Wołyń: Trumny przyjeżdżają codziennie

Iwanna opowiada, jak jej znajomi w czasie wojny nadrabiają zaległości: uczą się własnej kultury, odkrywają literaturę. Dubno w roku 2022, w czwartym miesiącu inwazji, jest ukraińskie jak nigdy wcześniej.
z Wołynia (Ukraina)

27.06.2022

Czyta się kilka minut

Myląca idylla: w pierwszych dniach wojny w podziemiach zamku w Dubnie przygotowano schrony dla mieszkańców. Wiosna 2022 r. / ANDRZEJ MUSZYŃSKI
Myląca idylla: w pierwszych dniach wojny w podziemiach zamku w Dubnie przygotowano schrony dla mieszkańców. Wiosna 2022 r. / ANDRZEJ MUSZYŃSKI

To sprawia wrażenie, jakby kraj zapraszał: za przejściem granicznym w Hrebennem robi się płasko i droga na Wołyń wiedzie szeroką doliną, której odległe zbocza przepadają w świetle. Przy drodze las i czasem pola. Żadnych banerów – nic nie przyciąga wzroku, oprócz paru sprzedawców słoików z domowymi wyrobami, w kurzu i wśród woni benzyny.

Wsie i miasteczka Wołynia wydają się rozniesione po tej zieleni, która tylko o tej porze roku – pod koniec wiosny – świeci tak pełnym blaskiem. Przy obwodnicy Lwowa umundurowany mężczyzna około sześćdziesiątki trzyma dziewczynkę za rękę. Może wnuczkę. Stoją w słońcu. Wyglądają, jakby łapali stopa.

Jurij Pszeniczny, historyk z Dubna, powie mi, że właśnie to zmienia wojna: zaczynasz widzieć ostrzej. Zapamiętujesz więcej – jakby wszystko.

Po trzech miesiącach patrzenia w telewizor nie spodziewałem się, że tuż za granicą, w Rawie Ruskiej, zobaczę barykady z worków piasku i tylu ludzi w mundurach. W sklepach, na zakupach, w barach. Przed Dubnem na odcinku paru kilometrów ludzie czekali przy drodze na przyjazd kogoś ważnego. Żołnierze wybiegli z posterunku na rogatkach w ten cudowny blask, dopinając paski i połykając w pośpiechu posiłek. Zaparkowałem auto na rynku, szukając adresu. Usłyszałem nieznany mi huk na niebie, przekonany, że to pocisk. Najwyżej sto metrów nad ziemią przeleciał ukraiński myśliwiec. W Dubno rakieta uderzyła tylko raz na początku wojny, w bazę paliw na południu miasta.

Wobec wielkiej historii

Kiedy przyjechałem tu pierwszy raz dwa lata temu, to było zupełnie inne miejsce. Teraz w budce z jedzeniem na rynku zbierali na awtomat, karabin maszynowy. Ludzie patrzyli podejrzliwie, bo i tu kręcili się dywersanci – raz służby aresztowały na dachu budynku niewinnego Ukraińca, który tylko robił remont.

Prowincja może być schronieniem. Można wierzyć, że nie wzbudzi zainteresowania okupantów. Wojna, jeśli dotrze, rozrywa jej tkankę na strzępy i nic nie da się ukryć – jak w Buczy i Irpieniu.

– Byliśmy przekonani, że tu, na Wołyniu, czeka nas to samo – powiedział mi Jurij. W lochach dubnieńskiego zamku, w którym pracuje, zorganizowali schrony, w których na początku wojny kryli się mieszkańcy.

Zawsze wydaje mi się, że to miasto lewituje nad okolicą. Z okien hotelu widać daleko na horyzoncie pasma wzgórz. Na zachód – Góry Pełczańskie, na wschód – Dermańskie z resztkami puszcz, którymi zachwycał się Babel w swoim „Dzienniku 1920”. W rejonie Dubna toczyły się wtedy ciężkie walki. Babel bezbłędnie opisał tutejszych Żydów i nędzę tego świata: „Dubnieńskie synagogi. Wszystko porozwalane. Ocalały dwie malutkie kapliczki, stuletnie, dwie małe izdebki, po brzegi pełne wspomnień, obok cztery bożnice, za nimi pastwisko, pola i zachodzące słońce”. (Izaak Babel „Utwory zebrane”, tłum. Jerzy Pomianowski).

Od wybuchu I wojny światowej Dubno przechodziło z rąk do rąk. W działaniach wojennych zniszczona została połowa miasta. Wojska rabowały i gwałciły. Nawet nie było sensu przyzwyczajać się do nowej władzy. Można było tylko uważnie przypatrywać się rozwojowi wydarzeń. Proza Babla pokazuje bezbronność miejsc nieprzygotowanych na dramat wielkiej historii, która często wybiera je na główne miejsce akcji.

W reportażu telewizyjnym Michała Przedlackiego „Ucieczka z Irpienia” jest scena, która pokazuje z pozoru nielogiczne zachowanie pewnego mężczyzny. Wolontariusz ewakuuje busem mieszkańców nowego osiedla. W tle słychać strzały i wybuchy. Do busa wsiada matka z dorosłym synem. Syn płacze, kiedy ściska się z ojcem, który postanawia zostać. Ojciec nie wierzy, że coś mogłoby mu się stać we własnym domu, w tak małej miejscowości. Pytałem Michała Przedlackiego, czy nie wie, co się z nim stało, bo nie mogę przestać o nim myśleć. Nie wie.

„My tutejsze”

Na pograniczu kultur widać wyraźniej, jak rodzi się ukraińska tożsamość. „Jest to jedno z najhandlowniejszych i najożywieńszych w pewne roku pory miasteczek naszych” – tak pisał o Dubnie Józef Ignacy Kraszewski w „Wieczorach wołyńskich” w 1859 r. Odbywały się tu – od drugiej połowy XVIII w. do roku 1795 – kontraktowe jarmarki, które ściągały tłumy ludzi.

Biznes lubi spokój i bezpieczeństwo, a w mieście była solidna twierdza. Nigdy nie została zdobyta przez Tatarów i Kozaków, którzy marzyli o grabieży skarbca. Na handlu wzbogacili się też miejscowi Żydzi i w XIX stuleciu tworzyli tu największą społeczność na Wołyniu. Powodziło się też właścicielom miasta, Lubomirskim, którzy postawili w nim nowe budynki i wyłożyli ulice brukiem. Dubno było w ich czasach największym miastem na Wołyniu.

Kraszewski uchwycił Dubno w ostatnich chwilach prosperity. Jarmarki w końcu przeniesiono do innych miejsc, a miasto zaczęło podupadać. Rodzina Lubomirskich biedniała. Ostatni właściciel miasta, Józef Lubomirski, sprzedał zamek i inne posiadłości armii rosyjskiej. Był chyba lepszym gawędziarzem niż gospodarzem, w zasadzie przehulał swoją fortunę w Paryżu. Jego pamiętniki z lat 1839-70 („Historia pewnej ruiny”, tłum. Tadeusz Evert) zaczynają się tak: „Zanim rozpocznę pisać o moim życiu, przedstawię się czytelnikom – jeżeli w ogóle tacy się znajdą – i to przedstawię się w prawdziwym świetle – rzecz rzadka w naszych czasach, chwilami nawet drażliwa, zwłaszcza jeśli zacznie się jak następuje: głęboko sobą pogardzam”.

Tak widowiskowej frazy nie utrzymuje na blisko pięciuset stronach opowieści, ale dalej jest to świetna narracja, która pozwala poznać uniwersalne mechanizmy prowincji. Lubomirski opisał świat, w którym wielu ludzi na pytanie o przynależność etniczną wolało raczej powiedzieć, jak czynili to Poleszucy – „my tutejsze”. Miasto, przez które jedzie się wozem kwadrans. Już wzgardzone i wystawione na wiatr. To pozwala lepiej zrozumieć lęk, jaki wywołały w nich wydarzenia po I wojnie światowej.

Międzywojnie

Najpierw przyszła epidemia ospy i tyfusu. Potem ziemie opuszczone przez Rosjan, należące wcześniej do polskiego ziemiaństwa i objęte reformą rolną, a także nieużytki zaczęli zajmować polscy osadnicy wojskowi. To budziło niepokój miejscowych.

Historia polskiego wojskowego osadnictwa na Kresach w latach 20. doczekała się kilku opracowań, ale chyba najbardziej żywy obraz tych wydarzeń wyłania się z relacji świadków, zebranych w wydanej w 1992 r. książce „Wspomnienia z osad wojskowych 1921-1940”. Szczerość tych autobiograficznych opowieści pozwala poznać stosunek Polaków do Ukraińców, którzy stanowili w tym rejonie, poza miastami, znaczną większość.

Był to stosunek rozmaity. Dominuje wiara w słuszność idei, a akcja osadnicza budzi wielkie polityczne emocje. To był pomysł Piłsudskiego, a to nie podobało się jego oponentom. Było oczywiste, że nie będą mieli wpływu na politykę w tamtym obszarze. Sprawę krytykowało ziemiaństwo, zagrożone reformą rolną, a także prawie cała lewica, która wołała o parcelację ziemi na rzecz ludności ukraińskiej. Mniejszości uważały osadników za intruzów. A oni sami czuli się pionierami, którzy szerzą w „Polsce B” (także wtedy używano tego określenia) postęp gospodarczy i kulturę polską. Mieli stanowić wzór dla miejscowej ludności i przekonywać ją do polskości.

– Dopiero ostatnio, po lekturze wspomnień z tamtego okresu, zdałem sobie sprawę, w czym konkretnie uczestniczył mój pradziadek, osadnik wojskowy na Wołyniu – powiedziałem do Jurija, kiedy siedzieliśmy na dziedzińcu zamku.

– Wiesz – odpowiedział jakby wymijająco – ale oni wpłynęli pozytywnie na ekonomię w regionie…

Minęło sto lat, a on silił się na kurtuazję, kiedy ja chciałbym bez emocji mówić o faktach. Również wtedy, gdy kiedyś zapytam go o rzeź wołyńską, przed którą uciekał mój dziadek, urodzony już w Dubnie.

Oddaleni

Mój pradziadek był jednym z kilku tysięcy osadników wojskowych na tych ziemiach.

Mogli czuć się tu jak pionierzy. Przyjeżdżali na ugór. Wieźli ze sobą drewno z przydziału od państwa. Pierwsze lata były rozpaczliwe. Walczyli o przetrwanie – dochodziło do sporów, również z miejscowymi, bo Polacy byli zdani wyłącznie na siebie, często odcięci od świata przez długie miesiące w czasie srogich zim. Wielu z nich nie miało pojęcia o uprawie ziemi. Mieli jej sporo, nawet pięćdziesiąt hektarów. Nowe wsie zamieszkane przez Polaków przypominały wyspy pośród pól i zieleni. Najbliższe miejscowości były zwykle ukraińskie.

Lektura wspomnień osadników i ich dzieci daje przejmujący obraz, godny niejednej fabuły. Niektórzy słali do Polski listy, błagając o pomoc. Długo wątpili w słuszność idei. Sytuacja zaczęła ­poprawiać się dopiero w latach 30., ­przynajmniej na Wołyniu. Część Ukraińców zaczęła dostrzegać korzyści ze współpracy z Polakami, którzy do tego coraz częściej piastowali urzędy w okolicy.

Jednocześnie oba narody oddalały się od siebie, a napięcie rosło. Dorota Jasińska (Jarosz) we wspomnieniu z osady Rejtanów, powiat Dubno, opowiadała: „O ile poszczególni starzy ludzie nie tylko wzajemnie się tolerowali, ale i lubili, gawędzili po sąsiedzku (wielu z nas przeżyło później wywózkę [przez władze sowieckie – red.] dzięki paczkom od Ukraińców), o tyle młodzi ludzie mieli coraz mniej wzajemnej sympatii do siebie, zrozumienia i poczucia jakiejkolwiek łączności, a po wybuchu wojny tortury sobie wzajemnie zadawano. Może, gdyby nie bliskość wojny i nieodłączne, wrogie Polsce podjudzanie miejscowej ludności przez dwa zwyrodniałe systemy, doszłoby z czasem do spełnienia założeń projektodawców rozsiania polskiej ludności wśród ukraińskich wsi – stalibyśmy się sąsiadami, mówiącymi dwoma różnymi językami i wyznającymi dwie różne religie”.

Milczenie

Przysłane przez Jurija fotografie z lat 20. i 30. ukazują źródło mitu Kresów. Dubno, uchwycone z powietrza, przypomina nowe amerykańskie miasteczko. Niskie solidne budynki, szerokie świetliste drogi. Jasne fasady. Drzewa. Ruch. Kościół. Synagoga. Do miasta powróciły słynne kontrakty handlowe, na które zjeżdżają się kupcy z dalekich stron. Ikwa opływa mury zamku. W rzece kąpią się dzieci. Żydowscy chłopcy z klubu piłkarskiego Makkabi Dubno szczerzą zęby do fotografa. W mieście są cztery stacje benzynowe, zakłady mięsne Becon Export i dwie firmy Karpaty. Elektrownia zasila miasto w prąd. Jest kino, parę hoteli i winiarnia Waleszyńskiego.

Nikt nie podejrzewa, że wkrótce na zamku NKWD będzie mordować ludzi. Sowieci wywiozą większość osadników na wschód albo zabiją na miejscu. Polskie wsie zostaną zaorane. Pod Dubnem hitlerowskie i sowieckie armie stoczą jedną z największych bitew pancernych II wojny światowej.

Mój dziadek, który przeżył na Wołyniu 20 lat, po tamtej ucieczce nie wrócił już do Dubna. Nigdy nie odnalazł taty ani brata. Tak jak ojciec Katarzyny Surmiak-Domańskiej, autorki „Czystki”, wybrał milczenie. Ja składam opowieść o rodzinie ze wspomnień obcych ludzi i z własnej wyobraźni. Inni wciąż toczą spór o to, czy przed wojną miasto zamieszkane w połowie przez Żydów było bardziej polskie, czy ukraińskie.

Zaległości

Wspomnienie Doroty Jasińskiej (Jarosz) prowokuje do pytania, na ile agresja Rosji przeciwko Ukrainie jest wojną młodych. Często media opisują ją jako sprawę Putina i jego podstarzałych generałów. Tymczasem to hipster i influencer z Petersburga grabi ukraińskie domy i relacjonuje to w sieci, wywołując entuzjazm wśród fanów. Głównie rówieśników, dzieci TikToka.

Do Dubna niemal codziennie przyjeżdżają trumny z frontu, z ciałami ukraińskich chłopców. Na ławce, przy której siadam z Julią Lisowską, miejscową dziennikarką, dziecko zostawiło plastikowy pistolet. Julia patrzy na niego dłużej, jakby chciała mi to wytłumaczyć, albo coś z tym gadżetem zrobić, ale w końcu siadamy obok.

– Do końca roku szkolnego dzieci ciągle uczą się online – mówi. – Do lasu nie pójdziesz, bo tam wojsko, zakaz. Teraz, kiedy na Białorusi rozstawili Iskandery, znowu wrócił stres – opowiada.

Iwanna, dentystka, pokazuje mi kawiarnię, gdzie serwują najlepszą kawę. Jest smaczna jak w palarni we Lwowie. Pijemy ją wśród szarej zieleni, która porasta brzeg Ikwy. Iwanna opowiada mi, jak jej znajomi w czasie wojny nadrabiają zaległości: uczą się własnej kultury, dyskutują o języku i odkrywają swoją literaturę. Powtarzają, że kiedy to wszystko się skończy, pojadą zwiedzać kraj: w Karpaty, w Czarnohorę, której nigdy nie widzieli. Nie odkryli jeszcze nawet Dermańsko-Ostrogskiego Parku Narodowego, nieopodal.

Dubno w 2022 r., trzy miesiące po inwazji Rosji, jest ukraińskie jak nigdy wcześniej.

Syreny

Wieczorem, przed ósmą, znów wyją syreny. Schodzę do schronu pod hotelem. Siedzi tam samotna dziewczyna. Rozmawiamy dwie godziny, zanim na jej aplikacji nie pojawi się informacja, że alarm odwołany i można wracać.

Dziewczyna przyjechała tu dwa miesiące wcześniej z Kijowa. Wybrała Dubno, bo mówili, że spokojne miasto. Wysiadła z mężem na dworcu. Było kompletnie ciemno, bo wraz z godziną policyjną gasło światło. Wołyń jest dla niej schronieniem. – Miejscowi już nie schodzą do schronów w trakcie alarmów, bo nie widzieli tego, co ja w Kijowie – powiedziała mi. Samotna dziewczyna w mokrej piwnicy. Haftuje, pali, czasem pije wino.

Wyjeżdżam o świcie. Jadę do granicy na oparach, bo na stacjach nie ma benzyny. Wiozę dwa kilogramy żółtych jabłek.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Trumny przyjeżdżają codziennie