Aktorki ośmieszone

Zdjęcia w tym albumie są wspaniałe, jego koncepcja wydaje się jednak, delikatnie rzecz nazywając, dyskusyjna. I nie chodzi o polskie piekiełko, w którym pominięci domagają się praw, ale o wyczucie klasy.

01.02.2011

Czyta się kilka minut

Najpierw był entuzjazm. Aktorki polskiego filmu to temat, który nawet u największego sceptyka prowokuje życzliwy uśmiech. Znamy te twarze. Wszystkie, bez wyjątku. Uczyliśmy się od nich, jak kochać kino i kobiety. Są mitami wielomilionowej wyobraźni. Fantazmatami pamięci, symbolem naszej miłości.

Ekskluzywny tom, który powstał z inicjatywy i ze środków Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, w pierwszej chwili wydaje się strzałem w dziesiątkę. Dziesiątki, setki fotografii gwiazd rodzimego kina. W sepii, czerni i bieli, w kolorze; portrety i fotosy z planu; kino przedwojenne, polska szkoła filmowa, moralny niepokój, filmy z ostatnich lat.

W szkole podstawowej, kiedy większość filmowych wtajemniczeń była dopiero przede mną, fascynowały mnie zarówno wieszane w szklanej gablocie kina "Marzenie" w Tarnowie kadry z filmów, jak i starannie wycinane z "Ekranu" czy z "Filmu" portrety gwiazd. Nie znałem poszczególnych nazwisk, nie rozpoznawałem jeszcze tytułów, ale już wtedy, na podstawie zdjęć, budowałem historie prywatne. Fascynujące portrety dopowiadały zdarzenia, emocje, rugowały konkret. W ten sposób praca artysty fotografa przekraczała ramy sztuki użytkowej wykonywanej na rzecz konkretnych produkcji - w moich oczach stawała się poezją.

Ów poetycki ton odnalazłem bez wysiłku, kartkując album o "Aktorkach polskiego filmu". Dominują w nim fotografie Zofii Nasierowskiej, ale znalazły się także portrety autorstwa Edwarda Hartwiga, Piotra Bujnowicza, Renaty Pajchel, Krzysztofa Gierałtowskiego, Tadeusza Rolkego i wielu innych. Te obrazy tworzą narrację równoległą, alternatywną wobec znanych faktów biograficznych i wspaniałych kreacji filmowych. Są twarzami odkrytymi jak gdyby po raz pierwszy, bez nadwyżki znawstwa tematu. Wydają się odseparowane od filmoznawczej pychy.

Oto słowiańska, rumiana Bożena Dykiel w "Awansie" Zaorskiego; skupiona Jadwiga Jankowska-Cieślak; pomysłowo wystylizowana Roma Gąsiorowska; skąpana w słońcu, uśmiechnięta Małgorzata Braunek. Z drugiej strony, oglądamy fascynującą twarz Teresy Marczewskiej w zapomnianym "Raju na ziemi" Kuźmińskiego; piegowatą buzię Stanisławy Celińskiej w "Krajobrazie po bitwie" Wajdy; zmysłową femme fatale - Grażynę Szapołowską; seksownego kociaka - młodziutką Kasię Figurę sfotografowaną przez Renatę Pajchel.

Trudno oderwać wzrok od frywolnej Soni Bohosiewicz; tajemniczej, ukrytej za woalką Gabrieli Kownackiej; sportretowanej przez Nasierowską Barbary Kwiatkowskiej-Lass. Jest jeszcze dworska Elżbieta Czyżewska; wybitnie urodziwa Barbara Brylska; zaskakująca, "młodzieżowa" Marta Lipińska; posągowa Elżbieta Barszczewska w "Trędowatej" Juliusza Gardana.

Zdjęcia są wspaniałe, cała reszta to jednak kompromitacja. Poważne wątpliwości budzi kryterium doboru nazwisk. Edytor tłumaczy się, że gwiazd polskiego kina było zwyczajnie zbyt wiele i nie mogły zmieścić się w jednym tomie, ale w niczym nie zmienia to faktu, że koncepcja albumu jest, delikatnie rzecz nazywając, dyskusyjna. I nie chodzi o polskie piekiełko, w którym pominięci domagają się praw, ale o wyczucie klasy.

Absurdalny wydaje się pomysł, w którym o wyborze nazwisk decyduje uroda aktorek - co sugeruje pomieszczony w tomie esej Andrzeja Zygmuntowicza ("aktorki jako żywe wzorce piękna"). Nie wiem, z czyjego nadania listę artystek układali przemiennie internauci i osobliwie skojarzeni jurorzy (wśród nich Bogusław Linda i Janusz Głowacki). Efekt jest zawstydzający. Nie ma w albumie największych aktorskich osobowości XX wieku - Ireny Kwiatkowskiej, Krystyny Feldman czy Ryszardy Hanin. Dlaczego? Nie były wystarczająco "piękne"?

Nie znajdziemy portretów Niny Andrycz, Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, Mieczysławy Ćwiklińskiej, Ireny Eichlerówny, Zofii Jaroszewskiej, Ewy Błaszczyk, Jadwigi Barańskiej, Hanki Bielickiej i Anny Polony. Nie ma Agnieszki Krukówny, Ewy Kasprzyk i Doroty Segdy. Są za to Alicja Bachleda-Curuś i Olga Frycz. Przy całej dla nich sympatii, wygląda to na ponury i głupi żart.

W układzie edytorskim "Aktorki polskiego filmu" są w wielu przypadkach prostym powtórzeniem "Fotonostalgii" Zofii Nasierowskiej. Jednak w tamtym tomie inteligentne komentarze do zdjęć napisała Agnieszka Osiecka, natomiast w "Aktorkach..." mamy głównie... przedruki z "Vivy". Nie przesadzam. Każdy portret to, oprócz fotografii, kilkuzdaniowa notka biograficzna oraz rozchełstany magiel prasowy. Czytając te dyrdymałki, miałem nieodparte wrażenie, że osoba odpowiedzialna za dobór tekstów w albumie jest nie tylko rozmiłowana w tabloidach, ale także złośliwa. Zamiast wywyższyć bohaterki, usiłowano je skompromitować. Do pewnego stopnia to się udało.

Generalnie w książce obowiązuje atmosfera niedzielnej paplaniny przy rosole, inkrustowana od czasu do czasu, dla niepoznaki, przedrukami z esejów Aleksandra Jackiewicza, Konrada Eberhardta czy Tadeusza Sobolewskiego. Zamiast o Bachledzie-Curuś, czytamy o "słynącym z dyskrecji" Colinie Farrellu i wielkiej miłości aktorskiej pary (nieaktualne!). Magdalena Cielecka, która wiele mogłaby powiedzieć o pracy nad rolami albo o własnej wizji aktorstwa, plecie trzy po trzy: "Lubię męską dominację. (...) Lubię czasami czuć się taka zagubiona i mała". To na pewno słowa Cieleckiej?

"W Hollywood mi się nie podobało" - skromnie informuje "Vivę" Karolina Gruszka. "Nigdy nie wyrzucam jedzenia" - chwali się Marta Lipińska. Z kolei Ewa Dałkowska (oczywiście w "Vivie") mówi o swoim stosunku do operacji plastycznych. A sięgając w przeszłość: Irena Grossówna rozwodzi się na temat środków lokomocji, którymi podróżowała z recitalami po kraju: "pociąg, ciężarówka, dorożka, a nawet wóz drabiniasty", natomiast Elżbieta Barszczewska zwierza się z "kłopotów sentymentalnych", ponieważ "kocha się w niej dwu aktorów: Jan Kreczmar i Marian Wyrzykowski".

Agata Buzek, jedna z najinteligentniejszych aktorek młodego pokolenia, obwieszcza, że "kręci ujęcia w stylu porno", Danuta Stenka wyznaje, że jest "zaciepluchem", a Olga Frycz zamiast o filmach opowiada o garderobie, ustosunkowując się do "błyskotliwej" sugestii dziennikarki, że jej ostatnia kreacja przypominała "worek na kartofle".

Nie wszystkie cytowane wypowiedzi są "tylko" głupawe ("ma za sobą cztery poważne związki" - tyle o Ewie Wiśniewskiej), zdarzają się również wyświechtane frazesy ("zajmowała się innymi ludźmi, niosła im pomoc, troskę, współczucie" - to o Kalinie Jędrusik), oraz fragmenty świadczące o braku taktu. Na przykład w portrecie Teresy Iżewskiej nie ma analizy jej kreacji w "Kanale" Wajdy, czytamy natomiast o gnębiącej aktorkę manii samobójczej oraz jej rozwiązłym trybie życia. Reszta w "Fakcie"?

***

Nostalgia to groźna siła. W masce sentymentu (niewinnego, naiwnego) waloryzujemy wspomnienia. Przekształcamy teraźniejszość, patetyzujemy przeszłość. Zdając sobie sprawę z tych niebezpieczeństw, nie potrafię jednak zrezygnować z egotycznej perspektywy pierwszoosobowej. O aktorach nie sposób pisać obiektywnie, z dystansem, cedząc naukowe przypisy.

Ingmar Bergman po spotkaniu z Gretą Garbo notował: "Trudno powiedzieć, czy wielkie mity są nieustannie magiczne dlatego, że są mitami, czy też magia ta jest iluzją stworzoną przez nas, odbiorców. W tym momencie nie było żadnej wątpliwości. W półmroku tego ciasnego pokoju jej piękność była nieprzemijająca. Gdyby była aniołem z jakiejś ewangelii, powiedziałbym, że jej piękność unosiła się wokół niej. Istniała jako witalność wokół wyraźnych czystych rysów twarzy, czoła, wykroju oczu, szlachetnie ukształtowanej brody, wrażliwości nozdrzy".

Przypadek sprawił, że zupełnie niedawno obejrzałem po latach "Jowitę" Morgensterna, a następnie wróciłem do powieści Stanisława Dygata. Znalazłem w "Jowicie" fragment, który wydał mi się szczególnie frapujący: "Ekran kinowy to dziwna rama, przez którą oglądamy szczególny świat. Na pozór jest podobny do naszego, ale jakby przekorny w stosunku do niego i opaczny. Trzeba się zdobyć na to, aby przejść przez tę ramę. Tak jak Alicja przez lustro w swoim pokoju. Potem można swobodnie buszować po krainie czarów".

To takie proste? Oglądając film, ale także uczestnicząc w porywającym spektaklu teatralnym, koncercie czy w widowisku sportowym, jesteśmy kimś innym niż w momencie smarowania chleba masłem albo roztrząsania uczuciowych zapętleń. Stajemy wobec fikcyjnych wydarzeń jako współuczestniczący w nich, ale jednocześnie odseparowani, oddzieleni niewidzialną perspektywą lustra.

Kino to kraina czarów. Z filmowych podróży wracamy pogodzeni z losem, euforyczni albo usposobieni nostalgicznie. Twarzom aktorek, ich gestom, inteligencji, zmysłowości, ale także zmarszczkom, fizycznym ułomnościom czy niedoskonałościom urody zawdzięczamy witalność i poczucie smaku. Dzięki aktorkom polskie kino bywało kobietą. Miało rodzaj żeński. Zasłużyły na mądrzejszy pomnik.

Aktorki polskiego filmu, Warszawa 2010, Wydawnictwo Rosner & Wspólnicy. Wydano z inicjatywy i środków Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-2 (6/2011)