Komunikat o błędzie

Could not retrieve the oEmbed resource.

Ziemia, planeta Pelégo

Sen o jedności rodzaju ludzkiego i piekło nierówności. Niewinność gry i medialno-komercyjna machina. Lądowanie na Księżycu i mundial w Meksyku. Cały świat w życiu jednego piłkarza.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Portret z 1963 r. Fot. Imago Sport and News /
Portret z 1963 r. Fot. Imago Sport and News /

Pisząc pożegnanie Rei do Futebol, czyli Króla Futbolu, najprościej zacząć od którejś z jego akcji. I co ciekawe: choć w trakcie całej kariery zdobył ponad 1200 bramek, a tę tysięczną, strzeloną w 1969 r. na stadionie Santosu z rzutu karnego uroczyście celebrowano – nie musi to być wcale akcja zakończona golem.

Podczas meczu z Czechosłowacją na mundialu w 1970 r. spróbował np. przelobować bramkarza uderzeniem z połowy boiska (nagranie poniżej). Minimalnie chybił, ale wszyscy ci, którym – jak Davidowi Beckhamowi – po latach udało się w podobnej sytuacji trafić, byli już jedynie epigonami Pelégo.

Adres URL dla Zdalne wideo

W półfinale tamtego turnieju z kolei zwiódł bramkarza Urugwaju: zamarkował strzał i pozwolił piłce minąć zarówno jego stopę, jak i próbującego go powstrzymać rywala (zob. film poniżej).

Futbolówka potoczyła się prawą stroną Ladislao Mazurkiewicza, Pelé wyminął Urugwajczyka z lewej, później zaś dopadł do niej, uderzył z ostrego kąta i choć tym razem również przeszła obok słupka, jeszcze wiele lat później historycy futbolu analizowali „najpiękniejszego gola, którego nigdy nie było”.

Czułość mistrzów

Ale można też zacząć od zdjęcia, również zaliczanego w dziejach piłki nożnej do najpiękniejszych. Może dlatego, że choć przedstawia zwycięzcę i pokonanego, to na pierwszy rzut oka nie wiadomo, który jest który. A może dlatego, że – zważywszy, iż przedstawieni na nim mężczyźni różnią się kolorem skóry – ich bliskość zdaje się symbolem tak żywych wówczas nadziei na lepszy świat.

Na tym samym mundialu w Meksyku odbył się mecz między broniącymi tytułu mistrzowskiego Anglikami a Brazylią; mecz, w którym Pelégo powstrzymał wprawdzie Gordon Banks – interwencją okrzykniętą z kolei najpiękniejszą w dziejach bramkarskiego fachu – ale który Brazylijczycy wygrali po golu Jairzinha. Dwaj liderzy swoich drużyn wymienili się właśnie koszulkami, a teraz, szeroko uśmiechnięci, gratulują sobie znakomitej gry.

Pelé i Bobby Moore na mistrzostwach świata w Meksyku

Ręka Pelégo opiera się o pierś Bobby’ego Moore’a, dłoń zbliża się do głowy kapitana reprezentacji Anglii. Palce Moore’a dotykają policzka Pelégo. Jasne: Anglicy z tamtych lat trzymali dystans, więc o przytuleniu nie może być mowy, ale czułość widzimy tu z pewnością, nie mówiąc już o tak charakterystycznym dla sportowców najwyższej klasy uznaniu dla kunsztu rywala; uznaniu przekraczającym, co oczywiste, różnice narodowe, religijne czy rasowe.

Obrońcy na polowaniu

Wielu jednak pisze o nim tak, jakby był postacią mityczną. I pewnie trudno się dziwić, bo choć wszyscy znaliśmy jego przydomek (naprawdę nazywał się Edson Arantes do Nascimento, wybierając imię chłopca rodzice przekręcili nazwisko wynalazcy Edisona), to mało kto widział na żywo, jak gra. Pochodził więc nie tyle z ubogiej rodziny mieszkającej w brazylijskim stanie Minas Gerais, co ze świata wyobraźni, ożywianej przez filmy w mocno już wyblakłym kolorze lub wręcz czarno-białe. Nazwać je filmami z wieku niewinności piłki nożnej nie sposób tylko dlatego, że pokazują również, jak brutalnie był faulowany. Wiele złego można napisać o dzisiejszym futbolu, ale przynajmniej w trakcie meczów stara się dbać o pozory i chroni zdrowie zawodników, za pomocą czerwonych kartek nie dopuszczając do nadmiernie ostrej gry – w latach 50. i 60. jednak, kiedy zaczynała się i rozwijała kariera Pelégo, na takich napastników obrońcy urządzali polowania z nagonką.

Jako reprezentant Brazylii uczestniczył w czterech mundialach, z trzech wyjeżdżał jako mistrz świata, ale tylko dwa razy mógł zagrać w finale – po szwedzkim triumfie z 1958 r., w 1962 r. w Chile kontuzji doznał już w drugim spotkaniu i Canarinhos do wygranej poprowadził Garrincha, w 1966 r. w Anglii niemiłosiernie kopany przez Portugalczyków i Bułgarów Pelé nie był w stanie dać drużynie nawet wyjścia z grupy.

Ikona w kolorze kanarkowym

Tego wszystkiego jednak nie mogliśmy przecież widzieć. Nie tylko dlatego, że większości z nas nie było jeszcze na świecie. W 1970 r., który był rokiem jego ostatniego mundialowego triumfu (miał 29 lat – z dzisiejszej perspektywy powiedzielibyśmy, że zawodnik w podobnym wieku mógłby jeszcze rozegrać jeden, jeśli nie dwa takie turnieje) i który po raz pierwszy w dziejach przyniósł światu możliwość oglądania mistrzostw w kolorowej telewizji, władze PRL nie zdecydowały się na zakup praw do transmisji. Mundial pokazywano wprawdzie w Czechosłowacji – ale oznaczało to, że jedynie szczęśliwcy mieszkający na południu Polski, jak wspomina dzisiejszy naczelny „Tygodnika” Piotr Mucharski, „montowali ze sklejek i drutu potężne anteny, żeby »łapały Ostrawę«”.

Ów medialny przełom jest ważnym kontekstem tej opowieści: to właśnie dzięki upowszechnieniu telewizyjnego przekazu Pelé stał się pierwszą w dziejach piłki globalną ikoną, porównywalną z odnoszącymi w tym samym czasie największe sukcesy Beatlesami. Był pierwszą futbolową „marką”, z zarejestrowanym znakiem towarowym, a także pierwszym futbolowym celebrytą, który po zakończeniu kariery odcinał kupony od własnej legendy, występując w filmach, audycjach radiowych i telewizyjnych, a nawet nagrywając płytę z całkiem przyzwoitymi bossa novami.

Nieziemskie prawo ciążenia

Niecały rok przed mundialem w Meksyku amerykańscy astronauci po raz pierwszy postawili stopę na Księżycu – co zresztą również pokazywały telewizje całego świata. „Setki milionów ludzi, siedząc w wygodnych fotelach, a przecież z zapartym oddechem, śledziło na ekranach telewizorów kolejne etapy tej zdumiewającej przygody, oglądało – oczom własnym z trudem wierząc – jak po powierzchni globu odległego od Ziemi o 385 tys. km porusza się człowiek, krokiem świadczącym o innych niż ziemskie prawach ciążenia” – pisał w „Tygodniku” ówczesny naczelny, Jerzy Turowicz. Jeśli przywołać w tym miejscu zdanie włoskiego obrońcy Tarcisia Burgnicha, który daremnie usiłował powstrzymać Pelégo przed zdobyciem pierwszego gola w meksykańskim finale – „Wyskoczyliśmy razem, tylko że ja spadłem, a on zawisł w przestworzach” – to zestawienie nie będzie całkiem od rzeczy.

Inna sprawa, że piękniejsze jeszcze od tamtej, zaiste nieziemskiej główki było zagranie Pelégo do obiegającego go Carlosa Alberta przed trafieniem na 4:1. Wpiszcie sobie w wyszukiwarkę frazę „Carlos Alberto Goal 1970 World Cup Final” (nagranie poniżej) i podziwiajcie zarówno potężne uderzenie brazylijskiego kapitana, jak poprzedzającą je długą, płynną akcję, z ostatnim, dziewiątym podaniem, wykonanym niemal od niechcenia, po cudownej chwili zatrzymania. A potem piorun z jasnego nieba.

Jeśli pod koniec życia sam zdawał się wierzyć we własną boskość, tamten moment mógłby posłużyć mu za argument: kiedy przekładał piłkę z lewej nogi na prawą, nie patrzył w stronę kolegi, ale miał pełną świadomość jego ruchu. Na boisku faktycznie był wtedy wszechmocny i wszechwiedzący.

Piłka jak satelita

O tych kwestiach trzeba pisać równolegle: o czasach, z których pochodzi, i o tęsknotach, jakie żywili wówczas mieszkańcy planety Ziemia. O dokonującym się wtedy cywilizacyjnym i kulturowym przełomie, którego skalę pozwala uświadomić sobie choćby fakt, że nawet piłka, jaką rozgrywano czwarty mundial Pelégo, nazywała się jak satelita telekomunikacyjny. O tym, jakie możliwości otwierała przed wielkimi gwiazdami globalnej wioski (termin, który Marshall McLuhan wprowadził do obiegu w 1962 r., a więc w roku jego drugiego mundialu) ich popularność: Pelé jako pierwszy z piłkarzy stał się milionerem, a w trakcie kariery i po jej zakończeniu reklamował m.in. buty, benzynę, pastę do zębów, rum, napoje gazowane oraz (jakżeby inaczej, skoro z podbojów miłosnych słynął) środki na potencję.

Ale pisać trzeba też o tym, z jakimi dylematami wiązała się taka popularność: szeroko kolportowaną nawet dziś opowieść o zawieszeniu broni w walkach między Nigerią a zbuntowaną Biafrą na czas afrykańskiego tourneé Santosu trzeba chyba – w świetle ustaleń lokalnych historyków – włożyć między bajki, pewne jest za to, że rządząca Brazylią junta chciwie wykorzystywała sławę Pelégo, a on bez widocznych oporów pozował do zdjęć z wojskowymi odpowiedzialnymi za prześladowania i tortury.

Świecie nasz

To z kolei opowieść o naszych czasach. Kiedy umarł, w światowych mediach mnóstwo było należnych hołdów dla Króla Futbolu. Ale nie brakowało też głosów, w których pobrzmiewała nuta rozczarowania. Dlaczego w zasadzie nie zabierał głosu na temat rasizmu i nierówności w swoim kraju? Czy – korzystając z sowitych apanaży – nie stał się maskotką establishmentu, na użytek tłumów ograniczając się do wygłaszania gładkich komunałów o miłości? Ze wszystkich zarzutów, jakie można mu postawić w tym kontekście, fakt, iż zadedykował wydaną w 2010 r. autobiografię symbolizującemu korupcję w światowym futbolu Seppowi Blatterowi, wydaje się i tak stosunkowo najmniej kompromitujący.

Pomijając ahistoryczność części z tych krytyk, powiedzieć można jednak, że sposób, w jaki grał w piłkę, wynosił go ponad polityczne czy biznesowe machlojki. I że sam fakt jego obecności na futbolowych szczytach pomagał zwalczać uprzedzenia. Siła fotografii zrobionej po meczu Brazylia–Anglia polega także na tym. „Najcenniejszą stroną wyprawy człowieka na Księżyc wydają się nam jej skutki moralne” – pisał Jerzy Turowicz o sukcesie misji Apollo 11, odwołując się nie tylko do „emocjonalnego uczucia solidarności, które ogarnęło całą ludzkość w nocy z 20 na 21 lipca”, ale do „pogłębiającej się świadomości, że ludzkość jest jednością”. Wszystko, co ową jedność i solidarność ludzi rozdziera, jest szaleństwem i absurdem; ludzie są siostrami i braćmi, związanymi wspólnym losem – to przesłanie, które biło nie tylko z Księżyca, ale także ze stadionu w Guadalajarze.

Cysorz to ma klawe życie

Tim Vickery, ekspert od futbolu w Ameryce Łacińskiej, usiłował kiedyś uporać się z jego portretem w ten sposób, że przeciwstawiał sobie dwie osobowości: prywatną, o której nic tak naprawdę nie wiedzieliśmy, i publiczną. Ale Tostão, który przez lata występował z nim w reprezentacji kraju, obalił ów koncept. „Istnieje tylko ten publiczny Pelé” – mówił Vickery’emu w rozmowie dla kwartalnika „Blizzard”. „Od kiedy skończył 15 lat, szykował się do bycia osobą publiczną. Sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, co to depresja, niepokój czy lęk będący konsekwencją utraty jakiejś części swojej tożsamości. Jest zawsze zadowolony z siebie i świetnie przygotowany. Wiecznie uśmiechnięty i pełen optymizmu. Nigdy nie okazuje złego humoru. On po prostu uwielbia być Pelém”.

Ze wszystkiego, co o nim wiemy, wynika więc, że nie miał najmniejszych problemów z pogodzeniem własnego człowieczeństwa z własnym mitem – inaczej niż Garrincha, z którym zresztą był często zestawiany i z którym rozegrał niejeden mecz w reprezentacji, a żadnego z nich Canarinhos nie przegrali.

Co ciekawe, w książce „Futebol” – historii brazylijskiej piłki pióra Alexa Bellosa – stronice o Pelém znajdują się właśnie w rozdziale o Garrinchy. A rozmówcy autora twierdzą, że to „Anioł o krzywych nogach”, jak nazwał starszego kolegę Pelégo poeta Vinicius de Moraes, był jeśli nie najlepszym, to z pewnością najbardziej kochanym piłkarzem w dziejach kraju. On nie zrobił na futbolu kariery finansowej – był przez futbol wyzyskiwany tak, jak wyzyskiwana była większość Brazylijczyków. Jeżeli elegancki na boisku i poza nim Pelé był ich królem, to Garrinchę nazywali Radością Ludu, Allegria do Povo. Pelégo czcili, Garrinchę uwielbiali.

Pamiętajcie o Garrinchy

„Podczas gdy Garrincha oddawał się wszystkim używkom, do jakich miał dostęp, Pelé zawsze zachowywał się jak modelowy sportowiec – pisze Bellos. – Pelé uczył się od innych i z czasem stawał się coraz lepszy, Garrincha był nieedukowalny. Pelé miał perfekcyjne ciało atlety, Garrincha wyglądał, jakby nie był w stanie prosto chodzić” (przeł. M. Nałęcz). Wyjaśnijmy: jako sześciolatek zachorował na polio, miał krzywy kręgosłup i jedną nogę krótszą – było to tyleż zmorą obrońców, co przyczyną problemów zdrowotnych piłkarza. Grając, zdzierał chroniącą kolana chrząstkę.

Pelé pasował do nowych czasów także dlatego, że widział znaczenie kolektywu. Garrincha z kolei w trakcie przedmeczowych odpraw czytał komiksy o Kaczorze Donaldzie, a później wychodził na boisko i czarował dryblingiem – legendy mówią, że w jednym ze spotkań wyciągnął za sobą obrońcę na bieżnię otaczającą murawę i nawet tam bawił się z nim w kotka i myszkę, a oczarowany sędzia nie przerywał gry.

Mimo iż pokazali się światu razem, podczas mundialu w Szwecji, który zresztą zaczynali jako rezerwowi, a kiedy wreszcie zagrali w meczu z bardzo mocnym wówczas ZSRR, zaczęli od dwóch trafień w słupek i gola (słynny dziennikarz „L’Équipe” Gabriel Hanot nazwał ten fragment spotkania „najwspanialszymi trzema minutami w dziejach futbolu”) – ich losy nie mogłyby być bardziej odmienne. Pelé zrozumiał, że we współczesnym futbolu na indywidualizm w tak skrajnym wydaniu, jak prezentowany przez Garrinchę, nie ma już miejsca.

Radość najwyższej jakości

O biznesowym zmyśle Pelégo (choć przyznajmy: zdarzały mu się nietrafione inwestycje, a karierę piłkarską przedłużył na skutek tarapatów finansowych, w jakie popadł za sprawą nieuczciwych wspólników) już wspomniałem – pozbawiony zabezpieczenia społecznego Garrincha zarobione na grze pieniądze upychał do miski, a potem przepuszczał; umarł w nędzy. „W pewnym sensie Pelé bardziej należy do globalnego dziedzictwa niż do brazylijskiego – czytamy w „Futebol”. – Jest międzynarodowym punktem odniesienia, a do tego niezwykle zrozumiałym: biedny czarny chłopak, który dotarł na sam szczyt dzięki oddaniu i talentowi”.

Ale jest coś jeszcze: Pelé, mimo iż opowiadając o nim zacząłem od akcji niezakończonych golem, jest symbolem zwycięstwa. Garrincha zaś symbolizował radość gry. „Brazylia nie jest krajem zwycięzców – zauważa Bellos. – To kraj ludzi, którzy lubią dobrze się bawić”. Zwłaszcza – dodajmy – że mają świadomość, ile wokół smutku.

Oczywiście Pelé na boisku bawił się równie dobrze jak Garrincha. Jego sylwetka była jednak sylwetką sportowca idealnego. Potrafił przebiec sto metrów w 11 sekund, ale potrafił też raptownie się zatrzymać i zmienić kierunek sprintu, gubiąc rywali. Znakomicie grał obiema nogami, a wybijając się w powietrze przeskakiwał wyższych od siebie o głowę obrońców. Jego znakiem firmowym był strzał z woleja po przyjęciu piłki na klatkę piersiową. Była to więc radość grania, ale radość najwyższej jakości. Taka, która wie, jak zadowolić nawet najbardziej wymagającego odbiorcę spośród kilkusetmilionowej widowni. Zgodnie z duchem czasów, których zmianę symbolizował (i która przerosła Garrinchę), można by powiedzieć: umiał dać satysfakcję konsumentowi.

Czy Pelé może umrzeć

Wszystko, co napisałem w tylu akapitach, Eduardo Galeano zawarł w czterech prostych zdaniach: „Urodził się w biednej rodzinie w zapadłej wiosce i doszedł na sam szczyt władzy i sławy. I to tam, gdzie czarni mieli zakaz wstępu. Poza boiskiem nigdy nikomu nie podarował minuty swojego drogocennego czasu, a z kieszeni nigdy nie wypadła mu najdrobniejsza nawet moneta. Ale ci, którzy mieli szczęście go oglądać, dostali wiele podarków rzadkiej urody – chwil godnych uwiecznienia, które pozwalają nam wierzyć w nieśmiertelność” („Blaski i cienie futbolu”, przeł. M. Zglinicki).

„Pelé umarł, jeśli Pelé może umrzeć” – można było przeczytać dzień po jego śmierci na pierwszej stronie dziennika „Estado de São Paulo”, gdzie obok tego tytułu i wielkiej jasnej sylwetki zawodnika napisano białymi literami na czarnym tle, że jak olimpijscy bogowie, Pelé ani się nie zestarzał, ani nie odszedł: „Będzie wiecznie żył w pamięci całego świata, jako Brazylijczyk, który przy użyciu piłki sprawił, że ludzkość mogła marzyć”.

Ale o boskich przymiotach Pelégo świadczą nie tylko głosy zza Atlantyku – przyznam, że najlepszy znany mi podwórkowy apokryf o Królu Futbolu usłyszałem od Piotra Mucharskiego. Głosił on, że Brazylijczyk zawsze grał z czarną opaską na lewej nodze i że starał się tej kończyny nie używać, bo kiedyś strzelając nią karnego trafił w serce stojącego na bramce brata i w ten sposób pozbawił go życia.

Otwarta klatka

Brata oczywiście nie zabił. Przyszedł na świat w rodzinie, która popadła w nędzę po tym, jak dobrze zapowiadającą się karierę piłkarską ojca przerwała kontuzja kolana. Jako siedmiolatek był pucybutem. Matka robiła wszystko, żeby nie poszedł w ślady męża, ale ten zdołał w jakiś sposób nauczyć chłopaka podstaw, które rozwinął w trakcie niezliczonych peladas – meczów na piaszczystych placach czy ulicach, rozgrywanych często na bosaka i przy użyciu piłki, która z prawdziwą nie miała nic wspólnego.


Michał Okoński o tym, jak Leo Messi wywalczył mistrzostwo podczas spaceru

 


Jego wyjątkowy talent dostrzeżono bardzo szybko: już jako 15-latek trafił do Santosu, a klub nie wypuścił go przez blisko dwie dekady, co ugruntowała podjęta w 1961 r. przez prezydenta Brazylii decyzja o nadaniu mu statusu „niepodlegającego eksportowi skarbu narodowego” (stąd się wzięły liczne zagraniczne tournée zespołu – „skarb narodowy” stał się, jak to ujął Paweł Wilkowicz, „kanarkiem w złotej klatce”, obwożonym po świecie ku uciesze tyleż miejscowych tłumów, co brazylijskich księgowych). Gwiazdą mundialu w Szwecji został jako 17-latek, w ostatnich trzech meczach turnieju strzelił sześć goli. Już wtedy obwoływano go królem, już wtedy brazylijski dramatopisarz Nelson Rodrigues nazwał go geniuszem, który mógłby witać Dantego czy Homera poufałym „Jak się macie, chłopaki”. „Michał Anioł jest Pelém malarstwa i rzeźby, a Pelé jest Michałem Aniołem piłki” – pisał Rodrigues.

Nie wiem, czy diagnoza Tostão jest prawdziwa. Wiem, że Edson Arantes do Nascimento zmarł w wieku 82 lat na raka jelita grubego. A czy Pelé pyta właśnie Michała Anioła o samopoczucie? Wolałbym, żeby zapytał Garrinchę.


Czytaj wszystkie teksty Michała Okońskiego

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2023