Smak kina

Zapachy sali kinowej nie są feromonami sztuki filmowej. Kino pachnie wilgocią, wzruszeniem, namiętnością. A czasami popcornem.

03.06.2008

Czyta się kilka minut

Kto pamięta o kinie „Wanda”? Teraz są tu delikatesy. Kraków, wrzesień 2002 r. /
Kto pamięta o kinie „Wanda”? Teraz są tu delikatesy. Kraków, wrzesień 2002 r. /

Zaczęło się od poziomek. Sala kina "Krakus" w Tarnowie była prawie pusta. Pusta i zmarznięta - jak to w grudniu. W rogu kina stał wielki piec kaflowy. Siedząc przy piecu, wreszcie można było zdjąć czapkę i szalik. Kiedy na ekranie "Krakusa" sędziwy profesor Isak Berg z filmu Bergmana ruszał w podróż do granic pamięci, pewien zmarznięty nastolatek wyruszał w jedną z pierwszych ważnych podróży filmowych. Wspomnienie "Tam, gdzie rosną poziomki" ma dla niego odtąd zapach starego, zimnego kina, obitych skajem foteli, z których tu i ówdzie wychodziła watolina, smutnego drewnianego parkietu, oraz emocji gorących od nadmiaru wrażeń.

Nazajutrz, ciągle jeszcze rozemocjonowany zimnem i gorącem, nastolatek pobiegł do księgarni i kupił wspomnieniową książkę Bergmana "Laterna magica".

Marylin gra na ukulele

Zerknąłem na regał z książkami. Kto by pomyślał: po tylu przeprowadzkach, zmianach mieszkań, ciągle mam tamto wydanie "Laterny magiki". Pachnie inaczej: smutkiem wszystkich, od dawna zapomnianych książek. Wewnątrz woluminu znalazłem kartkę z kratkowanego zeszytu, na której zielonym długopisem wynotowałem numery stron z cennymi - w mojej opinii - myślami Bergmana. Znalazło się tam słynne wyznanie: "Film jako sen, film jako muzyka. Żaden rodzaj sztuki nie omija tak jak film naszej codziennej świadomości, trafiając wprost do naszych uczuć, głęboko do zakamarków duszy". Bergman prześnił w kinie swój długi sen. Usłyszał dźwięk melodii zapomnianych. Ale przecież wszyscy śnimy podobnie: w kinie tracimy tożsamość, gubimy płeć. Mrok kinowej sali tuszuje wstyd, uprzejmie zezwala na swoisty rodzaj bezwstydu, w ramach którego, ciągle pozostając sobą, stajemy się niejako zakładnikami odruchów bezwarunkowych. "Sobą" w ujęciu równoległym. Płaczemy częściej, śmiejemy się głośniej (wulgarnie), budzimy oniryczne autofantomy: jesteśmy w kinie, śnimy na jawie.

Oto kinogeniczny galimatias, w którym, na tych samych prawach, funkcjonują przestrogi mamy, która nie chciała wypuścić nas do kina na film z kowbojami, oraz włoska mamma z "Amarcordu" Felliniego, której imponujący biust był tysiące razy zestawiany z zawsze mniej emocjonującymi odpowiednikami w tak zwanym realu. Zapach kina - to może być dosłowny swąd skarpetek sąsiada, ale i duchota gwałtownych, sprzecznych emocji, kiedy w kinie czujemy się jak na seansie psychoanalitycznym. Obezwładniające wzruszenie w chwili, gdy - "Pół żartem, pół serio" - Marylin grała na ukulele, albo gdy Frycz tańczył z Peszkiem w "Pożegnaniu jesieni", sąsiaduje ze łzami bezradności, że nasz życiowy taniec zupełnie się nie udał, a dźwięk ukulele jest od dawna tylko nieprzyjemnym, elektronicznym dzwonkiem w komórce.

Noc amerykańska

Wystarczy przywołać tytuł konkretnego filmu i natychmiast powracają nie tylko twarze gwiazd albo pojedyncze sceny, które od czasu ostatniej bytności w kinie urosły w naszej pamięci; ale także twarze przyjaciół, z którymi byliśmy w tym czasie związani, dawnych miłości. Wiemy doskonale, kogo trzymaliśmy za ręce, pamiętamy, że były spocone. Zaskoczeni tym nagłym wspomnieniem, wyruszamy znowu. Najczęściej daremnie. Seans "Love Story" definitywnie się kończy: smak porażki wygrywa ze smakiem spełnienia.

Kiedy w "Nocy amerykańskiej" reżyser tłumaczy młodemu aktorowi, biorącemu wszystko "na serio", że "film ma więcej harmonii niż życie", chce mu tym wyznaniem uświadomić, iż kino i życie są rzeczywistościami nieprzymierzalnymi. Kino chce nas sprowokować do określonej reakcji. W "Nocy amerykańskiej" François Truffauta taką reakcją jest na przykład podziw. Chłopiec (alter ego reżysera) kradnie fotosy z "Obywatela Kane’a", mijana ulica nosi imię Jeana Vigo, a dorosły filmowiec dedykuje swój film Lilian Gish - tego typu deklaracje, odkrycia i hołdy są oczywiście chlebem codziennym każdego kinofila. No dobrze, ale dlaczego "film ma więcej harmonii niż życie"? Otóż, kino powstaje na warunkach założonych przez ekipę, a dzięki kolejnym dublom budowana jest harmonia, która w życiu rzadko wydaje się możliwa. To, co wyszło źle, można powtórzyć. Ale ten sam Truffaut pokazuje także, że harmonia kina ma swój kres. To ostatni dubel, koniec taśmy, finał zdjęć. Film upodabnia się wtedy do życia. Coś się definitywnie kończy, jeszcze nic nowego nie zaczyna. Dopiero montaż i dzień premiery uprawomocnią być może kolejny sen. Wspólny sen reżysera, aktorów - oraz widza.

W trakcie drugiej edycji letniego festiwalu w Kazimierzu Dolnym zrozumiałem, na czym może polegać wspólnotowość w przeżywaniu filmu. Podczas plenerowej premiery "Dwóch księżyców" Andrzeja Barańskiego, czyli obrazu, którego akcja rozgrywała się w sennej atmosferze Kazimierza, siedzący obok mnie autochtoni zachwycali się zapisaną na taśmie, doskonale im znaną realnością miejsca, podczas gdy ja, równie podekscytowany, chłonąłem raczej zanotowaną w tym arcydziele polskiego kina poezję.

Na innym prowincjonalnym festiwalu, mniej więcej w tym samym czasie, trafiłem na seans "Serca jak lód" Claude’a Sauteta. W wąskim foyer spotkałem Danutę Rinn. Przyjechała na wakacje, kupiła bilet. Wspólnie zobaczyliśmy film o atrofii słów, których nie udaje się przekazać, o sile filmowego obrazu, geniuszu kinogenii, który - przy możliwie najbardziej sprzyjających okolicznościach - potrafi zastąpić dialogi, przekazać najbardziej intymne uczucia, dookreślić nienazwane i niepojęte. Stéphane grany przez Daniela Auteuila cierpiał w "Sercu jak lód" na chorobę bezradnej rozpaczy. Kiedy na horyzoncie tej choroby pojawiła się piękna skrzypaczka Camille (Emmanuelle Béart) - Stéphane otrzymał szansę na uzdrowienie. To jednak trudne, prawie niemożliwe. W momencie, w którym mężczyzna odchodził od Camille, dwukrotnie uderzyła dłonią o kant filiżanki. Film Sauteta oglądałem piętnaście lat temu, a siłę tego uderzenia pamiętam do dzisiaj.

Wciąż się na coś czeka

Unikaty kina autorskiego przesądzają o charakterze narodowych, filmowych kuchni. Kino włoskie - wiadomo - orgia jedzenia i ględzenia, nadopiekuńcze monstra z Felliniego i szczerbate piękno plebejuszy Pierra Paola Pasoliniego, wiecznie umierająca Wenecja Viscontiego i zgon uśmiechu w kinie Antonioniego. Kino hiszpańskie prześwietla jasność. W tej samej mierze upalna, co złowroga. Jasność Saury oznaczała krew na rękach dowódców politycznej corridy, jasność Almodóvara symbolizuje lękliwe piękno świata, które kiełkuje na granicy normy i opresji. Dalej, egoistyczny spleen Paryża w filmach Claude’a Chabrola, neurotyczny wdzięk Nowego Jorku u Woody’ego Allena, umazana ekskrementami metafizyka radzieckich i rosyjskich wizjonerów…

Filmowe menu nie ma końca. Kinowy plener pachnie remisjami wakacyjnych festiwali filmowych, wnosi wspomnienie letniego, rześkiego wieczoru, a czasami ma wygląd ciem - beznadziejnie uderzających o brzeg jasnego ekranu. Letnie kino ma także fizys leśnej ciszy na festiwalu w Łagowie, zbutwiałych ruder Małej Wenecji w rozmajonym czeskim kinem Cieszynie, urodę uliczki Wsąskiej w Zwierzyńcu, wreszcie depresję pustej plaży w Mielnie, opodal Koszalina.

Nie przeszkadzają mi pachnące preparowaną kukurydzą multipleksy w centrach handlowych. Nie czuję się w nich źle. W multipleksie jestem jednym z wielu widzów, maleńką składową wielkiego odbiorczego organizmu; samotność widza w wielkiej galerii handlowej zostaje unieważniona: nie tylko szelestem otwieranych puszek z napojami, ale także feerią dziecięcych głosów na dopołudniowym seansie amerykańskiego kina familijnego.

Z kolei małe, od dawna już zamknięte kina naszego dzieciństwa miały wyrazisty, wewnętrzny mikroklimat ze stałymi regułami gry: groźną kasjerką, szklanką z herbatą "plujką" i aluminiową łyżeczką (na szklance). To były kina z archiwalnymi plakatami i zsuwającym się linoleum w krowie łatki. Kina pełne gwiazd. Era Brigitte Bardot pokazującej, że na pewno "Bóg stworzył kobietę", kult Marleny Dietrich, kult rękawiczki Rity Hayworth. Monroe i Cardinale pachniały rozdokazywaną seksualnością, Delon był posągowy, Brando - przygniatający swoją fizycznością. A kiedy Kalina Jędrusik śpiewała - w filmie Morgensterna "Jutro premiera" - że "wciąż się na coś czeka", większość z nas czekała na jej dekolt. Wielkie gwiazdy kina, wspaniałe mityczne nazwiska - swoim blaskiem zaślepiały nie tylko ckliwe scenariusze, niedorzeczną reżyserię, ale i egzaltowane afekty tysięcy widzów. Tak wyglądało nasze "Kino Paradiso". Przeminęło z wiatrem...

***

Obok "Laterna magica", na filmowej półce w mojej biblioteczce stoją w szeregu wspomnieniowe woluminy Polańskiego, Wajdy, Kutza, Kieślowskiego, Żuławskiego, Konwickiego, a dalej: Hitchcock, Almodóvar, Nykvist, Allen, Von Trier, Scorsese, tylu innych. Wszystkie książki łączy to samo wspomnienie pierwszego filmowego wzruszenia, które z reguły ma w sobie coś z antycypacji późniejszych debiutanckich wtajemniczeń erotycznych. To narodziny namiętności, która dla wybrańców stanie się modelem życia, a dla większości - jedną z najważniejszych życiowych przyjemności. Kino to możliwość spełnionego snu. Hugo von Hofmannsthal pisał w "Księdze przyjaciół": "To, czego ludzie szukają w kinie, to namiastka snów". Dobranoc.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2008