Każdy walczy o swoje

Służba zdrowia od miesiąca strajkuje, choć nie przestaje leczyć. Strajkowali nauczyciele, pracownicy supermarketów, w wielu firmach na parę godzin przerwano pracę. Na kolei trwa referendum w sprawie strajku generalnego. Czy oznacza to, że po kilku latach społecznego spokoju, przerywanego tylko demonstracjami górników, czeka nas okres protestów pracowniczych?.

18.06.2007

Czyta się kilka minut

Fot. GRZEGORZ CELEJEWSKI – Agencja Gazeta /
Fot. GRZEGORZ CELEJEWSKI – Agencja Gazeta /

Raczej nie - przede wszystkim dlatego że strajki wynikają z różnych przyczyn i mają różny wymiar. Najczęściej są to zwyczajne targi o pieniądze. W grę wchodzą także zabiegi o utrzymanie przywilejów emerytalnych i zapewnienie prawa do emerytur pomostowych: tu drogę wytyczyli górnicy jeszcze za poprzedniego rządu. Kolejnym powodem jest niezakończona reforma służby zdrowia. Na to nakładają się dodatkowe przyczyny - wzburzenie środowiska lekarskiego i (w mniejszym stopniu) nauczycielskiego, które odbierają poczynania rządu jako naruszenie ich godności zawodowej. W Bogdance chodziło o zapobieżenie połączeniu kopalni z grupą Enea i Elektrownią Kozienice, w piskiej Sklejce pracownicy sprzeciwiali się narzuceniu spółce władz z partyjnego nadania...

Czasem trzeba tupnąć

Najmniejsze zaskoczenie budzą targi o pieniądze, których można się było spodziewać. W ostatnich latach zarobki rosły powoli, bo sytuacja gospodarcza była na początku dekady marna, a bezrobocie - duże: sięgało prawie 21 proc. Pracownicy, obawiając się utraty zajęcia, hamowali żądania płacowe. To się zmieniło w zeszłym roku, gdy dzięki dobrej koniunkturze w gospodarce i emigracji zarobkowej w kolejnych dziedzinach zaczęło brakować najpierw fachowców, a potem także ludzi bez kwalifikacji. Pracownicy poczuli się pewniej i uznali, że po latach zaciskania pasa przyszła wreszcie pora na podwyżki. Mają zresztą do tego podstawy, zwłaszcza w przemyśle, gdzie przez kilka ostatnich lat wydajność rosła dużo szybciej niż zarobki.

W latach 2000-06 średnia pensja brutto wzrosła w Polsce z 1924 do 2477 zł. Jeśli uwzględnić inflację - realnie o 11,3 proc. Zarobki netto zwiększały się wolniej, bo co roku potrącano nam wyższą składkę na ubezpieczenie zdrowotne. Pensje najlepiej opłacanych specjalistów szły przy tym w górę dużo szybciej niż szeregowych pracowników: im na ogół w kieszeniach przybyło znacznie mniej, niż to wynika z uśrednionych danych statystycznych.

To naturalne, że przy tak dobrym stanie gospodarki pracownicy domagają się podwyżek. I od zeszłego roku je dostają, choć w poszczególnych branżach, regionach i przedsiębiorstwach różnie to wygląda. Skala podwyżek zależy głównie od sytuacji na miejscowym rynku pracy, możliwości finansowych pracodawców, a także umiejętności przetargowych pracowników. W gliwickiej fabryce Opla na początku roku dyrekcja nie chciała słyszeć o dodatkowych pieniądzach dla załogi. Związki zawodowe weszły z nią w spór zbiorowy, potem przeprowadziły dwugodzinny strajk - i pieniądze będą, choć mniejsze, niż oczekiwano. Podobne konflikty zdarzały się w innych firmach, zazwyczaj kończąc się porozumieniem. Pracodawcy wiedzą już, że we własnym długofalowym interesie powinni trochę ustąpić, a związki zawodowe zwykle nie wysuwają żądań, które mogłyby zaszkodzić firmie finansowo, i zdolne są do kompromisu.

- Doświadczenie nauczyło pracowników, że nadchodzi taka chwila, gdy trzeba mocno tupnąć, by dostać, co się chce - mówi prof. Juliusz Gardawski ze Szkoły Głównej Handlowej. - Tak bywa, gdy pojawia się przekonanie, że jest co dzielić i że pracownikom przypada zbyt mały kawałek tortu. W tym sensie obecne strajki są racjonalne, to efekt kalkulacji.

Podwyżki i pomostówki

Choć strajków w przedsiębiorstwach jest więcej niż w poprzednich latach, to jednak nie jest ich aż tak wiele (patrz ramka). Nie budzą zresztą szczególnych obaw, bo są "stacjonarne" - ich zasięg ogranicza się do jednej firmy i to ona ponosi koszty ich zażegnania. Niepokój wywołują protesty w oświacie, służbie zdrowia, górnictwie czy na kolei, bo dotyczą prawie wszystkich. Nie chodzi przy tym nawet o bezpośrednie skutki przerwania pracy. Brak dwóch lekcji w szkole czy wstrzymanie na parę godzin kursowania pociągów sprawia wprawdzie kłopoty, większych szkód jednak nie wyrządzi (naprawdę niebezpieczny byłby jedynie np. "twardy" strajk służby zdrowia). Rzecz w tym, że spełnienie żądań wysuwanych przez te grupy zawodowe wiąże się z większymi wydatkami państwa.

Nauczyciele domagają się podwyżek (ZNP chciał nie mniej niż 20 proc.), zwiększenia nakładów na oświatę, zachowania możliwości przejścia na wcześniejszą emeryturę co najmniej do 2011 r. oraz prawa do emerytur pomostowych. Podwyżki już dawno obiecał minister Giertych. Czy je dostaną i w jakiej wysokości - nie wiadomo. Z opublikowanego właśnie projektu budżetu nic konkretnego w tej kwestii nie wynika: płace w sferze budżetowej mają wzrosnąć tylko o wskaźnik inflacji, czyli o 2,3 proc. Nie wiadomo, czy pieniądze zostaną przez nauczycieli uznane za wystarczające, na ich postawę wpłynie jednak objęcie nauczycieli emeryturami pomostowymi. Nawet jeśli po wakacjach będzie ich złościć kontrola mundurków, strajk się chyba nie powtórzy.

Również kolejarzy uspokoiła na razie obietnica objęcia ich emeryturami pomostowymi. O żądaniach płacowych nie słychać, co nie dziwi, bo grupa PKP tradycyjnie jest w marnej sytuacji finansowej.

Podłoże strajku lekarzy jest znacznie bardziej skomplikowane, podobnie jak cała sytuacja w służbie zdrowia. Po pierwsze - lekarze domagają się bardzo wysokich podwyżek (pielęgniarki też, choć mniejszych). To akurat nie dziwi, bo ich pensje są żenująco niskie, a naturalne skądinąd dążenie do zapewnienia sobie przyzwoitego poziomu życia rodzi dobrze znane patologie. Lekarze posługują się zresztą nośnym argumentem - jak nie dostaniemy, to wyjedziemy. Po drugie - nie wiadomo właściwie, kto jest adresatem ich żądań, bo oficjalnie zatrudnia ich nie państwo, lecz zakłady opieki zdrowotnej. Mają one jednak tak dziwaczną formę prawną, że sporów płacowych nie da się tam prowadzić jak w normalnej firmie, a na dodatek są zadłużone.

Każde wołanie o pieniądze na pensje dla lekarzy i pielęgniarek oznacza przy tym powrót do dyskusji o reformie służby zdrowia. Czyli m.in. o opłatach, jakie mieliby ponosić pacjenci, o prywatyzacji szpitali, wreszcie - o sławetnym "koszyku usług", do którego prawo dawałaby powszechna składka zdrowotna. Ta dyskusja powinna się odbyć już dawno, dawno też powinny być zreformowane zarówno zasady finansowania opieki zdrowotnej, jak jej funkcjonowanie. Kolejne rządy odkładały to jednak, bo zdecydowane posunięcia grożą tu równie zdecydowaną utratą popularności choćby dlatego, że np. wprowadzenie "koszyka" oznacza, iż za wiele darmowych dziś - choć dostępnych z kłopotami - usług trzeba będzie płacić. Obecny rząd też się do takich kroków nie pali, a zastosowany przezeń "ostrzał" środowiska medycznego (sprawa dr. Mirosława G. i podobne) znacznie ograniczył możliwości wypracowania kompromisu.

Tak więc pat w służbie zdrowia jeszcze potrwa. Strajki też, choć będą miały "pełzający" charakter: do zaprzestania obsługi pacjentów nie powinno dojść ze względu na wyraźną społeczną dezaprobatę dla takiego posunięcia.

Kto się może zarazić

Socjologowie pytani, czy tegoroczne strajki mogą nabrać większego zasięgu, nie chcą się wdawać w prognozy, ale podkreślają, że na razie nie ujawnia się w nich solidarność pracownicza: mają na celu załatwienie konkretnych spraw w konkretnej firmie czy dla konkretnej grupy zawodowej. Załoga KGHM protestuje przeciwko sposobowi podziału zysku w firmie, ale nie upomni się o pensje nauczycieli. Nauczyciele i kolejarze będą zabiegać o emerytury pomostowe dla siebie, ale dla baletnic czy drwali już nie. To sprawia, że rząd może stosować zasadę "dziel i rządź", a dając jednej grupie zawodowej dodatkowe pieniądze na pensje albo zapewniając przywileje emerytalne (co perspektywicznie jest bardziej kosztowne), wyłącza ją z dalszych protestów.

Jednak poczucie, że ze "wspólnego tortu" dostaje się za mało, bywa zaraźliwe. Kto się może "zarazić"? Będą się oczywiście zdarzać strajki płacowe i dotyczące warunków pracy w firmach prywatnych, ale i ich znaczenie będzie tylko lokalne. Choć najgorzej zarabia się w małych firmach, pracuje tam z reguły po kilka osób, bywa, że rodzinnie powiązanych z właścicielem, i o żadnych strajkach nie może być mowy. Podobnie w handlu, hotelach czy restauracjach, które także płacą marnie.

Bardziej prawdopodobne są protesty strajkowe w przedsiębiorstwach, których właścicielem jest nadal państwo, czyli m.in. w kopalniach, stoczniach (poddawanych restrukturyzacji), fabrykach zbrojeniowych, cukrowniach. To często zakłady duże, pracownicy są w nich lepiej zorganizowani niż w firmach prywatnych (więcej osób należy do związków zawodowych) i dawno się nauczyli, że na państwowego właściciela naprawdę opłaca się tupnąć. Nie zaskoczyłby mnie także strajk policjantów, bo opłacani są marnie, a obowiązków przybywa im znacząco. Ale w służbach mundurowych protesty pracownicze zdarzają się w Polsce rzadziej niż w firmach cywilnych.

***

Niewykluczone więc, że czeka nas gorąca jesień. Zwłaszcza gdy w parlamentarnej dyskusji nad budżetem okaże się, na jakie pieniądze mogą w przyszłym roku liczyć nauczyciele i cała sfera budżetowa, tudzież o ile wzrosną publiczne wydatki na opiekę zdrowotną. W dodatku właśnie jesienią ma nastąpić finał prac nad ustawą o emeryturach pomostowych: będzie to ostatnia okazja, by zabiegać o przywileje.

Rząd ma jednak w zanadrzu środek - w założeniu - uśmierzający żądania płacowe. To skierowany właśnie do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych, który zakłada obniżenie o 3 punkty procentowe składki rentowej płaconej przez pracowników - i to już od 1 lipca 2007 r. Dla wszystkich zatrudnionych ta zmiana oznacza wzrost wypłaty "na rękę": przy 2 tys. złotych pensji brutto o mniej więcej 60 złotych miesięcznie. Duże nadzieje wiążą z nią przedsiębiorcy, licząc, że w ten sposób będą mogli mniej wydać na podwyżki płac. Nie wiadomo jednak, czy pracownicy będą tego samego zdania.

HALINA BIŃCZAK jest publicystką zajmującą się problematyką gospodarczą. Publikowała w "Gazecie Bankowej" i "Rzeczpospolitej", komentuje wydarzenia gospodarcze w Polskim Radiu i Radiu TOK FM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2007