Życie z ziemi

Dla Jana każdy rok jest ostatni. Bo od jakiegoś każdej zimy powtarza: „To już koniec”.

27.10.2014

Czyta się kilka minut

82-letni Jan z Filipowic chyba sam w to wtedy wierzy, bo na jego twarzy – jak mówi syn – nie widać cienia łgarstwa czy, nie daj Boże, żalu nad samym sobą. Jest zima, a w zimie – wiadomo – dusza się wycofuje. Po niej na szczęście przychodzi wiosna. – Kiedy zima jest szara, wiosna nie bucha – mówi Jan z Filipowic. Wybuch jest tylko wtedy, gdy topnieją śniegi. Podszycie buczyny tryska zielenią w zasadzie dopiero latem, bo pozbawiona siły źródłowej eksplozji wiosna nie może długo zarazić życiem samych wielkich koron, które zakwitają najpierw. Szybciej wschodzą trawy na otwartych łąkach i trudno odeprzeć pokusę, by nie zasiać lucerny. Na paszę rzecz jasna. A przecież miała być w ubiegłym roku ostatni raz. Bo nie za bardzo kto prócz niego chce przy tym robić. To nie jest lekka praca – Jan to wie. Najpierw trzeba zsiec, potem rozrzucić i podsuszyć, zebrać w kopki, a potem widłami wrzucić na wóz, coraz wyżej i wyżej, ubijać nogami, naciągnąć pawąz, a słońce pali w skórę jak żagiew. No a potem zrzucić w stodole. Może przebiłby w tym wszystkim samego „dziarskiego dziadka” z YouTube, ale niespecjalnie mu się pali przed kamery.

Ostrzeżenie

W tamtym roku padło pierwsze ostrzeżenie – upał był taki, że zemdlał na środku pola, no może ściślej – mocno zasnął, bo się przytkały żyły i pierwszy raz od wielu lat wylądował w szpitalu. Wyszedł po paru dniach i poszedł robić swoje. Miało więc siana już nie być, a jest. Musi być, bo są jeszcze kozy, króliki, kury i gęsi – jak mawiają inni – najszczęśliwsze na świecie. Chowane na wolności, miłości i naturalnej paszy. Drób pije nawet kozie mleko, które spijają też równo kot i pies, żyjąc przy tym w podejrzanej zmowie i harmonii. Może pies po prostu odpuścił – kot jest gruby jak nieszczęście, najstarsi nie pamiętają go przemieszczającego się na swoich własnych łapach. Widzi go się tylko rozłożonego zwaliście pod ścianą, na parapecie i pod płotem. Gdy skończył się komunizm, Jan sprzedał konia, a potem krowę, bo ta wymaga dużo zachodu i bezustannie je. Jan ma dwa pola – jedno tuż pod Filipowicami, a drugie w stronę Zakliczyna – na które podjeżdża traktorem. Jest tam sporo miejsca, by zasiać zboże. Zboża też miało już dawno nie być. Mniej pochłania człowieka niż choćby warzywa, ale przy żniwach, nawet na takim małym poletku, też jest co robić. Zwieść, wyciągnąć ziarna w wiaderkach na strych... Dlatego w tym roku zasiał pszenżyto, bo to dobra krzyżówka na nasz klimat. Są też oczywiście warzywa, bo jeśli z czegoś rezygnować, to z nich na pewno, wiadomo, na samym końcu.

Decyzja-życie

Jan niezbyt dużo mówi, ale bardzo uważnie obserwuje. By czegoś się o Janie dowiedzieć, trzeba działać tak samo. Nadmiar pytań go przytłacza, świat mógłby podążać niezłą drogą przynajmniej bez połowy dyskusji i słów. Jan woli nadmiar rzeczy. Swoim życiem nie dostarcza żadnego materiału na fabułę od punktu A do B. Jan to nie jest temat na współczesny reportaż. Wie, że w życiu też w końcu trzeba z czegoś zrezygnować, ale jak podjąć taką decyzję, kiedy trzeba wybierać między zbożem, sianem a ziemniakami? To jest decyzja fundamentalna, największego kalibru, decyzja-życie, decyzja-koń. Zmusza do tego już nie umysł, ale organizm. Dokuczają bóle, trudno obrócić się bez ruchu całym ciałem. Tej wiosny odpalił pewnego poranka poprószone mąką radio, usłyszał swoją ulubioną radiową Jedynkę, po czym zdecydował. Tak, ostatecznych decyzji w tej dziedzinie nie podejmuje się jesienią. Zima, kiedy ziemia śpi, to dobry czas, by spokojnie przemyśleć wiele spraw. Może się jeszcze dużo zmienić, można ozdrowieć albo jej końca nie doczekać, dlatego szkoda wtedy czasu na finalne rozrachunki. Dlatego taka wiosenna decyzja zawsze działa tu wstecz. Nie podejmuje się decyzji – „w tym roku ostatni raz zasadzę ziemniaki”. Nie, tutaj wygląda to tak – „w ubiegłym roku ostatni raz posadziłem ziemniaki”. Z pomocą w jej podjęciu przyszła sama natura – w tamtym sezonie obrosły chwastem tak gęstym, że trzeba było całe pole przejść z motyką i oczyścić każdą grządkę. To paskudna robota. Nie udały się do tego – w bulwy wkradła się zaraza. Ostatnie ziemniaki w życiu Jana były złe.

Gospodarze gospodarzy

Jan kieruje się co do ostateczności życiowych spraw – jak podpowiada syn – pewną zasadą. Lepiej odsuwać je stopniowo, prawie niezauważenie, a jeśli można ostateczności się sprzeciwić, to warto próbować, właśnie dlatego że jej prawo działa wstecz – oznajmia ją dopiero śmierć. W tamtym roku, gdy rozrzucali razem gnój, a to jest dopiero harówka, Jan wbił widły w ziemię i powiedział: – Dziś jest rocznica śmierci mojego ojca. To był gospodarz... I zaczął swoją opowieść, co nie zdarza mu się co dzień. Coraz częściej pojawiają się w nich dobrzy gospodarze, najlepsi gospodarze, gospodarze gospodarzy, bo przecież nie pisarze, dyrektorzy czy, nie daj Boże, politycy. Ostatecznie – na to wychodzi w filozofii Jana – warto wspominać tylko tych, którzy dawali z siebie wszystko, by w domu było ciepło, a rodzina miała co jeść. Z jego roboczej statystki wynika mu nawet, że z konfrontacji z tak podstawowym zadaniem z podniesionym czołem wychodzili nieliczni. Bo nie da się, dla przykładu, przepić życie i jednocześnie zapewniać domowi dobrobyt i spokój, utrzymując gospodarkę, bo ta nie wybacza spóźnień, lenistwa i braku dyscypliny. Co prawda we wspomnieniu Jana przewija się świętej pamięci gospodarz-legenda, który potrafił godzić te sprawy. Zaczął pić, jak miał lat siedem, skończył, gdy skończyło się wszystko, a na liczniku wybiło osiemdziesiąt siedem, nie zaniedbując nic. Pracował bez wytchnienia i pił bez pardonu, pracując pił, pijąc pracował. Ale to już jest przypadek odrębny, galaktyczny, nieprzystający do ziemskich standardów, godny ambicji opowieści, ale nie samego życia. Pewne jest jedno – dobry gospodarz, a takim zapewne chce być zapamiętany Jan, ciągnie jak najdłużej.

Póki co

Dlatego spokojnie z tymi deklaracjami o „ostatnim razie”. Jan chodzi do kościoła, ale też niewiele wiadomo, co o tych sprawach myśli. W każdym razie – wybiera się „pod brzózkę”, a przez nią „do Pana”. Dobry gospodarz myśli o wszystkim, dlatego w tym roku wykupił dla siebie miejsce na cmentarzu. Na to jest jednak jeszcze czas. Zawsze na końcu zostaje majsterkowanie w warsztacie, bo dobry gospodarz umie prawie wszystko, a do życia tak jak opał i żywność potrzebne jest kółko, haczyk, ostrze i gwint. Póki co jest koza, króliki, kury, gęsi, warzywa, siano i pszenżyto. Ale pszenżyto to już nie ziemniaki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014