Zobaczyć muzykę

Kiedy chodzimy po ciasnych, niewygodnych salach Muzeum Sztuki w Łodzi, rodzi się w nas to samo zdumienie, które niegdyś było udziałem kabalistów. Okazuje się, że totalny nie musi wcale znaczyć ogromny, że wieloznaczność świata można zapisać w kilku abstrakcyjnych znakach.

15.02.2004

Czyta się kilka minut

Totalność objawi się każdemu, kto zdecyduje się włożyć muzealne kapcie i wejść do niewielkiego, przypominającego szałas pomieszczenia, które ustawiono tuż przy wejściu. To Merzbau, przedziwna budowla-manifest jednoosobowego ruchu artystycznego, stworzonego przez Kurta Schwittersa po I wojnie światowej w opozycji do berlińskiego dadaizmu. “Merz to tworzenie związków, najlepiej pomiędzy wszelkimi rzeczami w świecie", mówił artysta w 1924 roku, wycinając z gazety fragment ogłoszenia danego przez Kommerz- und Privatsbank i wklejając słowo “merz" do kolażu, który za kilkanaście lat uznany zostanie przez nazistów za “sztukę zdegenerowaną".

Pierwsza wersja Merzbau zostanie zniszczona podczas bombardowania Hanoweru. Drugą wersję konstrukcji, zrealizowaną w 1937 roku już na emigracji w Norwegii, strawi pożar. Przetrwa trzecia, angielska, której budowę przerwała w 1948 roku śmierć Schwittersa. W ten sposób los pozwolił zresztą spełnić pierwotne zamierzenie autora: Merzbau miało przecież stanowić jego swoistą autobiografię. Życiorys skończony w historii, a jednocześnie próbujący się od niej uwolnić poprzez ucieczkę w to, co zmienne, lecz wieczne: rytm, kształt, dźwięk lub ciszę, kolor lub jego brak, światło lub mrok.

W Łodzi zobaczyć teraz można rekonstrukcję Merzbau, zrealizowaną z inicjatywy Haralda Szeemanna przez Petera Bisseggera i prezentującą stan hanowerskiego wnętrza z 1933 roku. Do roku 1936, kiedy Schwitters zmuszony został do wyjazdu z nazistowskich Niemiec, miało się ono jeszcze rozrosnąć - jak jaskinia wytrwale i sukcesywnie żłobiona wodą. Powstaną groty Hansa Arpa i Theo Doesburga, Hannah Höch, Ela Lissitzkiego i Miesa van der Rohe. Jakby najlepsi przyjaciele mieli w nich znaleźć schronienie przed światem.

W 1933 roku Merzbau to ciągle tylko jedno pomieszczenie maleńkiej pracowni przy Waldhausenstrasse 5: pokryte pobielonym drewnem i tynkiem, z “Kolumną erotycznego ubóstwa", z kolorowymi punktami kilku liter na ścianach albo pozornie przypadkowych, lecz skrywających intymne tajemnice przedmiotów w załomach muru. A jednak - mimo niewielkich rozmiarów, okna wychodzącego na przydomowy ogród, pozorów prywatności - to wnętrze ma charakter sakralny. Rozsadza je niesłyszalna muzyka, zawarta w rytmach pionów i poziomów ścian, w kryształowych kaskadach stropu, w zmieniającym się natężeniu światła, w trzasku żarówki. Tak, jakbyśmy nagle znaleźli się w katedrze w Chartres, gdzie muzyka jest przede wszystkim światłem. Bo awangardowy artysta epoki totalitaryzmów, jak średniowieczny mnich, Hugon od św. Wiktora, rozumiał, że “muzyka, czyli harmonia, jest zgodnością wielu różnych składników doprowadzonych do jedności."

Dlatego mylili się sławiący chaos dadaiści: nic nie może być przypadkiem. Może wiara w porządek wszechświata ratowała Schwittersa przed zwątpieniem, którym groziły jego rozpisane między wojnami czasy? W odróżnieniu od twórców porażonych II wojną, nigdy nie szukał w zużytych przedmiotach śmierci albo pamięci po nieistniejących światach, ale porządku, rytmu i jedności życia - a więc jego muzyki.

Muzyczne są prezentowane właśnie w Łodzi kolaże Schwittersa - choćby rarytas z kolekcji tutejszego Muzeum Sztuki, “Mz 194" z 1921 roku (praca, wystawiona po raz pierwszy w słynnej berlińskiej Galerie Der Sturm, znalazła się w rękach Tadeusza Peipera, który ofiarował ją twórcy łódzkiej kolekcji, Władysławowi Strzemińskiemu). Tu dźwiękiem staje się faktura różnorodnych gatunków papieru, a przede wszystkim - jak u Debusse’go - plamy koloru: blade róże i złocienie, podporządkowane rytmowi czarno-białych pasów. I o ile praca ta jest w pewnym sensie impresjonistyczna, o tyle późniejszy kolaż (z 1946 roku), “15 sosen c 26", przypomina jazzową improwizację: na rytmiczne piony grubej, chropowatej tektury naklejone są błękitno-różowe, delikatne bibuły kopert.

Jeszcze inny - symfoniczny - charakter mają litografie z “Teki Merz" (1923). Kwadraty i koła to jakby ćwierćnuty i półnuty. Ich wzajemne relacje to zapis melodii. Natężenie czerni i szarości - barwa dźwięku. A jednocześnie te ograniczone do płaszczyzny grafiki zdają się też projektem architektonicznym, a więc zapisem muzyczności przestrzeni. O której można np. napisać piosenkę. Choćby tę o Cejlonie i pociągu mknącym wśród ogrodów herbacianych, której tekst znalazł się w rogu jednej z litografii.

Muzyką jest także litera, która - podobnie jak nuta - zapisuje pojedynczą głoskę. Tu ma chyba swoje źródło zainteresowanie Schwittersa typografią. Stąd biorą się wycinki gazet, fragmenty listów, pożółkłe bilety tramwajowe w kolażach i reliefach, różnorodne czcionki wrzucone w kompozycje graficzne. A także liternicze projekty okładek książek i czasopism, które stają się partyturami.

***

Czy działalność Kurta Schwittersa, jak wielu innych klasyków dwudziestowiecznych awangard, należy już bardziej do historii niż do teraźniejszości? Odpowiedzią jest druga wystawa w łódzkim Muzeum Sztuki. Jack Ox, amerykańska artystka multimedialna, poświęciła Schwittersowi kilka lat życia, tropiąc jego dadaistyczny utwór muzyczny “Ursonate", skomponowany w latach 1922-32 i przez długi czas uznawany za zaginiony. Artystka odnalazła oryginalne nagranie z głosem samego kompozytora i w 1993 roku doprowadziła do publikacji “Ursonate" na CD przez firmę Wergo.

To był jednak dopiero początek drogi. Jack Ox, która studiowała nie tylko sztuki plastyczne, ale także muzykologię i fonetykę, postanowiła przełożyć dzieło muzyczne na obraz. Ta transkrypcja nie jest jednak zapisem emocji i wrażeń odbioru. Chodzi raczej o obiektywny, rzeczowy tekst plastyczny, stanowiący jak najwierniejszy, “słownikowy" przekład dźwięku - pozornie chaotycznego układu głosek. Aby tego dokonać, artystka opracowała najpierw szczególną dokumentację, fotografując miejsca i przedmioty, które mogły stanowić inspirację dla Schwittersa, m.in. norweskie pejzaże i angielski Merzbau. Następnie - tak jak niemiecki artysta - stworzyła na tej podstawie potężny kolaż, który długimi, nieregularnymi pasami obejmuje ściany pustej sali.

Wrażenie jest niezwykłe. Rytmy ostrych czerwieni, pomarańczy i błękitów, przecięte wpół twarze i krajobrazy, warstwy malowanej folii poliestrowej układają się w melodię, w której czas staje się kołem, a te same tematy powracają raz po raz w nowej, przetworzonej formie. Chaos okazuje się porządkiem - jak każdy język, gdy zrozumiemy już zasady jego gramatyki. I choć instalacja Jack Ox różni się estetycznie od groty, którą przez całe życie budował Kurt Schwitters, jest przecież kolejną - pośmiertną - wersją jego dzieła totalnego, Merzbau.

“Kurt Schwitters" (kurator: Anna Saciuk-Gąsowska) oraz “Jack Ox. Ursonate Kurta Schwittersa. Obrazowanie muzyki" (kurator: Mirosław Borusiewicz). Muzeum Sztuki w Łodzi. Wystawy - zorganizowane przy współpracy Sprengel Museum w Hanowerze - potrwają do końca lutego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2004