Złudzenie Prometeusza

Niska akceptacja dla stanowiska Kościoła w sprawie in vitro nie znaczy, że trzeba zmienić nauczanie. Trzeba natomiast zastanowić się, dlaczego to nauczanie nie trafia do ludzi.

07.06.2015

Czyta się kilka minut

W jednej z polskich klinik leczenia niepłodności / Fot. Włodzimierz Wasyluk / REPORTER
W jednej z polskich klinik leczenia niepłodności / Fot. Włodzimierz Wasyluk / REPORTER

Badania opinii publicznej pokazują, że dotychczasowy sposób mówienia o in vitro ponosi fiasko. Pisał o tym Artur Sporniak w artykule „Jak wygrać batalię o in vitro” („TP” nr 22/2015). Czy da się – i czy uda się – zmienić język duszpasterzy i publicystów katolickich? W sprawach tak istotnych jak życie i rodzicielstwo trudno ściśle oddzielić emocje i argumenty. Emocji nie powinno się lekceważyć, kształtują one ludzkie wybory i postawy w większym stopniu niż czysto analityczny rozum. Kiedy socjologowie badają przekonania i motywacje, odczytują właśnie emocje. Emocje zarówno osobiste, jak i zbiorowe tworzą grunt, na którym jedne argumenty są przyjmowane, a inne odrzucane.

Duszpasterski błąd

Wzrastająca świadomość moralnego zła aborcji i jednocześnie wzrastająca aprobata dla in vitro nie są postawami sprzecznymi, jeśli uwzględni się, że obydwie wypływają z tych samych emocji związanych z afirmacją życia. Określanie zapłodnienia pozaustrojowego jako jednego z przejawów kultury śmierci kłóci się z powszechnym odczuciem, że w in vitro chodzi o życie. Nie tylko dotknięci bezpłodnością małżonkowie, ale również ludzie odnoszący się z empatią do ich pragnienia własnego dziecka wzruszają ramionami, a nawet oburzają się, gdy słyszą, że są po stronie śmierci.

Zapewne skojarzenie in vitro z drogą do śmierci nastąpiło w związku z niepokojem o los zarodków nadliczbowych. Zamrażanie i ewentualna ich likwidacja uświadamiają fakt, że in vitro dokonuje się w cieniu śmierci. Tyle że wcale to nie znaczy, że ci, którzy sięgają po tę metodę poczęcia, powinni być piętnowani jako zwolennicy kultury śmierci. Wystarczy powiedzieć, że dobre intencje nie czynią działania moralnie słusznym. Etyczna zasada „cel nie uświęca środków” wydaje się bardziej jasna niż nazbyt dualistyczne kategorie „cywilizacji życia” i „cywilizacji śmierci”. Ci, którzy subiektywnie opowiadają się za życiem, mogą jednocześnie mylić się co do oceny słuszności działań na rzecz życia. Kategorie „cywilizacja życia” i „cywilizacja śmierci” są tylko wektorami wskazującymi na tendencje, nie opisują rzeczywistości. Popełnia się duszpasterski błąd, gdy zaczyna się traktować je tak, jakby były kategoriami oceniającymi.

Pozytywne nastawienie do życia i rodzicielstwa nie zostało w duszpasterstwie i publicystyce potraktowane jako zjawisko samo w sobie godne pochwały. Żeby być sprawiedliwym, trzeba zauważyć, że nie brak deklaracji, zwłaszcza oświadczeń biskupów, w których wyraża się zrozumienie dla sytuacji małżeństw bezpłodnych. Natomiast wciąż jeszcze brakuje posługiwania się argumentacją intelektualnie przekonującą i zrazem trafiającą w tak cenną postawę afirmatywną wobec przekazywania ludzkiego życia, która towarzyszy wielu bezpłodnym parom.

Dobra wiara i kłopoty z językiem

Spór o ludzką godność zarodka jest z gruntu nierozstrzygalny, poglądy na ten temat zależą bowiem od przyjętej koncepcji antropologicznej. Biorąc pod uwagę tożsamość ludzkiej istoty jako kogoś jedynego i niepowtarzalnego, rozumniej jest uważać, że zarodek jest osobą, niż przeczyć tej tezie. Ale w in vitro nie chodzi przecież o podważanie godności zarodka. Trzeba wierzyć bezpłodnym rodzicom, a przynajmniej części z nich, że chcą swego dziecka z miłości, że cieszą się jego istnieniem jako darem: dla siebie i dla niego samego. Argumentacja, że in vitro narusza godność ludzką, nie wydaje się trafna, a ponadto budzi wiele dodatkowych i zupełnie niepotrzebnych nieporozumień.

Ludzkie życie uczestniczy w godności osoby niezależnie od sposobu zapłodnienia. Co najmniej niezręcznością jest nazywanie zapłodnienia pozaustrojowego „produkcją człowieka”. Wiadomo, że tak nie jest, dzieci poczęte za sprawą in vitro nie mogą być produktami i nie są tak traktowane ani przez lekarzy, ani przez swych najbliższych. Metoda in vitro jest działaniem wspomagającym, a nie produkcyjnym. Jeśli formułuje się przeciwko niej zastrzeżenia moralne, to bynajmniej nie z racji jej rzekomo całkowitej sztuczności.

Argument ten jest nie tylko słaby w swych założeniach, ale również obraźliwy i niestety wyrządza wiele szkód. Osoby poczęte tą metodą mają prawo czuć żal do hierarchów, kapłanów i publicystów wytykających bądź tylko sugerujących, że są czyimś produktem. Nie wystarczy tłumaczenie, że w tej nieszczęsnej formule chodziło o podkreślenie, czym nie może być poczęcie człowieka, i o opowiedzenie się za jego naturalnym poczęciem w akcie małżeńskim problemem jest język implikujący istnienie ludzi „lepiej” i „gorzej” poczętych. Oburzenie wierzących i niewierzących na używanie języka dyskryminującego trzeba uznać za przejaw zdrowego rozsądku.

Czy słuszne są obawy, że organizmy poczęte in vitro są słabsze i bardziej podatne na choroby niż organizmy poczęte w akcie małżeńskim? Po pierwsze dane statystyczne są wciąż niewystarczające do wyciągania ogólniejszych konkluzji ze względu na stosunkowo krótki czas, od kiedy zaczęto stosować zapłodnienie pozaustrojowe. Incydentalne przypadki nieprawidłowości rozwojowych czy chorób wśród osób poczętych in vitro łatwo jest wyolbrzymiać i przenosić na całą populację. A gdy zabraknie taktu, szerzy się sensacje na temat bruzdy. W tego typu argumentacji tkwi ślad mentalności eugenicznej. Czy tylko zdrowe dzieci mają prawo przychodzić na świat?

Anatomia sporu

Artur Sporniak, inicjując debatę na temat zmiany strategii argumentacyjnej Kościoła w sprawie in vitro, przywołuje argument podawany przez s. Barbarę Chyrowicz. Uważa ona, że dziecko, które zostaje poczęte w akcie małżeńskim, nie podlega niczyjej władzy. Ten sposób poczęcia jest zupełnie wolny od pokusy manipulacji przez rodziców, medycynę czy społeczeństwo. In vitro nie chroni autonomii podmiotu w samym początku jego istnienia. Oczywiście argument ten opiera się na przekonaniu, że początek życia biologicznego stanowi również początek autonomii podmiotu. Ci, którzy opowiadają się za inną antropologią, będą mieli problem także z tym argumentem, ale trzeba pamiętać, że koncepcje antropologiczne nie są pochodnymi biologii czy metafizyki, stoją za nimi również mocne racje i można o nich dyskutować.

Ciekawą stroną argumentu s. Chyrowicz jest jego osadzenie we współczesnej wrażliwości na prawa człowieka, a szczególnie na prawa dziecka. Siostra podkreśla – w książce „Bioetyka. Anatomia sporu” – że „w przestrzeni publicznej zwykliśmy eliminować sytuacje totalnej zależności jednych od drugich (rodzice też są rozliczani ze sposobu, w jaki traktują własne dzieci), dlaczego zatem tutaj tak łatwo się na nią godzimy?”. Argument ten rozszerza ochronę praw dziecka na prawo do bycia poczętym z zachowaniem respektu dla autonomii ludzkiego podmiotu.

Zderza się on z potężnym nurtem mentalności prometejskiej, zgodnie z którą nauka powiększa władzę i wolność człowieka. Przeciwstawiając się prometeizmowi, Michael Sandel na pytanie, dlaczego nie wolno udoskonalać natury człowieka, przyczyniając się na przykład do wyposażenia sportowców w silniejszy potencjał, odpowiada, że tego typu działania uczyniłyby bezsensownym sam sport, ponieważ przewaga jednych nad innymi byłaby ewidentna.

Techniczne udoskonalenie natury ludzkiej narusza sprawiedliwość przez to, że ustanawia klasę osób posiadających wyższą ludzką moc, a to likwiduje zasadę rywalizacji i zwycięstwa. Sednem tego argumentu zdaje się być przekonanie, że człowiek może realizować cele tylko na drodze własnego wysiłku, znajdującego się w granicach danej mu kondycji: może wygrywać i może przegrywać. Prometejska pokusa pozbawia nas rozumienia ludzkiej egzystencji jako daru, którym obdarza nas natura i Bóg (ewentualnie natura lub Bóg). Myślenie o życiu w kategoriach daru nie zakłada ani teizmu, ani ateizmu – w takich teoretycznych ramach możemy przyjmować równość wszystkich istot ludzkich, ponieważ każda pojawia się na świecie tak, jak decyduje natura (Bóg), bez dodatkowych działań ludzkich.

Dwie bioetyki

Fakt, że osiągnęliśmy możliwość ingerencji w proces poczęcia człowieka i wspomagania go metodą in vitro, prowadzi w końcu do refleksji nad istotą ludzkiej prokreacji. Oddzielenie aspektu fizjologicznego i aspektu osobowego powoduje, że mamy dwie odmienne bioetyki.

Dzisiaj rów ten wydaje się trudny, wręcz niemożliwy do zasypania. Tym bardziej potrzeba namysłu, bo wiele wskazuje na to, że nie chodzi tu o jedną z partykularnych kwestii z dziedziny etyki seksualnej.

Mozolnemu – angażującemu różne pod względem światopoglądowym środowiska – poszukiwaniu etycznej prawdy o in vitro na pewno nie będzie sprzyjać szermowanie sloganami ani groźba ekskomuniki. Nie należy mnożyć argumentów ani nadużywać argumentów ułomnych.

Można być umiarkowanym optymistą, że w sprawie in vitro uda nam się pogodzić emocje z myśleniem, gdy skoncentrujemy się na pytaniach najbardziej podstawowych: co to znaczy być poczętym, komu i czemu zawdzięczam istnienie? ©


Ks. ALFRED MAREK WIERZBICKI jest filozofem i poetą, profesorem KUL, byłym wieloletnim dyrektorem Instytutu Jana Pawła II działającego na tej uczelni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2015