Żywy towar płacze

„Nie uważam, że bycie surogatką to coś złego – mówi Julia. – Wydaje mi się, że to nawet dobry uczynek, bo można pomóc kobiecie niemającej szans na urodzenie”.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

Dzieci surogatek w kijowskim hotelu, zaprezentowane przez firmę reprodukcyjną Biotex, 14 maja 2020 r. / GLEB GARANICH / REUTERS / FORUM
Dzieci surogatek w kijowskim hotelu, zaprezentowane przez firmę reprodukcyjną Biotex, 14 maja 2020 r. / GLEB GARANICH / REUTERS / FORUM

Wkijowskim hotelu Wenecja rozbrzmiewa dziecięcy płacz. W wielkiej sali ze sklepieniem opartym na bogato zdobionych półkolumnach stoi 50 łóżeczek z niemowlętami, których biologiczni rodzice nie zdążyli odebrać przed pandemią. Salę, niczym w operze, oświetlają ogromny kryształowy żyrandol i ozdobne kinkiety.

„Są tu dzieci z Ameryki, Włoch, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Chin, Francji, Niemiec, Bułgarii, Rumunii, Austrii, Meksyku i Portugalii” – wylicza opiekunka na nagraniu wideo, które obiegło niedawno światowe media, rozgrzewając dyskusję o procederze zastępczego macierzyństwa, które na Ukrainie jest legalne.

Przy akompaniamencie relaksującej muzyki widzimy, jak kobiety w ochronnych maseczkach pielęgnują niemowlęta. Ciepłymi głosami zapewniają, że zdrowie dzieci jest w dobrych rękach pediatrów i opiekunek. „Drodzy rodzice, jeśli nie możecie przekroczyć granicy i przyjechać na Ukrainę, by odebrać teraz swoje dziecko, nie traćcie nadziei! Niektóre kraje już zaczęły współpracę ze swoimi obywatelami i rozpoczęły procedurę prawną” – głosi komentarz do nagrania.

Bezkarni

Nie wiadomo, ile dzieci rodzi się co roku na Ukrainie w wyniku macierzyństwa zastępczego. Eksperci sądzą, że legalnych narodzin może być ok. 5 tys., ale faktycznej liczby nie zna nikt. Rzeczniczka praw człowieka Ludmiła Denisowa wskazuje, że jeśli ukraińskie granice – zamknięte dla cudzoziemców w połowie marca – nie zostaną rychło otwarte, liczba dzieci oczekujących na odbiór przez biologicznych rodziców może sięgnąć tysiąca.

Ukraińskie przepisy stanowią, że prawnymi rodzicami dziecka, które urodzi surogatka (matka zastępcza), może zostać jedynie heteroseksualne małżeństwo posiadające medyczne potwierdzenie, że w ich przypadku urodzenie dziecka nie jest możliwe. Dziecko powinno być genetycznie spokrewnione z przynajmniej jednym rodzicem.

– Nasze prawo ma luki, które łatwo obejść. Brakuje ustaw o odpowiedzialności karnej za nadużycia i zapisów co do obowiązków firm, które funkcjonują w tym sektorze. Nie ma możliwości prawnej kontroli nad klinikami, które wyrastają jak grzyby po deszczu – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Serhij Antonow, ekspert ukraińskiego Centrum Prawa Medycznego i Reprodukcyjnego.

Na przykład działająca legalnie na Ukrainie mołdawska firma Biotex – to ona wypuściła nagranie z hotelu – reklamuje się jako jedna z największych klinik „medycyny reprodukcyjnej” w Europie. „Zapewniamy, że całkowita bezpłodność nie istnieje” – głosi baner na jej stronie internetowej.

– Wideo z niemowlętami, które stało się tak popularne w sieci, to czysta propaganda – uważa Antonow. – Rzeczywistość nie wygląda tak cukierkowo. Surogatki ostrzegają się nawzajem przed tą firmą. Zarejestrowana pod wieloma nazwami, słynie ona z oszustw. Większość skandali w tej branży dotyczyła właśnie jej. Znam przypadek, gdy małżeństwo Afroamerykanów dostało białe dziecko, choć pobierano spermę ojca – wylicza ekspert.

W lipcu 2019 r. prokuratura generalna oskarżyła Biotex o handel żywym towarem na podstawie przypadku z 2011 r., gdy testy przeprowadzone przez włoską policję nie potwierdziły pokrewieństwa dziecka z parą Włochów. Oznacza to, że kupili oni nie swoje dziecko. Zostało oddane do sierocińca, a małżeństwo oskarżono o fałszowanie dokumentów.

Choć prokurator generalny zapewniał, że to nie jedyna taka sprawa znana ukraińskim śledczym, Biotexowi wszystko uchodzi dotąd na sucho. Dochodzenia wobec firmy magicznym sposobem zawsze cichną.

Ładna, zdrowa, bez nałogów

Mimo pandemii biznes zastępczego macierzyństwa kwitnie. Odkąd dołączyłam do grup dla ukraińskich surogatek na komunikatorze Viber, mój telefon pika co kilka minut, informując o kolejnych ofertach.

Problemem są nie tylko dzieci, których – za sprawą zamkniętych granic – nie mogą dziś odebrać zagraniczni rodzice. Niektóre ambasady europejskie w Kijowie niechętnie wydają dokumenty dzieciom swoich obywateli urodzonym na Ukrainie, pewnie zdając sobie sprawę, jak zostały pozyskane. Dlatego wiele ukraińskich matek zastępczych rodzi w Europie, by ułatwić rodzicom odebranie dzieci.

Teraz, podczas kwarantanny, surogatki utknęły. „Dziewczyny, jestem na Cyprze. Agencja zapewnia mnie i sześciu innym dziewczynom wspólne mieszkanie. Ale mówią, że same mamy kupować jedzenie. Słuchajcie, jakie tu są ceny! Całe honorarium na to wydamy” – pisze jedna.

Z ofert agencji, które widzę w grupie na Viberze, wynika, że kobieta, która nosząc czyjeś dziecko chce zarobić od 14 do 20 tys. dolarów, musi mieć od 20 do 39 lat, być ładna, szczupła, zdrowa i bez nałogów. Niektóre kliniki wymagają notarialnej zgody męża (jeśli kandydatka jest zamężna), inne szukają tylko kobiet niezamężnych lub rozwiedzionych. Oferują bonusy: badania, comiesięczne wypłaty, mieszkanie w Kijowie z uwzględnieniem osób towarzyszących od 28. tygodnia ciąży, a nawet niańkę dla czekających w domu własnych dzieci surogatki. Dodatkowe 2-3 tys. dolarów można zarobić, gdy konieczne jest cesarskie cięcie. Albo 200-300 dolarów za „redukcję niepotrzebnych zarodków” w przypadku ciąż mnogich, jeśli biologiczni rodzice życzą sobie tylko jedno dziecko.

W grupie na Viberze dziewczyny wymieniają się też poradami na temat najlepszych firm; wrzucają nawet zdjęcia obiadów oferowanych w klinikach. Rozmawiają o problemach. Jedna pisze, że zaraz po porodzie stała kilka godzin na korytarzu szpitala, bo jej łóżko było opłacone tylko na czas porodu. Gdy zadzwoniła do agencji, by się poskarżyć, że jest słaba i musi się położyć, miała usłyszeć: „Podczas porodu nie umarłaś, to i teraz nie umrzesz”.

Ucieczka przed agencją

– Byłam już zdecydowana – opowiada mi dziewczyna, nazwijmy ją Julia, podczas rozmowy na Skypie. – Wybrano mi parę z Hiszpanii. W agencji powiedzieli, że to ludzie wierzący, tak jak ja, a to jest dla mnie ważne.

Dla pewności, że nikt jej nie rozpozna – gdybym czasem nagrywała naszą rozmowę – Julia założyła duże okulary słoneczne. Widzę tylko, że jest szczupłą szatynką. Mówi, że ma 21 lat i pochodzi z leżącej pod Donieckiem wioski Spartak.

– Naszego domu już nie ma, teraz są tam pozycje rosyjskich separatystów. Jeszcze na początku wojny uciekłyśmy z mamą i młodszym bratem. Tam nie dało się żyć, ciągle bomby – opowiada. – Pojechaliśmy do Winnicy, bo mój uniwersytet tam się przeniósł z Doniecka, a chciałam kontynuować studia. Bardzo potrzebujemy pieniędzy. Mama choruje, z trudem starcza nam na życie. Ogłoszenie znalazłam w internecie, na stronie z pracą dla studentów.

Jej umowa nie była poświadczona notarialnie: – Ale czułam się bezpiecznie, wszyscy byli dla mnie mili. Podpisałam dokumenty, przeszłam badania. Wyznaczono mi datę zapłodnienia.

Potem jednak, jak mówi, zaczęła wszędzie widzieć niemowlęta. Wydawało się jej, że na ulicy mija place zabaw, że w telewizji lecą jedynie reklamy kaszek i pampersów: – Raz nawet śniła mi się Matka Boska z Dzieciątkiem. Zrozumiałam, że nie poradzę sobie psychicznie z oddaniem dziecka.

Chciała się wycofać. Wtedy pracownicy agencji przestali być mili. Dzwonili po kilkanaście razy dziennie. Mówili, że skoro obiecała, iż da się zapłodnić, to musi wypełnić umowę, bo rodzina z Hiszpanii już czeka. Grozili, że mają jej adres i rozwieszą dookoła domu plakaty z jej zdjęciem i informacją, jakoby sprzedawała dzieci.

Julia: – Ludzie tu są tacy, że jakby ktoś napisał, że jestem prostytutką, to nie byłoby takie straszne jak to. Co by sąsiedzi powiedzieli? Nie dość, że uchodźcy z Donbasu, to jeszcze dzieci sprzedają… Czułam się śledzona. Zagroziłam, że pójdę na policję. Śmiali się. Powiedzieli, że to oni mogliby iść na policję, bo nie dotrzymuję umowy. Mówili, że zainwestowali w badania, więc muszę oddać wielokrotność tej sumy. Nie miałam takich pieniędzy. Uciekłam na kilka tygodni do przyjaciółki w innym mieście i jakoś się uspokoiło.

– Nie uważam, że bycie surogatką to coś złego – mówi Julia. – Wydaje mi się, że to nawet dobry uczynek, bo można pomóc kobiecie niemającej szans na urodzenie. Po prostu, nie nadaję się do tego. No i nie spędziłam dość czasu, by wybrać dobrą agencję.

Za utratę macicy

– Głównym problemem jest to, że nie wszystkie agencje podpisują z dziewczynami notarialną umowę, zawierającą zapisy o ryzyku i odszkodowaniach. Na przykład teraz pomagamy dziewczynie, której ciąża obumarła, i agencja nie chce jej zapłacić. Twierdzą, że doszło do tego z jej winy – mówi mi Swietłana Burkowska, szefowa organizacji Siła Matek, która wspiera surogatki w egzekwowaniu ich praw.

W ofertach, które przeglądam na Viberze, informacje o odszkodowaniach zdarzają się rzadko. Niektóre agencje oferują np. 1160 dolarów w przypadku ciąży pozamacicznej lub utraty szyjki macicy. Albo 5800 dolarów, jeśli w wyniku komplikacji kobieta straci macicę.

Nie ma informacji o konsekwencjach w przypadku poronienia lub obumarcia płodu. Tylko jedna z agencji podaje odszkodowanie na wypadek śmierci zastępczej matki: dokładnie 11 600 dolarów.

Moje czekają w domu

– Robię to, żeby zapewnić byt swoim dzieciom – mówi Inna z Charkowa. Swoim tzn. tym, których matką jest biologicznie. Bo nosiła pod sercem jeszcze dwoje innych: bliźniaki dla pary z Ameryki.

– To byli dobrzy ludzie. Nie jacyś bogacze – opowiada. – W USA macierzyństwo zastępcze jest legalne, ale kosztuje 200 tys. dolarów. Nie mieli tyle. Na Ukrainie dzięki mnie zrobili to pięć razy taniej. A jak się ucieszyli, że od razu bliźnięta! I ja też, bo dostałam 2 tys. dolarów więcej.

Po czym tłumaczy, jakby chciała się jednak usprawiedliwić: samotnej matce z dwójką dzieci trudno znaleźć pracę.

Co czuła, gdy musiała oddać dzieci po porodzie? – Tylko radość – odpowiada Inna. – Widziałam łzy szczęścia i miłość biologicznych rodziców, to dało mi niesamowitą satysfakcję. Może dla kogoś, kto rodzi pierwszy raz, jest to trudne psychicznie. Ale ja cały czas starałam się pamiętać, że to nie moje dzieci, bo moje czekają w domu.

– Trochę dziwne, gdy czuje się ruchy nie swoich dzieci – przyznaje. – Gładziłam brzuch, rozmawiałam z maleństwami, gdy bardzo kopały. Mówiłam im: „Niedługo poznacie rodziców, bardzo was kochają”. A rodzice nie dawali o sobie zapomnieć, przez całą ciążę rozmawiałam z nimi przy pomocy Google Translate. Dzięki temu czułam, że nie jestem sama. Chcieli mi niedawno wysłać zdjęcia, ale prosiłam, by tego nie robili. Czasem składają mi życzenia na święta. Zazdroszczę im i współczuję jednocześnie: ja, zdana na siebie samotna matka, mam kochane dzieci. A oni tam w Ameryce kilkanaście lat starali się o dziecko. Cieszę się, że im pomogłam.

Brizzie

Ale jest na Ukrainie dziecko, którego przyjście na świat nikogo nie ucieszyło. To dziewczynka z Zaporoża, urodzona dla pary z USA przez kobietę, która uciekła przed wojną z Doniecka. Coś poszło nie tak, do porodu doszło w 25. tygodniu ciąży. Brat bliźniak zmarł, ale ważąca 870 gramów dziewczynka bardzo chciała, jak widać, żyć.

Nazywa się Bridget Irmgard Pagan-Etnyre, co personel szpitala skrócił do Brizzie. Imię to jedyne, co dostała od rodziców z USA. Odmówili odebrania dziewczynki. Napisali do agencji reprodukcyjnej: „Jest w stanie wegetatywnym. Szansa, że wróci do normalności i wyjdzie ze stanu uniemożliwiającego codzienne życie, nie istnieje”. Poprosili o odłączenie Brizzie od sztucznego oddychania. To było niemożliwe według ukraińskiego prawa, bo nie stwierdzono śmierci mózgu.

„Nikt nie dawał jej szans. Mówili, że będzie ślepa, głucha, nie da nigdy rady sama jeść. Ale w pewnym momencie zauważyłam, że reaguje na dźwięk” – opowiadała Maryna, pielęgniarka ze szpitala, w filmie australijskiego kanału ABC News. To ona zaczęła opiekować się Brizzie. Zostawała po godzinach, by ją rehabilitować. Efekty widać na nagraniach, gdzie Maryna bawi się z roześmianą blondyneczką. Dziś czteroletnia Brizzie samodzielnie raczkuje i siada, nuci ulubione piosenki, umie sama jeść. Przeniesiono ją do domu dziecka Słoneczko, gdzie Maryna stale ją odwiedza.

Kobieta, która urodziła Brizzie, nie interesowała się jej losem. Nie ma zresztą do niej praw. Małej nie przysługuje też obywatelstwo USA. Przez pierwsze trzy lata była bezpaństwowcem, dopiero niedawno dostała ukraińskie dokumenty, choć etnicznie nie jest Ukrainką.

Klinika Biotex – ta od sielankowego filmu z hotelu Wenecja – dziś zaprzecza, jakoby Brizzie narodziła się w wyniku ich usług, choć nazwa firmy widnieje w materiałach sprawy.

Maryna pisała do biologicznych rodziców przez sieci społecznościowe, że ich córeczka żyje i się rozwija. Bezskutecznie. „Oni potraktowali Brizzie jak wadliwy produkt do reklamacji, bo się nie spodobał” – mówi w filmie.

Ciąg dalszy trwa

Szef firmy Biotex nie odpowiedział na moje telefony. Moi rozmówcy sugerowali, że popełniłam błąd, zdradzając w rozmowie z sekretarką firmy, że piszę do katolickiego tygodnika.

Julia zapewnia, że nigdy już nie zdecyduje się na kontakt z agencją reprodukcyjną. Chyba że – dodaje – będzie w podbramkowej sytuacji.

Inna chciałaby, jak mówi, brać udział w kolejnych „programach”, dopóki jej dzieci są małe. Martwi się tylko, że większość dobrych agencji nie bierze kobiet, które rodziły więcej niż cztery razy. Pewnie będzie musiała nawiązać kontakt z taką, która nie ma wymagań. Jak Biotex.

Według ukraińskiego prawa Brizzie do piątego roku życia nie może być adoptowana przez obcokrajowców. Szanse na adopcję na Ukrainie są małe. Jeśli nikt się po nią nie zgłosi, w wieku siedmiu lat zostanie przeniesiona do ośrodka dla upośledzonych umysłowo, gdzie może spędzić całe życie. Na razie czeka w domu dziecka, aż ktoś ją pokocha. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020