Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Choć również się ich obawiamy. Posiadając nadzwyczajne uprawnienia, mogą przecież zaszkodzić. I nie chodzi tu wyłącznie o różnej maści szarlatanów, ale przede wszystkim o ludzi dobrej woli, którzy są święcie przekonani (i mają, jak twierdzą, na to dowody) o swoim szczególnym wybraństwie i kompetencjach.
Nie bez powodu rzecznik Stolicy Apostolskiej musiał w połowie maja dementować informację o rzekomym egzorcyzmowaniu chorego dziecka przez papieża Franciszka. To dementi powinno dać do myślenia wszystkim, którzy nawet w tak najzwyklejszych gestach, jak błogosławieństwo, dopatrują się walki z szatanem – nie zaś miłości i troski o człowieka i o Boga.
Posiadanie władzy nad szatanem może innym imponować, wyróżniać i wynosić ponad przeciętnych zjadaczy chleba. Aby jednak zająć tak eksponowane miejsce w Kościele (a z całą pewnością w mediach), trzeba najpierw uznać, że jedynie Bóg jest wszechmogący i ani Mu w głowie swoją wszechmocą komukolwiek, nawet diabłu, świecić w oczy.
Wie o tym dobrze Kościół, dlatego w rytuale „Egzorcyzmy i inne modlitwy błagalne” czytamy: „Egzorcyzm należy sprawować w taki sposób, aby wyrażał wiarę Kościoła i nie nastręczał nikomu skojarzenia z czynnością magiczną, względnie zabobonną. Nie należy dopuszczać do tego, by stał się dla obecnych widowiskiem. Nie wolno udostępniać przebiegu egzorcyzmu żadnym środkom społecznego przekazu. Zarówno egzorcysta, jak uczestnicy obrzędu winni zachować dyskrecję i nie informować o nim ani przed faktem, ani po jego dokonaniu”.
W taki właśnie sposób zachowuje się Eliasz. Nie chodzi tu co prawda o egzorcyzm, ale zachowanie proroka jest wielce pouczające. Wdowa, do domu której się wprosił, traktuje go jako niechcianego gościa, który na dodatek, powołując się na szczególne boskie prerogatywy, żąda – dosłownie! – ostatniej kromki chleba. Kobieta nieśmiało daje mu do zrozumienia, że nie może spełnić tej prośby, gdyż mąki zostało jej tylko na jeden placek. Prorok ją uspokaja, twierdząc, że za jego żądaniem stoi sam Bóg. Kobieta spełnia prośbę.
I rzeczywiście, od tej chwili w jej domu nie brakowało już ani mąki, ani oliwy. „Po pewnym czasie jednak zachorował syn tej kobiety, właścicielki domu. Jego stan się pogarszał, aż w końcu syn przestał oddychać. Wówczas zwróciła się ona do Eliasza: „Po co stanąłeś na mojej drodze, człowieku Boży? Po to tylko przyszedłeś do mnie, aby przypomnieć mi mój grzech i sprowadzić śmierć na mojego syna?”. Co było dalej, wiadomo.
W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy, że samozwańczy prorocy mogą również dokonywać cudów, ale tylko po to, aby Izraelitów oderwać od prawdziwego Boga. Jak więc widać, z cudami, ich wymową i znaczeniem sprawa nie jest wcale taka prosta. Bywa, że dzieją się tam, gdzie trudno się ich spodziewać – a brakuje ich tam, gdzie wszystko wskazuje, że stać się powinny. Czy istnieje zatem sposób na odróżnienie cudu mniemanego od prawdziwego?
Tak. Jest nim czas. To czas pokaże, komu i jak, to, co uważamy za cud, się przysłużyło. Fałszywy cud, jak wszelkie kłamstwo, ma krótkie nogi i szybko dostaje zadyszki. Prawdziwy – zyskuje z czasem na znaczeniu. A poza tym... „szczęśliwi, którzy nie widzieli”.