 2007 roku bombardowani są niekorzystnymi informacjami, a ceny akcji spadły na długo przed feralnym poniedziałkiem. Zaczęło się to latem, gdy ujawnił się kryzys na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych na mieszkania. W ostatnich latach udzielano ich bez opamiętania, również ludziom w marnej sytuacji finansowej (były to tzw. kredyty subprime:), przy czym zwykle na początku raty kredytu były bardzo małe. Gdy potem rosły, klienci nie byli w stanie ich spłacać. W efekcie wywołało to ogromne problemy w instytucjach pożyczających, a także spadek cen mieszkań, zastój w budownictwie mieszkaniowym i pogorszenie nastrojów amerykańskich konsumentów.

Choć z początku wydawało się, że tzw. kryzys subprime ma charakter wewnętrzny, jego skutki przejawiają się w skali globalnej. Przyszłe spłaty tych kredytów stanowiły bowiem zabezpieczenie skomplikowanych w konstrukcji (i teoretycznie bardzo dochodowych) papierów wartościowych, które kupowały liczne, także najbardziej szacowne, instytucje finansowe na całym świecie. Gdy zawalił się rynek kredytów subprime, wszystkie te papiery okazały się warte niewiele albo nic.

Nie wiadomo było jednak, jakie straty spowodował obrót tymi papierami ani kto je poniósł. Pierwszą "nieamerykańską" ofiarą kryzysu stał się brytyjski bank Northern Rock, który musiał ogłosić upadłość. Potem stopniowo pojawiały się informacje o gigantycznych stratach wielkich instytucji finansowych, z których część (np. Citigroup, Merrill Lynch, Morgan Stanley, USB) musiała nawet szukać inwestorów, bo brakowało im kapitału. Dostarczyły go rządowe fundusze majątkowe z krajów Azji i Bliskiego Wschodu. Sztandarowe instytucje finansowe kapitalizmu stały się więc w części własnością państwa, w dodatku innego niż ich własne.

Wszystko to spowodowało, że - według określenia "Financial Timesa" - z "rynków finansowych wyparowało zaufanie". Zagościła na nich natomiast niepewność i nerwowość, zwłaszcza że ostatnie miesiące obfitowały w inne wydarzenia, budzące niepokój zarówno inwestorów, jak ekonomistów. Cena ropy gwałtownie wzrosła, przekraczając na krótko poziom stu dolarów za baryłkę. Gdy ropa jest droga, zawsze pojawiają się obawy o tempo wzrostu gospodarczego i inflację. Tym razem o tyle silniejsze, że na całym niemal świecie poszły w górę w zeszłym roku ceny żywności. I wszędzie, także u nas, inflacja już rośnie.

Rynkowa infekcja

Rynki finansowe żyją oczekiwaniami: ceny akcji zależą nie tylko od bieżących wyników firm, ale także od przewidywanego ich kształtowania się w przyszłości, a także prognozy sytuacji gospodarczej w krajach, w których te firmy działają. Właśnie dlatego już najmniejsze obawy o recesję powodują wyzbywanie się konkretnych akcji. Inwestorzy w ten sposób wyrażają przekonanie, że mogliby na nich stracić albo zarobić dużo mniej. Szybkość dokonywania transakcji na rynkach finansowych i to, że tworzą one globalną sieć, sprawia, że błyskawicznie "zarażają" się one nastrojami. Widać to najwyraźniej w takich dniach jak 21 stycznia, gdy fala sprzedaży akcji i spadku indeksów giełdowych przetoczyła się przez świat.

Giełdy akcji uważa się często za barometr gospodarki, który z wyprzedzeniem pokazuje występujące w niej zagrożenia. Oznaczałoby to, że prawdopodobieństwo recesji w USA jest w tej chwili duże. Z taką opinią zgadza się wielu znanych ekonomistów, choć mało kto wypowiada się z całkowitą pewnością. Niektórzy uważają, że recesja już się zaczęła, inni - że USA są dopiero na jej krawędzi. A już nikt nie potrafi przewidzieć, jaka będzie ta recesja - ostra i krótka czy łagodniejsza, ale długa. Tylko znany spekulant i filantrop George Soros twierdzi, że USA i cały świat czeka najpoważniejszy od zakończenia II wojny światowej kryzys gospodarczy. Miejmy nadzieję, że się myli.

Największy importer

Jeśli jednak w USA zdarzy się recesja, odczują ją, choć w różnym stopniu, wszyscy. Głównie dlatego, że to największa gospodarka świata i największy światowy importer. Podczas recesji, a nawet spowolnienia wzrostu do np. 0,5 proc. rocznie maleją wydatki konsumpcyjne: mniej kupuje się również towarów z innych krajów, które tracą możliwości produkcji ze wszystkimi tego konsekwencjami dla swojej gospodarki. W przypadku USA zmniejszenie importu przy pogorszeniu sytuacji ekonomicznej jest tym bardziej prawdopodobne, że dolar jest dziś słaby i zagraniczne towary relatywnie drożeją.

Jak silnie amerykańska recesja odbije się na gospodarce światowej, zależy oczywiście od jej skali i okresu trwania. Także od tego, czy - i w jakim stopniu - państwa, które ostatnio rozwijają się bardzo szybko i których globalna rola ekonomiczna rośnie, będą w stanie zastąpić USA w roli największego importera. Te państwa to przede wszystkim Chiny, Indie, Brazylia, Rosja i kilka innych krajów z Azji, Bliskiego Wschodu i Ameryki Łacińskiej.

Niektórzy uważają, że mogą one przejąć od USA funkcję "lokomotywy" światowej gospodarki, inni - że jeszcze nie. Gwałtowna reakcja giełd na zwiększone prawdopodobieństwo recesji w USA świadczy, że rację mają raczej ci drudzy. Można jednak przyjąć, że ich obecność w gospodarce światowej przynajmniej złagodzi skutki amerykańskiego spowolnienia.

Polskie echa

W jakim stopniu może ono dotknąć Polskę? Gdyby brać pod uwagę tylko nasz eksport do USA, to w niewielkim. Sprzedajemy tam mniej niż na Ukrainę czy Węgry. Ale możemy oberwać rykoszetem, a właściwie - kilkoma.

Przede wszystkim dlatego, że recesja w USA wpłynie na sytuację w Unii Europejskiej, powodując zmniejszenie tempa wzrostu gospodarczego. Jak silny będzie ten wpływ - nie wiadomo. Europejscy politycy, a także Europejski Bank Centralny (EBC) uważają, że wprawdzie Unia będzie rozwijać się wolniej, ale do recesji nie dojdzie. Przedsiębiorcy są często innego zdania, skarżąc się, że bardzo mocne euro utrudnia im eksport, m.in. właśnie do USA, choć nie tylko. Jedną z przyczyn silnej pozycji wspólnej waluty są wysokie stopy procentowe w strefie euro. Jednak EBC zdecydowany jest walczyć z inflacją (która wzrosła do ponad 3 proc.) i znacznie bardziej ostrożnie niż amerykański Fed podchodzi do ich obniżki.

Do Unii trafia 79 proc. polskiego eksportu, każde osłabienie koniunktury może więc oznaczać zmniejszenie możliwości sprzedaży na te rynki. Wprawdzie naszą gospodarkę "ciągnie" obecnie popyt krajowy, ale nie znaczy to, że eksport stał się dla niej mniej istotny.

Poza tym UE nie jest monolitem: z różnych ocen wynika, że choć Niemcom recesja raczej nie zagraża, to Wielkiej Brytanii i Hiszpanii - owszem; w obu przypadkach ma to związek z długotrwałym boomem na rynku nieruchomości. Wielka Brytania to nie tylko ważny dla nas rynek zbytu (6 proc. eksportu), ale także miejsce pracy setek tysięcy emigrantów zarobkowych. Dziś nie ma tam praktycznie bezrobocia, gdyby jednak przyszła recesja, z pewnością o pracę byłoby trudniej i część emigrantów zdecydowałaby się na powrót. Wcale przy tym nie wiadomo, czy wróciliby akurat ci, na których kwalifikacje jest w kraju zapotrzebowanie.

Ale to nie jedyne możliwe "rykoszety". Z cytowanych przez prof. Andrzeja Wojtynę ("Rzeczpospolita" z 25 stycznia) analiz Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że sytuacja na giełdach amerykańskich wpływa na inne rynki, i że w okresie pogarszania się koniunktury w USA oddziałuje ona silniej. W dodatku - co zadziwiające - w krajach przeżywających boom gospodarczy (jak dziś Polska) jej wpływ jest bardziej niekorzystny niż w tych, które rozwijają się wolno.

Gdyby więc akcje w USA nadal taniały, jak wpłynie to na ich ceny w Polsce? I czy ewentualne pogorszenie sytuacji na giełdzie odbije się na zachowaniach przedsiębiorstw, zwłaszcza zaś na ich skłonności do inwestowania? To bardzo ważne pytania, bo inwestycje są dziś motorem gospodarki - ale nie ma odpowiedzi.

Trzeba się przygotować

Nie wiadomo także, kiedy mogą się w Polsce ujawnić skutki recesji w USA, choć na ogół przyjmuje się, że nastąpi to z poślizgiem, wynoszącym od trzech kwartałów do roku. W bieżącym roku przewiduje się wprawdzie zmniejszenie tempa wzrostu, z 6,5 do 5-5,5 proc., ale wynika to raczej z tego, że gospodarka nie jest w stanie pędzić dłużej z taką prędkością. Na razie wszystko idzie dobrze: produkt krajowy brutto rośnie najszybciej od 10 lat, płyną unijne pieniądze na inwestycje, coraz więcej ludzi ma pracę, zarobki idą w górę, jesteśmy bardziej optymistycznie nastawieni do przyszłości.

Ta dobra passa nie powinna jednak usypiać. Na gorsze czasy, które nie muszą oznaczać recesji, ale osłabienie wzrostu do np. 3 proc., i to już w 2009 roku - trzeba się po prostu przygotować. Oznacza to konieczność wznowienia zaniechanych w ostatnich latach zmian strukturalnych i uporządkowanie finansów publicznych, przede wszystkim zaś radykalne i trwałe zmniejszenie ich deficytu, co można osiągnąć tylko tnąc wydatki.

Wątpię, czy da się to zrobić wystarczająco szybko. Dziś rząd zaabsorbowany jest głównie służbą zdrowia. O reformie finansów publicznych na razie nie słychać, choć tak trudne w odbiorze społecznym propozycje najlepiej przedstawić tuż po wyborach, gdy poparcie dla rządu jest duże. Może się więc zdarzyć, że gdy ten "amerykański rykoszet" rzeczywiście w nas uderzy, będziemy na to uderzenie słabo przygotowani.? h

HALINA BIŃCZAK jest publicystką "Gazety Prawnej", zajmującą się problematyką gospodarczą, oraz komentatorem w Polskim Radiu i Radiu TOK FM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008