Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zabiegający o reelekcję prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej przegrał wybory - co się w Afryce zdarza - ale podobnie jak liczni koledzy nie chce rozstać się z urzędem i przywilejami. Kraj względnie spokojny, gospodarczo stabilny i zamożny (największy na świecie eksporter kakao) - stoi dziś u progu wojny domowej. Spór "na górze" szybko przeniósł się "na dół", odgrzewając podziały społeczne i religijne. W tle zaś mamy dawne mocarstwo kolonialne (Francja, posiadająca tam bazę wojskową), które tym razem wolałoby nie ingerować bezpośrednio, ale z drugiej strony nie może być bezczynne, skoro żyje tam 12 tys. "rodaków", a francuskie firmy wypracowują jedną trzecią PKB Wybrzeża. I tak dalej...
Według francuskiego dziennika lokalnego "Republicain Lorrain": "jeśli pominąć dramaty i katastrofy głodowe,
sprawy Afryki nigdy jeszcze nie wywołały tak wielkiej mobilizacji wspólnoty międzynarodowej", jak teraz w przypadku Wybrzeża. W istocie, nagle i Unia Europejska, i Unia Afrykańska, i Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej (Ecowas), i USA, i ONZ, słowem: wszyscy naciskają na Gbagbo, by odszedł pokojowo. Na razie bez skutku - ale już samo to jest sytuacją precedensową.
Jeśli presja odniesie skutek i Gbagbo odejdzie, będzie to kolejny precedens na kontynencie. Podjęcie takiej decyzji byłoby łatwiejsze, gdyby uzyskał gwarancje bezpieczeństwa: dla siebie i zgromadzonego majątku - jako prezydent stał się bowiem szybko człowiekiem bogatym. Tylko że to również byłby precedens, bynajmniej nie pozytywny.