Wakacje za jeden uśmiech

W centrum życia festiwalowego kwitnie w najlepsze życie turystyczne i krajoznawcze. Góry, pagórki i doliny. Dla każdego coś miłego.

17.08.2010

Czyta się kilka minut

Tarpany nad stawami Echo, Roztocze, okolice Zwierzynca. / fot. Tomasz Wiech /
Tarpany nad stawami Echo, Roztocze, okolice Zwierzynca. / fot. Tomasz Wiech /

Festiwalowe filmowe lato jest coraz dłuższe. Zaczyna się w maju, kończy dopiero w październiku. Kilkadziesiąt różnych imprez - każda chce być wyjątkowa, najciekawsza, jedyna w swoim rodzaju. Mam jednak wrażenie, że tylko w Zwierzyńcu, na Letniej Akademii Filmowej, nazywanej popularnie LAF-em, udaje się połączyć autentyczną radość z wakacji z "uśmiechem kina". LAF nie jest luksusem ani popisem. Daje się lubić.

Pies Marysieńki

Lasek - nie las, bloczki mieszkalne - nie bloki, najwyżej dwa piętra. Bilans zysków i strat. Zdrobnień i pogrubień. Do Zwierzyńca przyjeżdżam od lat, dlatego od razu dostrzegam zmiany. W tym roku przybył kolejny hotel i duży sklep spożywczy w centrum. Są nowe drogi. Ładniej i czyściej. Ale poza tym constans. Autochtoni jeżdżą na rowerach. Niespiesznie, koło za kołem, bo kto by się spieszył. W ogródkach kwiaty. Zadziwiająca liczba bławatków, kremowych skabioz, cykorii. Drzewa mają poussinowski koloryt puszystego brązu oblanego złotem. Jest leniwie, cicho, spokojnie.

Zwierzyniec leży w sercu Roztoczańskiego Parku Narodowego. Niewielka przestrzeń, ale dookoła same wyjątkowości. Dwustuletni browar, stałe trasy rowerowe, stawy Echo, zalew w Rudce, spływ kajakowy. W miasteczku - wspaniale iluminowany barokowy kościół wybudowany na wysepce pośrodku stawu. Jedno z wielu wspomnień obecności rodu Zamojskich. W ówczesnej ordynacji bywali m.in. Jan Kazimierz, Władysław IV czy Michał Wiśniowiecki. Podobno właśnie tutaj wybuchła namiętność Marii Kazimiery d’Arquien i Jana Sobieskiego. Pomnik psa Marysieńki Sobieskiej stoi na wyspie Stawu Kościelnego do dzisiaj.

Nic zatem dziwnego, że w centrum życia festiwalowego kwitnie w najlepsze życie turystyczne i krajoznawcze. Góry, pagórki i doliny. Dla każdego coś miłego. Ale Zwierzyniec w sierpniu to jednak przede wszystkim filmy. Kino ze znakiem jakości. W sześciu zaimprowizowanych salach zaprezentowano ponad trzysta tytułów z różnych stron świata. Wybranych przez szefa Akademii, Piotra Kotowskiego, ze smakiem, ale zaadresowanych w zasadzie do każdego. Hitem festiwalu była retrospektywa Asty Nielsen, duńskiej vendetty kina niemego. Wydarzeniem - przeglądy filmów Jacques’a Tati i Marca Bellocchio. W Zwierzyńcu, pod hasłem "Od apartheidu do mundialu", odbyła się bodaj pierwsza w Polsce prezentacja kina afrykańskiego, ze szczególnym uwzględnieniem twórczości Jamiego Uysa.

W związku ze 150. rocznicą urodzin Antoniego Czechowa można było obejrzeć filmowe adaptacje tego wielkiego rosyjskiego pisarza. Kolejne cykle LAF-u: "Elegia dla konia", "Kłopoty z Witkacym", "Polskie kino w perspektywie Łódzkiej Szkoły Filmowej", wzbogacone o najciekawsze filmy czeskie, węgierskie, słowackie i duńskie, wreszcie tytuły z repertuaru kin studyjnych, świadczą zarówno o ambicjach, jak i rozmachu imprezy, której zaletą jest paradoksalnie skromność. Podejrzewam, że tysiące kinomanów przyciąga do Zwierzyńca również bezpretensjonalność. Tutaj nikt nie stroi się w cudze ciuchy, nie robi min, nie udaje światowości. Na Letniej Akademii Filmowej nie ma żadnych bankietów, telewizyjnych kamer, przepisowych garniturów. Nie przyjeżdżają gwiazdy i gwiazdeczki. Nie ma nagród i plebiscytów publiczności. W nazwie nie pojawia się nawet hasło "festiwal". Celebra dotyczy jedynie filmowego wyrafinowania.

Zachwyty i oczarowania

Stoję nad jeziorem i przyglądam się niebanalnej kaczce. W ogóle się nie boi. Wyszła z cienia nenufarów. Mruży oczy, chowa główkę w sakwojaż z piór. Piórka są szare, brunatne, ale kilka niebieskich. Te ostatnie napawają dumą. Cień niezgrabnego ptaka wyłaniający się z tafli jeziora przypomina mimowolnie wodny teatr lalkowy. Najpewniej z "Podwójnego życia Weroniki". W Zwierzyńcu wciąż bawimy się w kino. Niebanalnie.

Gianni Amelio, wybitny włoski reżyser, który na Letniej Akademii Filmowej doczekał się pierwszej w Polsce retrospektywy, jest najlepszym z najmniej znanych autorów włoskiego kina. Jego filmy trudno zestawiać z klasykami - Antonionim, Pasolinim czy Fellinim: Amelio nie poszukuje nowego języka, gramatyki filmowej, poprzestaje na sprawdzonych strukturach, ale za każdym razem mówi jednak coś bardzo ważnego. Interesuje go bohater spoza centrum. Emblematycznym przykładem tej twórczości jest "Złodziej dzieci" (1992), wspaniałe artystyczne spełnienie reżysera. Jedenastoletnia prostytutka Rosetta oraz jej ośmioletni, zbyt dojrzały i  smutny braciszek mają zostać odtransportowani przez jednego z karabinierów do domu dziecka. Podróż się przeciąga. W sierocińcu pozbywają się dziewczynki, twierdząc, że wywarłaby zły wpływ na inne dzieci. Trójka outsiderów rusza znowu. Podróż się wydłuża: znaczą ją kolejne miejsca, przystanki, rozmowy. Policjant zaprzyjaźnia się z Rosettą i Lucianem. Skrzywdzone dzieci, łamiąc niepisaną umowę, otwierają się na nowo poznanego, nieśmiałego i zagubionego opiekuna. Dla całej trójki to spotkanie będzie przełomem. Pomiędzy pierwszym, nieufnym spojrzeniem a ostatnią łzą, wytartą w zasmarkany rękaw chłopczyka, rozegra się ich życie. Zawsze będą tęsknić za niedefiniowalnym poczuciem bezpieczeństwa inicjacyjnej podróży, które wynikało z mimowolnego rozpoznania w sobie "twarzy innego" (patrz Lévinas). To miłość.

Patrzyłem na ten film zafascynowany. W zasadzie wszystko powinno wyglądać inaczej. Karabinier w finale powinien okazać się obrzydliwym pedofilem, dziewczynka intrygantką, a świat dookolny - "odrażający, brudny i zły". Amelio nie jest infantylny. Dostrzega zło świata (Rosetta, wyglądająca prawie identycznie jak Paulina Borghese na rzeźbiarskim portrecie wykonanym przez Canovę, ogląda własne, okrutne zdjęcia w tabloidzie), ma jednak odwagę powiedzieć, że większość to ludzie dobrzy. Jesteśmy silni, bywamy piękni, potrafimy kochać. Terapia wynikająca z kina to również siła takiego przekazu.

Albert Lamorisse - przedwcześnie zmarły (w katastrofie lotniczej), tajemniczy francuski reżyser, określany niegdyś "poetą o tkliwym sercu", jest autorem zaledwie kilku średniometrażowych filmów o smutku dzieciństwa - "Czerwonego balonika" (1956), "Podróży balonem" (1960), "Fifi-Piórka" (1965). Ale jego kino zyskuje wciąż nowych miłośników. W ubiegłym roku, również na polskich ekranach, można było zobaczyć "Podróż czerwonego balonika" z Juliette Binoche - film tajwańskiego reżysera, Hsiao-hsien Hou, będący hołdem dla twórczości Lamorisse’a. Dorota Kędzierzawska, zagadnięta niegdyś przeze mnie, kto był dla niej największą inspiracją na początku drogi, odpowiedziała bez wahania: "Wyłącznie Albert Lamorisse". W Zwierzyńcu pokazano "Białą grzywę", najsławniejszy film tego reżysera, nagrodzony w 1953 r. Złotą Palmą w Cannes.

Konie, dzikie konie, z doliny Rodanu albo Camargue, i historia chłopca, który postanowił ujarzmić pięknego rumaka - tytułową "Białą Grzywę". Film Lamorisse’a jest mitem o przyjaźni człowieka i zwierzęcia, jednocześnie mitem o daremności wyczekiwania na szczęście, o wstydzie pierwszych marzeń. Siedmioletni Folco, uciekając przed okrutnymi strażnikami, uczepiony w białą grzywę rumaka, utonie razem z nim. Komentarz z offu: "Oboje trafili do raju, w którym przyjaźń zwierząt i ludzi była możliwa".

Dojrzałe czereśnie

Jak w fudze odegranej przez Glenna Goulda. Równorzędne zwierzynieckie głosy współgrają ze sobą, współdziałają i współbrzmią, nie zwalczając się nawzajem. Z Bartkiem i Kamilą wędrujemy nad jezioro. Znowu filmowy widok. Małoletni karatecy w nieśmiertelnym kostiumie Bruce’a Lee wymachują rękami. Prada, pies Bartka, marzy o kąpieli. Piwo z tutejszego browaru. Woda, kąpiel w słońcu.

Albo Wąska - na północ od zwierzynieckiego ratusza. W rankingu najpiękniejszych uliczek, jakie kiedykolwiek widziałem, ma swoje honorowe miejsce. Rynek w Krakowie, Champs-Élysées, plac św. Marka. Wszystko, co kochamy. Ale Wąska pyszni się skromnością. Jest naprawdę wąska. Jedna osoba przejdzie bez problemu, ale dwie - już nie bardzo. Historia zatrzymała się na Wąskiej w połowie drogi. Wszystko stanęło: w XVII, XIX wieku. Wędrując tą trasą dzisiaj, Mickiewicz nie byłby szczególnie zdziwiony. Domy biedne, ale zadbane. Wybielone albo drewniane. W oknach pelargonie. W sadach kalarepa, floksy i (moje ulubione) śmierdziuszki.

Pusto i cicho. Na drzwiach którejś posesji napis - wymalowany farbą - "ja tu pilnuję, ja gryzę". Nie widać nawet ratlerka. Ale drzwi szeroko otwarte, zapraszają. Przyglądam się ciekawsko. Piec kaflowy, w centrum izby łóżko, na poduszce ziewa kot. Przed gankiem trzy krzesła. Proste, drewniane, barwa dawnoróżowa. Kilka jabłek. Proszą o zjedzenie.

"Zakwitły dziś czereśnie na dziesięć dni przed terminem - i to jest dla mnie nagle ważniejsze niż wszystkie gagariny, Czombe i cały przewrócony do góry nogami świat" - pisze Iwaszkiewicz w "Dzienniku". Co jest naprawdę ważne? Walka o krzyż przed Pałacem Prezydenckim czy cicha batalia o zachwyt w Zwierzyńcu? Spacer Wąską jest dla mnie jak modlitwa. Jak odprawianie rytuału, bez którego wyjazd na Akademię nie byłby pełny. Dopóki trwa ulica Wąska, wszystko będzie dobrze. Czereśnie zakwitną znowu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2010