AK kontra UPA

Podróżując wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej w jej środkowym odcinku – przez wschodnie gminy powiatów Hrubieszów, Tomaszów i Lubaczów – czasem można się poczuć jak w Beskidzie Niskim.

21.06.2015

Czyta się kilka minut

Oczywiście nie chodzi o kraj-obraz – tu mamy bezkresne lasy i pola, przypominające trochę Kresy – lecz klimat: zaludnienie tu słabe, wsie nieli- czne, po wielu zostały tylko nazwy. I jak w Beskidzie, często jedynym miejscem, które może opowiedzieć o przeszłości tych miejsc, są cmentarze: prawosławne, unickie, katolickie, mieszane. Znajdziemy na nich, nierzadko obok siebie, groby z tabliczkami z enigmatyczną informacją, po polsku lub ukraińsku: „Zginęli śmiercią tragiczną”. I daty: 1944 lub pierwsza połowa 1945. Czasem zaniedbane, czasem pokryte kwiatami (sztucznymi, jeśli przywieźli je bliscy z Ukrainy; przetrwają dłużej).


70 lat temu biegła tędy niepisana granica między zwartym osadnictwem polskim i ukraińskim. Dalej na wschód byliśmy mniejszością – tu siły były wyrównane. Gdy więc i tu wybuchł konflikt, miał on inny charakter niż na Wołyniu czy w Galicji. Wiosną 1944 r. wzdłuż szosy Hrubieszów–Bełżec–Narol–Lubaczów powstał swoisty „front”: z jednej strony oddziały AK i BCh, z drugiej UPA. Zanim w maju 1945 r., już po wejściu Sowietów, podpisano „pokój lubliniecki”, zginęło tu z każdej strony po kilka tysięcy ludzi, głównie cywilów.


Rzecz znamienna: gdy rozmawia się z miejscowymi, Polakami i Ukraińcami (nielicznymi, których nie wysiedlono), uderza nie tylko, jak żywe (i nieprzepracowane) są ich wspomnienia, ale też jak „hermetyczna” jest ich optyka: Ukraińcy będą opowiadać o niszczeniu cerkwi w II RP i od razu przeskoczą do Akcji „Wisła”, jakby pomiędzy nie było nic. Polacy będą mówić o swoich ofiarach, jakby nie było Sahrynia i innych wsi ukraińskich, wybitych przez AK i BCh.
Przypuszczam, że gdyby ci miejscowi wzięli do ręki książkę Mariusza Zajączkowskiego – historyka z lubelskiego IPN, który od lat bada konflikt polsko-ukraiński na tym terenie – nie spodobałaby się ani jednym, ani drugim. Choć może to teza zbyt pesymistyczna? Przecież to w tym regionie Polski mnóstwo jest dziś Ukraińców – uchodźców wojennych i ekonomicznych – i nie słychać o konfliktach, przeciwnie: wiele miasteczek Lubelszczyzny pomaga dziś Ukrainie.


W każdym razie książkę Zajączkowskiego – opowiadającą właśnie o tym, co działo się tu między Polakami i Ukraińcami 70 lat temu – warto polecić wszystkim, którzy zajmują się tym rozdziałem przeszłości, także na Ukrainie, gdzie wśród niektórych historyków popularna jest teza, iż „przed Wołyniem była Chełmszczyzna”, czyli że to Polacy zaczęli rzezie, właśnie na Lubelszczyźnie. Ale mógłby sięgnąć po nią także ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który nadal uparcie twierdzi, że Sahryń to nie była zbrodnia wojenna.


Można by sobie życzyć, aby powstały kiedyś podobne książki – tak uczciwie i wnikliwie opisujące również ów konflikt na Wołyniu, w Galicji i na obecnym Podkarpaciu. ©℗

Mariusz Zajączkowski „Ukraińskie podziemie na Lubelszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej 1939–1944”, wyd. ISP PAN i Oddział IPN w Lublinie, 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015