W cieniu Wołynia

Grzegorz Motyka, historyk: Antyukraińska ofensywa AK i BCh w powiatach Hrubieszów i Tomaszów w 1944 r. rzeczywiście wyprzedziła o kilka dni przygotowywane uderzenie UPA. Ale metod zastosowanych przez Polaków nie można usprawiedliwić.

25.03.2014

Czyta się kilka minut

Od lewej: Miejsce pamięci polskich mieszkańców Rudki zabitych przez UPA (zdjęcie z 2012 r.). Miejsce pamięci ukraińskich mieszkańców Sahrynia zabitych przez AK i BCh (zdjęcie z 2012 r.). / Fot. Wojciech Pięciak
Od lewej: Miejsce pamięci polskich mieszkańców Rudki zabitych przez UPA (zdjęcie z 2012 r.). Miejsce pamięci ukraińskich mieszkańców Sahrynia zabitych przez AK i BCh (zdjęcie z 2012 r.). / Fot. Wojciech Pięciak

ELIZA LESZCZYŃSKA-PIENIAK: Jak żyli Polacy i Ukraińcy na Lubelszczyźnie w pierwszych latach wojny?
GRZEGORZ MOTYKA: Na relacje między Polakami i Ukraińcami miała tu wpływ zwłaszcza niemiecka akcja wysiedleńcza, rozpoczęta w końcu 1942 r. Niemcy chcieli stworzyć na Zamojszczyźnie własny pas osiedleńczy, a na jego obrzeżach postanowili osiedlić ludność ukraińską, aby na nią spadła odpowiedź polskiego podziemia. W efekcie setki rodzin ukraińskich wysiedlono z ich wiosek i przeniesiono na miejsce Polaków.
Niemcy antagonizowali Polaków i Ukraińców?
Tak, umieszczając Ukraińców w polskich wioskach, Niemcy świadomie narażali ich na ataki polskich partyzantów, do których faktycznie doszło. Niemcy starali się tworzyć wrażenie, że akcja wysiedleńcza to pierwszy krok w kierunku stworzenia w Generalnym Gubernatorstwie jednorodnych etnicznie ukraińskich „kantonów”. Niestety, przedstawiciele Ukraińskiego Centralnego Komitetu naiwnie w to uwierzyli.
Dlaczego konflikt między AK i BCh a UPA nasilił się na Lubelszczyźnie w 1944 r.?
Znakomicie opisał to w książce, która niebawem się ukaże, Mariusz Zajączkowski, historyk z Lublina. W drugiej połowie 1943 r. na Lubelszczyznę napłynęło wielu uciekinierów z Wołynia. Przynieśli przerażające informacje o losie Polaków za Bugiem. Dlatego, gdy na przełomie 1943/44 r. pojawiły się niewielkie oddziały UPA, zaczęto się obawiać – nie bezpodstawnie – że niebawem zaczną one realizować w Lubelskiem scenariusz wołyński. Aby temu przeciwdziałać, polskie podziemie postanowiło przeprowadzić operację wyprzedzającą. Przy czym, ponieważ dowództwo AK pozwalało niemieckich kolonistów osadzonych na Zamojszczyźnie „wycinać w pień”, lokalne dowództwo AK samowolnie postanowiło rozciągnąć to pozwolenie także na wybrane wioski zamieszkałe przez Ukraińców. Antyukraińską ofensywę hrubieszowskie i tomaszowskie oddziały AK zaczęły na początku marca 1944 r. Choć rzeczywiście wyprzedziła ona o kilka dni przygotowywane uderzenie oddziałów UPA z Galicji Wschodniej i Wołynia, to jednak zastosowane w jej trakcie metody w żadnym razie nie dają się usprawiedliwić. Z góry założono, że wioski zostaną spalone, a ludność cywilna w mniejszym czy większym stopniu wymordowana. To w pierwszym rzędzie dotknęło Sahryń, gdzie mieszkało parę polskich rodzin. Z jedną z nich rozmawiałem: z ich opowieści jasno wynikało, że partyzanci polscy zabijali każdego, kto miał w dowodzie tożsamości wpisaną narodowość ukraińską.
Sahryń to dziś dla Ukraińców miejsce symboliczne, ale nie jedyne.
W trakcie antyukraińskiego uderzenia w marcu 1944 r. spalono ponad 20 wsi, zabijając ponad 1000 ukraińskich cywilów, przy wiele mówiących stratach własnych: 1-2 zabitych, 3-5 rannych. Ta relacja strat wprost pokazuje, że doszło do zbrodni na ludności cywilnej. Ale warto podkreślić, że tuż po uderzeniu AK i BCh na te tereny wkroczyły oddziały UPA i dokonały z kolei szeregu zbrodni na polskich mieszkańcach. W konsekwencji między marcem i czerwcem 1944 doszło do wielu starć i powstania na przestrzeni ponad stu kilometrów swoistego frontu polsko-ukraińskiego. Po jednej stronie stacjonowało kilka tysięcy polskich partyzantów, a po drugiej parę tysięcy członków UPA. Ciekawe, że straty ludności cywilnej były na tym terenie po obu stronach porównywalne. To jedyny region objęty konfliktem polsko-ukraińskim i zarazem antypolską czystką UPA, gdzie po obu stronach padła podobna liczba ofiar. W innych regionach – szczególnie na Wołyniu – Polaków zginęło nieporównywalnie więcej.
Czy polscy partyzanci nie próbowali atakować punktowo, np. w działaczy UPA?
Początkowo tak: uderzano w wójtów, nauczycieli, księży i w ogóle ludzi, o których wiedziano, że sprzyjają OUN. Ale w maju 1943 r. w dwóch-trzech wioskach Polacy po raz pierwszy zastosowali na Lubelszczyźnie odpowiedzialność zbiorową, zabijając w sumie kilkadziesiąt osób. Od jesieni 1943 r. liczba takich akcji zaczęła wzrastać, aby punkt kulminacyjny osiągnąć wiosną 1944 r. Trzeba jednak podkreślić, że akcja na Sahryń była traktowana jako zemsta za Wołyń. Z całą pewnością nie doszłoby do niej, gdyby nie antypolskie czystki UPA na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. A i tak zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej wywołało kontrowersje w kierownictwie podziemia: dowództwo lubelskiego okręgu AK skrytykowało to, co stało się w Sahryniu, odcinając się od popełnionych mordów.
Mieszkaniec Sahrynia opowiadał mi, że cywile w równym stopniu bali się ukraińskich i polskich partyzantów.
Znany jest przypadek, że do jednej z wiosek przyszli żołnierze AK i przedstawili się jako oddział UPA. Zginęło wówczas 18 Ukraińców i 5 Polaków, bo ci drudzy podali się za Ukraińców i nie zostali zdradzeni przez swoich sąsiadów! Ta informacja pokazuje, że wielu Polaków i Ukraińców pozostało dobrymi sąsiadami, nie ulegając wszechogarniającej nienawiści.
W ocenie tamtych wydarzeń badacze polscy i ukraińscy mają różne obrazy historii. Widzi Pan szansę na taką interpretację, pod którą mogłyby podpisać się obie strony?
Jeśli chodzi o historyków, polskich i ukraińskich, to sam fakt tego, co stało się w Sahryniu, nie budzi wielkich rozbieżności. Jest duża świadomość, także po polskiej stronie, że doszło do zbrodni wojennej. Spór dotyczy natomiast dwóch kwestii. Po pierwsze, po ukraińskiej stronie nierzadko próbuje postawić się znak równości między polskim odwetem w Sahryniu i innych miejscowościach a antypolskimi czystkami prowadzonymi wówczas przez UPA. Nie można się jednak z tym zgodzić. Po polskiej stronie mamy bowiem do czynienia z decyzją lokalnych dowódców, gdy po ukraińskiej zapadła decyzja głównego kierownictwa OUN i UPA o „depolonizacji” obszaru kilku przedwojennych województw, zamieszkałego przez ponad milion Polaków. Po drugie, wśród ukraińskich badaczy jest rozpowszechniona teoria, jakoby na Lubelszczyźnie doszło w 1941-42 r. do szeregu mordów na Ukraińcach, które sprowokowały UPA do rozpoczęcia antypolskich akcji na Wołyniu. Jednak nie ma faktów potwierdzających taką hipotezę. I to do tego stopnia, że w niektórych książkach, np. Wołodymyra Wiatrowycza, próbuje się ją udowodnić za pomocą „przesuwania” dat: wydarzenia z lat 1943-44 są „cofane” do roku 1942-43.
Jednak wokół Sahrynia mamy spór polsko-polski?
Część historyków, ja do nich należę, mówi, że to, co stało się w Sahryniu, jest zbrodnią wojenną, której nie wolno usprawiedliwiać, bo nie godzi się uznawać za coś normalnego zabijania niewinnych cywilów. Jest jednak grupa publicystów, wspierana przez niektórych historyków, której zdaniem w Sahryniu zginęli głównie ukraińscy nacjonaliści. A jeśli już zginął jakiś cywil, to przez przypadek, bo podczas ucieczki trafiły go zbłąkane kule. Powiedzmy jasno: ci, którzy twierdzą, że nic się nie stało, nie mają na potwierdzenie swojej tezy żadnych dowodów. Nie można usprawiedliwiać faktu, że polskie podziemie przekroczyło granice obrony koniecznej. W obronie polskiej ludności zastosowano środki, po które nigdy nie można sięgać.

Dr hab. GRZEGORZ MOTYKA (ur. 1967) jest historykiem, pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN, członkiem Rady IPN. Specjalizuje się w dziejach polsko-ukraińskich w XX wieku. Autor książek, m.in. „Antypolska Akcja OUN-UPA 1943–1944” (współredaktor), „Od rzezi wołyńskiej do Akcji Wisła”, „Cień Kłyma Sawura”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i polonistka. Absolwentka teatrologii UJ i podyplomowych studiów humanistycznych PAN. Z „Tygodnikiem Powszechnym” współpracuje od 2013 roku, autorka reportaży i wywiadów o tematyce społecznej, historycznej i kulturalnej. Laureatka m.in. I nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „70 lat temu – Polacy i Ukraińcy