Biskup robiący raban

Jego wizja Kościoła była na tyle wyrazista, że trudno nie pytać: co powiedziałby teraz arcybiskup Życiński? W siódmą rocznicę jego śmierci wciąż zadajemy to pytanie.

08.02.2016

Czyta się kilka minut

Abp Józef Życiński przed siedzibą Episkopatu, Warszawa, styczeń 2007 r.  / Fot. Darek Redos / REPORTER
Abp Józef Życiński przed siedzibą Episkopatu, Warszawa, styczeń 2007 r. / Fot. Darek Redos / REPORTER

W ciągu pięciu lat od śmierci abp. Józefa Życińskiego, ilekroć schodziłem do krypty w lubelskiej archikatedrze, spotykałem przy jego grobie ludzi. Rzadko natomiast słyszałem powoływanie się na niego w debatach, chyba że podczas sesji, organizowanych zwykle z okazji rocznicy przedwczesnej śmierci. Umarł 10 lutego 2011 r., w wieku 62 lat. Upływ czasu coraz bardziej oddala go od naszych spraw, a jednak trudno nie myśleć o aktualności jego nauk.

Ironia i czułość

Łatwo wyobrazić sobie jego entuzjazm dla obecnego papieża. Język Franciszka, w którym nie ma górnolotności i potępiania, za to jest ironia i czułość, był również językiem Życińskiego. Jest to język jednoczący, a nie wykluczający. Zaczynam od języka, bo ziarno Ewangelii nie pada poza nim. Może być narzeczem zrozumiałym tylko w najbliższych opłotkach, może rodzić zrozumienie na egzystencjalnych peryferiach.

Zanim jeszcze Franciszek zaczął mówić o rabanie w Kościele, arcybiskup lubelski umiał go powodować. Pragnął Kościoła żywego, oddychającego duchowością, wrażliwego na puls współczesnego życia, dostrzegał ludzi zranionych i ludzi wielkich ideałów, nie ulegał pokusie uproszczeń.

Gdy wydarzyło się coś, co wymagało stanowiska i jakiegoś praktycznego pomysłu, wtedy albo zapraszał na naradę członków jakiejś wcześniej powołanej komisji, albo ją tworzył do nagłego przypadku. Gdy strajkujące pielęgniarki poprosiły go o mediację, zaprosił kilka osób z różnych środowisk, aby wyrobić sobie pogląd w tej sprawie. Gdy dochodziły do niego skargi kasjerek w supermarketach, pytał o opinię ludzi znających się na realiach współczesnego handlu.

Złośliwi mówili, że kuria lubelska zamieniła się w komisariat, bo ciągle obradują w niej jakieś komisje. Można jednak powiedzieć inaczej: tak wyglądała postawa pastoralnego nawracania się biskupa i jego współpracowników, nie mamy przecież żadnych recept z góry na bolączki świata, a nie wolno zbywać frazesami i pobożnymi gestami ludzi pukających do drzwi Kościoła.

Nigdy nie padły z jego ust słowa przestrogi przed Kościołem otwartym. Konsekwentnie realizował nauczanie Vaticanum II i św. Jana Pawła II o obecności Kościoła w świecie współczesnym, ortodoksję łącząc z otwartością. Daleki był od przypisywania przewagi moralnej jednej wspólnocie religijnej, kulturze, narodowi czy partii – twierdził, że w etyce nie ma siły przewodniej. Nie miał wątpliwości, że istnieją powszechne wartości moralne oraz wiele sposobów ich realizowania. Tworzył mosty spotkania z chrześcijanami innych wyznań, z żydami, muzułmanami i niewierzącymi, w przekonaniu, iż możliwa jest wspólnota sensu i dobra.

Wybitne kompetencje intelektualne, oczytanie i dar łatwej komunikacji sprawiły, że ze swobodą uczestniczył w dialogu Kościoła na polu nauki i kultury. Był obecny niemal w każdym zakątku świata i właściwie nie wiadomo, jak na to znajdował czas. Nie był przy tym wcale łatwym i ugrzecznionym partnerem w dialogu – często ponosił go temperament polemisty. Stawiał wysokie wymagania racjonalnego myślenia, przeciwstawiając się populistom i ideologom, głosił, że nie wszystko ujdzie. Nie dawał się uwodzić pozornym rozwiązaniom i przeciętniactwu, z ironią mówił, że coś, co nie jest kiczem, nie musi być arcydziełem.

Był twórcą kongresów kultury organizowanych we współpracy z KUL-em, ale właściwie kongres trwał nieustannie poprzez 14 lat jego służby biskupiej w Lublinie. Gdy zostałem mianowany wikariuszem biskupim do spraw kultury, miałem okazję spotykać się z wieloma wybitnymi gośćmi Arcybiskupa, obok dostojników Kościoła byli ateiści. Chętnie też przyjmował moich gości, których zapraszałem do Instytutu Jana Pawła II. Podobnie czynił wobec gości innych profesorów lubelskich uczelni. Spotkania podczas posiłku nie były kurtuazyjne, gospodarz zawsze chciał się czegoś dowiedzieć. Przypominały styl rozmów przy papieskim stole Jana Pawła II.

Doświadczenie Solidarności

Metropolita lubelski należał do kapłanów, których świadomość duszpasterska i społeczna została ukształtowana przez doświadczenie Solidarności. Poruszanie się w różnorodnych środowiskach społecznych i ideowych nie stanowiło dla nich problemu. Niestety, to doświadczenie wraz ze śmiercią bp. Jana Chrapka, ks. Józefa Tischnera, abp. Józefa Życińskiego i przejściem na emeryturę abp. Tadeusza Gocłowskiego nie ma wyraźnej kontynuacji w Polsce, a nawet staje się niezrozumiałe. Siłą Kościoła epoki Solidarności było oddziaływanie na kulturę, traktowanie wartości jako miejsca spotkania, a nie jako oręża w walce.

Kulturowy skręt Kościoła w Polsce ku integrystycznej i upolitycznionej wizji Radia Maryja stanowi zerwanie z tradycją tamtego duszpasterstwa i jest przyczyną zarówno kryzysu w samym Kościele, jak spadku jego społecznej wiarygodności. Gdy Kościół staje się Kościołem tylko dla katolików – i to wojujących – staje się Kościołem kulawym, który już nie nadąża za rzeczywistością i nie ma sił do niesienia nadziei i miłosierdzia.

Abp Życiński nie zawsze wiedział, co mógłby zrobić, aby wyjść naprzeciw wyzwaniom społecznym, wiedział natomiast, że chrześcijanie nie mogą być bezczynni. Gdy martwił się narastającym bezrobociem w Lublinie w latach 90., opowiedziano mu, że w latach stanu wojennego sprawdziła się w tym mieście „Solidarność rodzin”, ruch stworzony przez działaczy Solidarności o korzeniach oazowych. Nawiązał do tej idei i zaczął upowszechniać „adopcję rodzin”, polegającą na tym, że rodziny ze stałymi dochodami pomagały tym dotkniętym bezrobociem. Podobną zasadę zastosował, inspirując partnerstwo między bogatszymi parafiami wielkomiejskimi a ubogimi parafiami na wyludniających się terenach wiejskich.

Nie nadużywał wielkich słów, zamiast myślenia pojęciowego, popadającego w abstrakcję lub werbalizm, wolał myślenie narracyjne. W kazaniach chętnie sięgał do pamiętników, dzienników, listów, poruszało go świadectwo. Wyjątek stanowiło pojęcie godności ludzkiej, którym stale się posługiwał, było ono punktem odniesienia jego wystąpień i inicjatyw.

Bodajże to on pierwszy w Polsce zorganizował Marsz Życia. Gdy do polskiego wybrzeża zbliżał się holenderski statek pełniący rolę kliniki aborcyjnej, alarmował, że tego typu działalność jest barbarzyństwem. Nie był jednak bezdusznym pryncypialistą: uważał, że wierność zasadom zobowiązuje do bezwarunkowego szacunku dla każdego człowieka.

Odrzucał metodę zapłodnienia in vitro, nie akceptował wytwarzania zarodków nadliczbowych, ale uwrażliwiał księży na ludzką godność dzieci poczętych tą metodą. W sytuacji, w której niemożliwe okazywało się uchwalenie ustawy zgodnej całkowicie z etyką katolicką, uważał, że należy opowiedzieć się za umiarkowanym projektem Gowina. Na spotkaniu z młodymi księżmi w 2009 r. powiedział, że ekskomunika nałożona na parlamentarzystów głosujących za in vitro byłaby duszpasterskim szaleństwem. Przekonywał, że Kościół nie powinien działać z pozycji siły, nawet jeśli dysponuje sankcjami karnymi. Nie lekceważył potrzeby udoskonalania prawa stanowionego, ale za błąd uważał poleganie wyłącznie na zmianach prawnych, rozumianych maksymalistycznie. Kładł nacisk na formację sumienia wiernych, pogłębianie moralnej świadomości i życie zgodne z nią w społeczeństwie pluralistycznym, które ze swej istoty nie może zrealizować wszystkich ideałów chrześcijańskich.

Wiara i nowoczesny patriotyzm 

Dłuższe pobyty w USA, związane z zainteresowaniami filozoficznymi, i znajomość wielu krajów Europy poszerzyła jego horyzonty. Nie miał lęków przed zachodnim stylem życia, fascynowało go zbliżanie się ludzi z różnych środowisk, przekraczanie podziałów narodowych. Głęboko rozumiał wizję Europy Jana Pawła II jako wspólnoty ducha, na której opierają się ekonomiczne i polityczne procesy integracyjne. Wierzył, że chrześcijanie mogą ożywić Europę, ale ostrożny był wobec misyjnych zapędów niektórych duchownych, pragnących urządzać Kościół na Zachodzie na modłę polską. Odcinał się od utożsamiania Kościoła i narodu, sądził, że nacjonalizmu nie da się pogodzić z chrześcijaństwem, bo jest z gruntu pogański.

Nieobca mu była troska o Polskę, pragnął, abyśmy kształtowali patriotyzm w warunkach wolności i rozwoju. Przyjazne relacje z innymi narodami, zwłaszcza z najbliższymi sąsiadami, uważał za istotną cechę nowoczesnego patriotyzmu, który już nie musi mieć charakteru walki czy oporu.

W seminarium lubelskim studiowała spora grupa kleryków greckokatolickich, wielu z nich pochodziło z Ukrainy. Gdy arcybiskup celebrował mszę w seminarium, uczestniczyli w niej także grekokatolicy. Kiedyś zwrócił uwagę, że na mszy, na której są Polacy, Ukraińcy i Ormianie, nie należy śpiewać „Boże, coś Polskę”. Nie chciał pomniejszać znaczenia uczuć narodowych, ale nie należy ich demonstrować tam, gdzie wspólnotę powinny łączyć więzy ludzkie i chrześcijańskie. Kościół nie musi się ciągle kręcić wokół Polski.

Po katastrofie smoleńskiej obawiał się wzrostu uczuć antyrosyjskich. Wspólnie z prawosławnym arcybiskupem Ablem zapalał światła na grobach żołnierzy radzieckich. Zawsze podkreślał potrzebę pojednania polsko-rosyjskiego, miał rosyjskich przyjaciół w środowiskach naukowych i kościelnych. W inicjatywach wobec Rosjan inspirował się owocami pojednania polsko-niemieckiego, zainicjowanego milenijnym listem biskupów polskich do niemieckich. Jak reagowałby dziś wobec politycznej instrumentalizacji nastrojów antyniemieckich, wobec świadomego budzenia niechęci do Niemców w imię rzekomego wstawania z kolan?

Na pewno ucieszyłby się z postawy biskupów polskich wobec dramatu uchodźców i sam wnosiłby inspirujące działania. Otaczał opieką uchodźców z Czeczenii, których przyjęto w Lublinie. Czeczeńcy wspominają go z wdzięcznością. Opowiadają, że wśród osób, które przyszły w delegacji ze skargą na władze Lublina, natychmiast zauważył kobiety z dziećmi i polecił przygotować kaszę, a stojącemu z trudem na nogach inwalidzie podsunął swój fotel. Wspierał ich finansowo. Nie działał sam, praktyczne działania na rzecz uchodźców podjęli wolontariusze z centrum duszpasterstwa młodzieży. Kilkutysięczna obecność muzułmańskich uchodźców w Lublinie stała się katalizatorem rozwoju wolontariatu wyzwalającego nowe energie duszpasterskie i kulturowe. ©

​KS. ALFRED M. WIERZBICKI jest filozofem, profesorem KUL, byłym wieloletnim dyrektorem Instytutu Jana Pawła II KUL.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016