Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Ruchnama" ma w sobie nieprzeparty urok i magnetyczną moc, jakiś czar powodujący, że nawet podczas egzaminu na prawo jazdy warto ją znać. W Turkmenistanie przynajmniej. "Księga duszy" analizowana jest na uczelniach, nie idzie wręcz dostać państwowej posady bez wnikliwego wgłębienia się w "Ruchnamę". Turkmeni znają księgę na wyrywki, a w Aszchabadzie zbudowali nawet jej pomnik, ale przecież nie będą jej trzymać pod korcem, więc spontanicznie udostępniają światu. Powstało wiele tłumaczeń na najróżniejsze języki, gdyż "Księga duszy" zdaje się wywierać szczególny wpływ na szefów zagranicznych firm surowcowych. Dlatego możemy przeczytać również po polsku: "Osoba, która czyta »Ruchnamę«, staje się mądra, a kiedy przeczyta ją trzy razy na głos, pójdzie prosto do nieba".
Nie wiadomo, dokąd poszedł Saparmurat Nijazow w 2006 r., ale nawet po śmierci despoty czar "Księgi duszy" trwa nadal. I to właśnie jest piękne, że mamy co czytać, że Turkmenbasza ma rację, w gruncie rzeczy (bo wszyscy dyktatorzy mają rację, tylko że na odwrót): choć nie jest łatwo znaleźć odpowiednią Księgę, to później sam proces czytania czyni człowieka mądrzejszym, a wprowadzenie mądrości w czyn graniczy z cudem. Warto spróbować.
Na początku drugiej dekady XXI wieku mamy szczęście i przekleństwo znajdować się o kilka kliknięć od dowolnej księgi we Wszechświecie.
Cyniczni operetkowi showmani, dla poklasku rozdzierający kartki z warkotem: "Żryjcie to g...", nie są w stanie spopielić Księgi, a im bardziej na Bebelplatz w Berlinie nie ma książek, tym bardziej one tam są. Spłonęły, uniosły się w powietrze, i teraz możemy nimi oddychać.