Zrozumieć Żyda

Dyskusja, która rozgorzała wokół książki wydanej przez Fundację Shalom i rozpowszechnianej bezpłatnie w polskich szkołach, skupiła się wokół jednego - fundamentalnego - braku. Warto jednak przyjrzeć się jej dokładniej.

13.02.2006

Czyta się kilka minut

Wydaje się, że wiąże się z nią przynajmniej podwójne nieporozumienie. Po pierwsze, uchodzi ona za podręcznik wiedzy o Holokauście. Tymczasem praca obejmuje "Historię Żydów polskich przed, w czasie i po Zagładzie". To różni ją od nieporównanie bardziej udanego podręcznika "Holokaust. Zrozumieć dlaczego" autorstwa nauczycieli Roberta Szuchty i Piotra Trojańskiego (2003). Jednocześnie taka właśnie struktura służyć ma zrozumieniu, co tak naprawdę zginęło w Zagładzie.

Na okładce widzimy trzy fotografie: oto starannie ubrany uczeń w drodze do chederu, dalej chłopiec (może ten sam?) żebrzący na ulicy getta, wreszcie - współczesna bar micwa. Wewnątrz dwie kolejne fotografie: książkę otwiera obraz ruchliwej, przedwojennej ulicy; zamyka ją las ruin i chmurne niebo. Choć trudno znaleźć opis użytych zdjęć, trzeba docenić wrażliwe i mądre opracowanie graficzne Tomasza Leca.

Niewątpliwie nasze szkoły potrzebują podręcznika do historii Żydów polskich. Jeśli go nie będzie, wiedza o znakomitej części dziedzictwa tej ziemi nie przedostanie się do powszechnej świadomości. Jest to niezbę­dne, by rozpoczęła się rzeczywista (a to znaczy - nie tylko elitarna) refleksja nad relacjami polsko-żydowskimi. Intuicja twórców książki "Pamięć..." jest więc słuszna.

Tu jednak pojawia się kolejne nieporozumienie. Praca, o której mowa, jest raczej publikacją pomocniczą dla nauczycieli charakteryzujących się dobrą wolą, samodzielnością i konsekwencją działania. Co nie pozwala nazwać jej nowoczesnym podręcznikiem? Powodów jest kilka. Najważniejszym wydaje się swoista "akademickość", przewlekłość narracji, w której trudno czasem odróżnić to, co konstytutywne, od tego, co ciekawe, ale mniej istotne w momencie, gdy czytelnik styka się z historią żydowską po raz pierwszy

(a w przypadku podręcznika trzeba przyjąć takie założenie). Konsekwencją jest skupienie się odbiorcy na faktach, nie zaś na mechanizmach.

Kilka przykładów. W rozdziale "Sztetl" pojawia się makieta Tykocina, na której zaznaczono synagogę, dom talmudyczny, kramy i mykwę. Być może warto by skonstruować ją nieco inaczej - tak, by obiekty żydowskie pokazać w kontekście kościoła (ewentualnie kościoła i cerkwi), a także dworu, pałacu albo zamku. To pozwoliłoby zobrazować zarówno relacje między społecznością chrześcijańską a żydowską, jak i funkcję Żydów w staropolskiej strukturze społeczno-gospodarczej (znakomicie zrobił to swego czasu Sławomir Kapralski).

W innym miejscu czytamy o konflikcie między jidyszystami a zwolennikami języka hebrajskiego. Lektura nie pozwala jednak odkryć dramatyzmu sporu, w którym nie chodziło przecież wyłącznie o język. Nie ułatwia powiązania języka z wyborem, przed którym przynajmniej od XIX w. stawał każdy Żyd; wyborem między asymilacją, zachowaniem żydowskiej tożsamości w kraju urodzenia a ideami syjonistycznymi. Nie uzmysławia, że ten wybór był równie konieczny, co niebezpieczny. Że był czymś więcej niż poparciem takiej czy innej partii politycznej, że naprawdę decydował o całym życiu - własnym i najbliższych.

O tym, że poszczególne fakty nie układają się w mechanizmy, w jakimś stopniu decyduje struktura książki, w której tematy nierzadko nakładają się na siebie, sprawiając czasem wrażenie chaosu. I tak np. chasydyzm - zjawisko kluczowe dla historii Żydów polskich - pojawia się tu dwukrotnie: raz w części pt. "Kim są Żydzi" (w rozdziale poświęconym religii), raz w części "Żydzi w Polsce przed 1939 r." (rozdział: "Polska jako główne skupisko diaspory żydowskiej"). To prawda: odnajdziemy informacje dotyczące Bal Szem Towa i Dow Bera z Międzyrzecza, nie odpowiemy jednak na podstawowe pytania. O co tak naprawdę chodziło bohaterom "Austerii" Stryjkowskiego (w niektórych szkołach książka ta należy do programu języka polskiego)? Co sprawia, że co roku grupy ubranych w specyficzne stroje Żydów odwiedzają Lelów, Bobową czy Leżajsk? Dlaczego chasydyzm tak fascynuje współczesnych filozofów i... teologów katolickich?

Być może odkryciu kolejnych warstw znaczeniowych pomogłoby złamanie narracji materiałami źródłowymi, wspomnieniami, tekstami literackimi (w znaczącej ilości pojawiają się one jedynie w części "Żydzi w Polsce 1939-1945"). O tym, jak kształtowała się żydowska rzeczywistość przed Zagładą, doskonale opowiedzieliby przecież Szalom Asz, Szolem Alejchem, Mendele Mojcher Sforim, wreszcie - Isaac Bashevis Singer. Owszem, pojawiają się oni w tekście - tyle tylko że wyłącznie jako suche, słownikowe hasła, pozbawione literackiego miąższu.

Nota bene formułę podręcznika można by także wykorzystać do pobudzenia apetytu na pisarzy hebrajskich. W rozdziale "Opór i walka Żydów" znajdujemy opowieść o Abie Kownerze - syjoniście i bohaterze wileńskiego getta, który po wojnie wyjechał do Palestyny, gdzie zasłynął jako poeta. Czy fragment choćby jednego wiersza nie uczyniłby tej postaci bliższą współczesnemu odbiorcy? Tu pojawia się też problem zalecanej bibliografii (w której pojawia się zresztą nazwisko Marka Edelmana... w kontekście książki "Strażnik") - również chyba nieco zbyt trudnej dla kogoś, kto z żydowską historią spotyka się po raz pierwszy.

Trzeba jeszcze powiedzieć o dwóch powojennych brakach. Pierwszy wynika ze sposobu, w jaki pokazane zostało współczesne życie żydowskie w Polsce. Dobrze, że wymienione zostają "Midrasz", "Almanach Żydowski" i "Gwiazdeczki". Dobrze że dowiadujemy się, gdzie w Polsce znajdują się gminy żydowskie. Dobrze że podkreślono znaczenie krakowskiego Festiwalu Kultury Żydowskiej i innych inicjatyw tego typu. Ale jak naprawdę wygląda żydowskie życie w naszym kraju, tego z książki się nie dowiemy. A gdyby tak oddać głos jego uczestnikom?

Drugim brakiem jest nieobecność państwa Izrael. Dziś, kiedy język polski coraz rzadziej słychać na ulicach Tel Awiwu i Jerozolimy, warto by przypomnieć udział polskich Żydów w budowaniu tego państwa. Może wtedy mieszkańcy Płońska dowiedzieliby się, że w ich mieście urodził się Ben Gurion? Z drugiej strony, taki akapit należy się tym starym Izraelczykom, którzy zastanawiają się, co zrobić ze znakomitymi polskojęzycznymi księgozbiorami, wywiezionymi z kraju urodzenia.

Na koniec sprawa Marka Edelmana. Jego nieobecność w podręczniku albo jest wynikiem przeoczenia, albo pewnej wizji politycznej, wynikającej z kontrowersji, jakie postać ta wzbudziła po wojnie, podtrzymując swe bundowskie poglądy. W pierwszym przypadku sprawa jest wstydliwa, ale prosta. W drugim - niebezpieczna. Bo przedwojennych, syjonistyczno-bundowskich sporów nie da się przenieść do współczesności. A Marek Edelman jest bohaterem.

I tyle.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2006