Prastare i jare

Sąsiad nauczył mnie, jak bez drogich maszyn, zachowując rytm kroków i układ palców dłoni, wysiać ziarno w odpowiedniej gęstości. Zasiałem, teraz zbieram.

08.08.2022

Czyta się kilka minut

Wysiewam samopszę. Racławice, 26 kwietnia 2021 r. / Andrzej Muszyński
Wysiewam samopszę. Racławice, 26 kwietnia 2021 r. / Andrzej Muszyński

Dzisiejszy strach przed niedoborem zbóż i głodem jest lękiem znanym chłopom od wieków. Był pewnie obecny, odkąd człowiek zaczął uprawiać ziemię – z 10 tysięcy lat temu, a nawet, na co wiele dziś wskazuje, znacznie wcześniej. Teraz możemy trochę tego niepokoju doświadczyć sami; w polu trzeba zapomnieć o sprawdzonych gdzie indziej metodach kontroli nad rzeczywistością. Siejesz i nigdy nie wiadomo, co będzie. Susze, dzikie zwierzęta albo nawałnice, bywa że tuż przed zbiorem.

Dlatego udane żniwa zawsze były radosnym świętem. To jak nowy rok w środku tego kalendarzowego. Kombajn, metr po metrze, zbliża się ku ostatnim łanom i już wiesz, że się uda. Ziarno jest gorące i pyli. Rozprowadzasz je w magazynie dłonią, żeby trochę podeschło przed wyprawą do młyna, i siadasz twarzą do słońca z satysfakcją nieporównywalną do żadnej innej. Na rżysku siadają ptaki. Stare zamknięte, idzie nowe. Mąki starczy na rok.

Jeszcze niedawno wydawało się, że dobiega ostateczny kres epoki, która ­zaczęła się wraz z neolitem. Wielkie farmy skutecznie wypierały bowiem w ostatnich latach rodzinne gospodarstwa. Kto wie jednak, czy w najbliższym czasie nie czeka nas masowy powrót do porzuconych niedawno poletek, które zamieniły się w ugory. Znajoma z Iranu, gdzie ludzie zaczęli uprawiać zboże przed tysiącami lat, a dziś brakuje tam mąki, powiedziała mi, że z łatwością wyobraża sobie ten scenariusz we współczesnym świecie, nad którym unosi się groza nowych wieków ciemnych.

Sam uprawiam zboża na niewielkim obszarze (z pół hektara) od pięciu lat. Teraz jest pierwszy sezon, kiedy opłaca mi się to ekonomicznie. Jest to też pierwszy rok, kiedy spoglądam przez okno w stronę pola z taką wdzięcznością jak moi dziadkowie.

Tryjer z austriackiego zaboru

W połowie lat 90. w mojej rodzinnej wsi niedaleko Pustyni Błędowskiej zboże siało się obficie. Pole się naprawdę złociło. Z końcem lipca budził mnie przed świtem długi regularny szelest. Dobiegał przez uchylone okno wraz z chłodem poranka. Długo nie było słychać nic innego. Czasem jeszcze świst osełki. Zaczynały się żniwa. Pan Czyż kosił zboże swoją ręczną kosą, a mój dziadek wypowiadał się o nim z największym uznaniem. Pan Czyż czasem pomagał mu ładować słomę z wozu do stodoły. Dziadek zawsze wspominał: „Ćwierć fury na widły potrafił wziąć”. Podwijał rękawy białej koszuli i łany miękko upadały u jego stóp.

To nie jest wcale takie proste. Choć kosa przydaje się do dziś, to mało kto potrafi ją tak fachowo wyklepać. Być może pan Czyż nie ufał maszynom. Obrabiał w ten sposób swoje pole po północnej stronie drogi, przy uroczyskach Podkrzywdzia, ale po stronie południowej, to jest mojej, kombajny hulały na całego na rozległym wzgórzu, które obserwowałem z okna.

Z kombajnistą się nie umawiało. On po prostu przyjeżdżał. Kosił o swojej porze pole po polu, więc trzeba było pilnować, żeby zebrał nasze. Wieś spowijał złoty kurz. Czerwone bizony i vistule w oddali, jak żuczki, telepały się nieporadnie na miedzach. Wieczorami wracały przez wieś. Z nieruchomych pysków sypały im się resztki źdźbeł. Przy drodze rosły wielkie lipy. Ulice spowijał mrok ich cieni. Kombajny zajmowały całą jezdnię. Jasne osobówki tuliły się do płotów jak owce. Dzieciakom mocniej biły serca. Liny na kołowrotkach rzęziły – ziarno trzeba było wynieść w wiadrach na strych. Dalej, gdzieś za domem pana Czyża zaczynała pracować młocarnia. Skradaliśmy się, by być bliżej niej. Maszyna razem z ziarnem pożerała noc, tłukła się, a mężczyźni głośno krzyczeli.

Mniej więcej od 2004 roku, kiedy Polacy masowo już emigrowali, to wszystko zaczęło zanikać. Byłem świadkiem kresu tamtego świata. Kiedy jednak parę lat temu postanowiłem zmienić swój ugór w pole uprawne, nie kierowała mną nostalgia, lecz czysta ciekawość. Jak to jest wziąć za to odpowiedzialność? Zmierzyć się z żywiołem ziemi. Jak smakuje pszenica reliktowa, którą uprawiali pierwsi rolnicy? Dla mnie zboże jest dość łatwą uprawą, bo nie trzeba go plewić. Trzeba tylko wcześniej solidnie odchwaścić pole i je użyźnić. Zadbać w porę o kombajn, a do tego działki w Małopolsce są upiornie wąskie i nie każda maszyna wjedzie.

Wytrzebiłem pole. Sąsiad nauczył mnie, jak bez drogich maszyn, zachowując rytm kroków i układ palców dłoni, wysiać ziarno w odpowiedniej gęstości. Zamiast siewnika używał płóciennej tkaniny, jeszcze po ojcu.

Parę lat walczyłem z perzem. Dlatego w pierwszym sezonie przywiozłem do młyna niewiele ponad 50 kilogramów ziarna. Tymczasem minimalna ilość zboża, z jaką wypada pojawić się w ­młynie, to sto kilogramów. W kolejnych sezonach bez problemu spełniałem ten warunek. Ostatniego lata przywiozłem do domu około 120 kilogramów mąki, tortowej i chlebowej. Wystarczyło, żeby ­obdzielić rodzinę i znajomych. Pojawił się tylko problem z ziarnem, bo było mocno zanieczyszczone źdźbłami. Tak się dzieje, kiedy kosi się wilgotne zboże. Lało, a zbliżał się koniec sierpnia i nie było wyjścia.

Ale od czego są sąsiedzi. Pan Staszek w Racławicach ma stary niemiecki ­tryjer – maszynę, która czyści zboże. Przy obróbce zboża jest sporo takich tajemniczych urządzeń. Staszek oznajmił, że tryjer ma sto lat. „Sto lat – pomyślałem – to pewnie nie ma, jakaś II wojna”, ale on zapewniał: „Z Austrii. Dziadek z kolegami szmuglowali przez granicę zaborów. Na rękach ją nieśli przez las. A to trochę waży...”.

Wpisuję nazwę maszyny w sieci. Nic. Pięknie jest obracać się w światach, do których wirtualne oko wciąż nie ma dostępu.

Przyszedł czas na eksperyment. Pojechałem po ziarna samopszy do gospodarstwa państwa Gumiennych w pobliżu Jasła. Bliżej Krakowa nic nie znalazłem. Nic dziwnego, bo samopsza, choć ceniona przez miłośników żywności ekologicznej, nie jest popularna wśród rolników. Daje niskie plony w porównaniu z innymi. Tona z hektara. Czasem trochę więcej. Tymczasem dziś wciąż liczy się ilość, a nie jakość. Samopsza jest też dość delikatna. Ma łuskę, którą trzeba zdjąć w specjalnych maszynach. Takich nowoczesnych urządzeń, które nie uszkadzają wartościowego zarodka ziarna, jest w Polsce według pani Barbary Gumiennej nie więcej niż cztery. Jesienią kupiłem od niej cztery worki ziarna i wysiałem w porę, przed połową października. Samopszę można siać wiosną jako zboże jare, ale to raczej gatunek ozimy.

Wiosną samopsza eksplodowała. Pani Gumienna poradziła mi, że wymaga wtedy lekkiego obronowania. Już po przymrozkach, żeby nie uszkodzić korzeni. Traktory z ciężkimi bronami, do których mam dostęp, zrobiłyby jednak więcej szkód.

– Konikiem se to zrób – powiedział mój kolega Rysiek, prawdziwy fachowiec, człowiek, który bez pola żyć nie może. – A skąd ja ci konika wezmę? – zapytałem go. – Robek ma, pod kościołem – odparł.

Faktycznie, miał. Bo poza nim już nikt nie ma. Kiedy podjechał pod moje pole, osłupiałem. Zamiast dzień dobry, krzyknąłem: „Jaki ładny ten koń!”. Był zadbany, silny, ozdobiony czerwonymi krakowskimi pomponami. No i, w ­przeciwieństwie do ciągników, nie niszczył delikatnego zboża.

Kiedy Robek odjeżdżał, zapytałem go: – Co pan tak te konie jeszcze trzyma? – Robek spojrzał na mnie i odparł bez wahania, nim ruszył pod Powroźnikową Skałę: – Wie pan, bez konia bym nie był.

Siła samopszy

Nigdy nie miałem w polu tak wysokiego zboża, dobre półtora metra. Po szyję. Przypomina żyto. Do dziś kilku rolników po sąsiedzku nie wierzy mi, że to odmiana pszenicy. Sprowadzili ją do Europy pierwsi rolnicy z pięć tysięcy lat przed naszą erą. Najpierw rosła w górach na Bliskim Wschodzie. Do dziś można się tam natknąć na jej dziką odmianę. Uprawia się ją na Zakaukaziu. Samopsza jest zbożem o prostej budowie, na przestrzeni tysięcy lat uległa niewielkiej modyfikacji. Nie ma specjalnych wymagań glebowych, ale jest dość wrażliwa.

W Muzeum Archeologicznym w Krakowie natknąłem się na wielkie gliniane naczynie wypełnione zbożem. Z początku nie wierzyłem, że to oryginał, bo stało w korytarzu. Można go było dotknąć. Pan Mirosław Zając, pracownik muzeum, rozwiał moje wątpliwości. To naczynie zasobowe. Kraków-Nowa Huta-Mogiła, stanowisko 53, Kopiec Wandy. Faza osadnicza datowana na kulturę trzciniecką, starsza epoka brązu, około 1600-1350 lat p.n.e. Jego przeznaczenie nie jest do końca znane, ale rolnicy mogli wypełniać je zbożem, np. płaskurką czy samopszą.

Samopsza była znana z badań Stanisława Jana Czarnowskiego z jaskini w skałach Ogrojca w okolicy Krakowa. W „Pamiętniku Fizyjograficznym” (1914) pisał: „Ziarna owego było kilka litrów, a miału czarnego z mąki przepalonej litrów kilkanaście. (...) Ziarno zbożowe w Jaskini górnej w Ogrojcu odkryte, obok licznych kamieni żarnowych tamże znalezionych, oraz wobec mnóstwa żaren wydobytych przeze mnie w licznych pieczarach doliny Prądnika (w samej tylko Jaskini Ciemnej i Oborzysku wielkim za skałą Rękawicą wpośród zabytków neolitycznych), stanowi dowód, że początki rolnictwa sięgają u nas w tych stronach odległej starożytności młodszej epoki kamiennej.”

Materiały te opublikowała Aniela Kozłowska, siostra Leona Kozłowskiego, wybitnego archeologa i premiera rządu, która oznaczyła właśnie samopszę ­(Triticum monococcum). Z kolei znaleziska płaskurki znane są m.in. z Krakowa-Olszanicy czy Strachowa na Dolnym ­Śląsku.

Wydawałoby się, że te gatunki przepadły na stulecia i dopiero w ostatnich latach sprowadzane są do Polski przez pionierów ekologicznego rolnictwa. ­Tymczasem pani Barbara twierdzi coś innego: – Bardzo lubimy kontakt z ­klientem, ­dlatego bywamy często na targach żywności, bazarach. Zabieram kłosy, żeby pokazać ludziom. Starsi je ­rozpoznają. Odróżniają je od żyta. Mówią, że pamiętają je z dzieciństwa, a rodzice ­kazali im wyrywać ­samopszę jak chwasty. Rosła dziko na obrzeżach pól.

W końcu czerwca moja samopsza zaczęła się złocić. Lubi ciepłe noce, jakby zachowując pamięć o kraju pochodzenia. Nabiera wtedy siły. Wyższa niż inne znane mi odmiany, z wąsami na kłosach, bujała się na wietrze. Wiedziałem już, co miała na myśli pani Gumienna, kiedy wyznała: – Cudo. Można stanąć jak na brzegu morza i patrzyć.

Ja tymczasem, wyczekując na żniwa, próbowałem ustalić, czy słowa o jej legendarnych właściwościach to fakt, czy efekt kolejnej promocji. Ileż razy dałem się niepotrzebnie skusić na mit „starych przedwojennych gatunków”?

– Samopsza naprawdę ma wyjątkową moc – powiedziała pani Barbara. – Jeszcze większą niż orkisz i płaskurka, które też uprawia się w Polsce. Zawiera aminokwasy nieobecne w innych odmianach, a znakomite dla układu nerwowego. Dużą ilość białka, nawet 50 procent więcej niż w pszenicy zwyczajnej, do tego witaminy. Minerały? Istna tablica Mendelejewa. Lekko orzechowy posmak.

Gumienni nie zaczęli jej uprawiać ze względów biznesowych. Pani Barbara twierdzi, że do upraw ekologicznych odmian najczęściej mobilizują ­ludzi choroby. Ponad dziesięć lat temu u ich syna, wtedy nastolatka, wykryto w ­jelicie komórki nowotworowe. Trzeba było wywrócić świat całej rodziny do góry nogami. Całkowicie zmienić dietę. ­Organizm ma duże zdolności ­regeneracyjne, tłumaczy mi, ale potrzebuje z pięć lat, żeby się oczyścić. Szukali więc zdrowej żywności, ale, jak się okazało, większość rolników w okolicy stosuje opryski.

Wtedy postanowili sami ją wyprodukować. Na początek kupili orkisz – odmianę o nazwie Schwabenkorn. Mieli ten sam problem co wszyscy początkujący: po pierwszych zbiorach zastanawiali się, jak prawidłowo obłuszczyć ziarno. Robili to prostą i starą metodą, cepami.

Orkisz jest zbożem bardzo wymagającym podczas łuszczenia, dlatego z początku oddzielali ziarna od plew ręcznie, używając dużego sita, czyli przetaka. W końcu obsiali, na swoje potrzeby, pół hektara samopszy, którą przywieźli od pioniera upraw zbóż reliktowych w Polsce, pana Babalskiego z Kujaw. Udała się, zwiększyli uprawy. Dziś przerabiają ją na mąkę, kaszę, makarony i oferują klientom, najchętniej bez pośredników. W 2020 r. otrzymali nagrodę Rolnik Roku województwa podkarpackiego. Zdrowie dopisuje.

Pierwsze dożynki w dziejach

Kiedy przechodzę obok dojrzałej samopszy, często myślę o pierwszych rolnikach na Bliskim Wschodzie. W górach Zagros ludzie uprawiali zboża pomiędzy 12 tys. a 9800 lat temu. Na neolitycznym stanowisku archeologicznym w Chogha Golan w Iranie badacze znaleźli np. płaskurkę. Jednak pierwsze próby hodowli roślin pochodzą nawet sprzed 23 tysięcy lat z okolic Jeziora Galilejskiego.

Filmowcy różnie wizualizują te chwile. W świetnych fabularyzowanych dokumentach francuskiego reżysera Jacques’a Malaterre’a mieszkańcy neolitycznej wioski wracają z wędrówki ze zbiorem dzikiej pszenicy. Trochę ziaren wysypuje się z worka na ścieżkę w pobliżu wsi. Wiosną kiełkują. Ludzie są w euforii. Być może właśnie wtedy ktoś ogłosił pierwsze święto dożynek?

Myślę o chwili, kiedy człowiek nad Wisłą napełniał ziarnem naczynie gliniane, które stoi dziś w Muzeum Archeologicznym. Natura, kształt rośliny są dziś jedynym łącznikiem między naszymi umysłami, bo pierwsi rolnicy nie zostawili słów i wielu symboli. Ale nasze ciała wciąż wykonują te same gesty – radośnie przesypują zboże między palcami, prostują powalone źdźbła, z niepokojem obserwują burzowe chmury. Czujemy po całym dniu roboty to samo zmęczenie i żar na karku.

To rolnicy z Bliskiego Wschodu przynieśli ze sobą zboże do Europy. Z ziem, z których dziś, przez polsko-białoruską granicę, uciekają rodziny spragnione chleba, pokonując tę samą drogę. Imigranci z Bliskiego Wschodu przed tysiącami lat wytrzebili i obsiali pierwsze europejskie pola. Potem, wnoszę na podstawie własnych doświadczeń, było już tylko prościej.

Kiedy pojedziemy do młyna w Dolinie Prądnika, będziemy już wypatrywać jesieni. Wymłócone ziarno obeschnie i będzie można je mielić. Dla ludzi, którzy regularnie uprawiają ziemię, to kolejne święto, czas wielkiej radości. Wybieramy zwykle słoneczny jasny dzień. Jurajskie skały bielą się wtedy najmocniej, a czerwieni buków nie ugasi żaden deszcz. Na stole wciąż jeszcze wtedy stoi bukiet z kłosów, wysuszony i trwały.

Kiedyś na dożynki plotło się wieńce. Symbolika związana ze żniwami była bogata i pełna znaczeń. Ja robię to zupełnie odruchowo. Ładnie wygląda i przywołuje pamięć dobrych chwil. Trzeba jeszcze tylko wybrać stopień rozdrobnienia mąki i schować ją w spiżarni w jutowych, gęsto plecionych workach. Wtedy nie psuje się długo. W tym roku przed wyjazdem do młyna czeka mnie wycieczka pod Jasło do państwa Gumiennych, którzy użyczą mi swojej łuskarki do samopszy.

Kiedy oddaję ten tekst do redakcji, jest 3 sierpnia. Przygotowałem już magazyn na zboże. Gdy zaczynałem uprawy na własną rękę, często pytałem starszych gospodarzy o rozmaite konkrety: kiedy siać, czy już pora kosić, jak głęboko sadzić. Nigdy nie potrafili udzielić jasnej odpowiedzi. „To zależy”, „tak na oko”. To tak jakby zapytać ich, jak chodzić. Trzeba dotknąć ziarno, obrócić je w palcach, żeby ocenić, czy już pora. Kłosy obróciły się ku ziemi gotowe wysypać się w każdej chwili. Na środku pola znalazłem legowisko, to chyba sarna, bo raz nakryłem jedną, jak wędrowała przez sad. Widziałem w jej oczach zdziwienie zawarte w lęku. Uciekła.

Za dwa dni przyjedzie kombajnista. Wyprowadził się co prawda do sąsiedniej wsi, ale go namówiłem, bo ma mały niemiecki kombajn claas, idealny na nasze pole. Zapewne będzie się upierał, że to żyto. Wysłałem mu więc esemesem instrukcję wziętą z opisu charakterystyki gatunku: „Nasiona zbiera się w łusce (razem z plewą). Pamiętać o tym, aby zmniejszyć obroty motowideł, co zapobiega odłamaniu dużej ilości kłosów i spadaniu ich na ziemię. Odpowiednio ustawić sita młocarni w taki sposób, aby przez szczeliny wpadały połamane kłosy. Nadmuch powietrza jak przy owsie. Najlepiej kosić po południu, dzięki temu kłosy są suche i łatwiejsze do odplewienia”. Nie odpisał. Ale nigdy tego nie robi. Po prostu przyjeżdża. ©

Dziękuję panu Mirosławowi Zającowi z Muzeum Archeologicznemu w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2022