Wszystkie szaty cesarza: kim był Franz Beckenbauer

Sprawił, że piłka nożna stała się piękniejsza i bardziej nowoczesna. Podobnie jak Niemcy.

23.01.2024

Czyta się kilka minut

Franz Beckenbauer podczas prezentacji złotej piłki zaprojektowanej na finał Pucharu Świata 2006. Berlin, 18 kwietnia 2006 r. / fot. PEER GRIMM / EPA / PAP
Franz Beckenbauer podczas prezentacji złotej piłki zaprojektowanej na finał Pucharu Świata 2006. Berlin, 18 kwietnia 2006 r. / Fot. Peer Grimm / EPA / PAP

Siła stereotypu jest ogromna. Kiedy schodził z boiska w „meczu stulecia” – słynnym półfinale meksykańskiego mundialu z 1970 r., przegranym przez Niemców z Włochami 4:3 po dogrywce – sprawozdawca „Evening Standard” Jim Manning sportretował go jako „rannego, pokonanego, ale dumnego pruskiego oficera”, i przez wiele lat europejscy dziennikarze opisywali go, odwołując się właśnie do języka militarnego. Akurat w tamtym dniu skojarzenie faktycznie wydawało się nie od rzeczy: Niemcy wykorzystali już limit zmian, więc kiedy sfaulował go Pierluigi Cera, Franz Beckenbauer musiał zostać na murawie. Z wybitym barkiem, z zabandażowanym ramieniem, z ręką na temblaku przymocowaną do klatki piersiowej grał dalej mimo przeszywającego bólu, a odpowiedź na pytanie, czy gdyby nie jego kontuzja, reprezentacja RFN wygrałaby ów kapitalny mecz, a następnie sięgnęłaby po złoto, należy do jednej z opiewanych w piosence Bohdana Łazuki „tajemnic mundialu”.

A może trudno się dziwić automatyzmowi skojarzenia: temu, jak opowieści o niemieckim futbolu na lata zdominował dyskurs wojenny, poświęcił spore fragmenty znakomitej książki „Football Against Enemy” Simon Kuper. Czytając holenderską, brytyjską, a czasami i polską prasę przy okazji meczów z Niemcami można było odnieść wrażenie, że na boisku ścierają się bohaterscy członkowie ruchu oporu z bezlitosnymi okupantami. Trzeba było spojrzenia przybysza z innego kontynentu, Urugwajczyka Eduarda Galeano, by o Beckenbauerze napisać, iż „wbrew obowiązującej tendencji udowadniał, że elegancja może być groźniejszą bronią niż czołg, a delikatność i precyzja skuteczniejsza niż moździerz”.

Kiedy 7 stycznia media poinformowały o jego śmierci, żegnano go nie tylko jako wielką postać świata sportu – nader często pisano także o fenomenie kulturowym i popkulturowym. Już w 1966 r. otrzymywał po tysiąc listów i pocztówek dziennie – miłosnych wyznań, próśb o autografy czy wsparcie w życiowych problemach; miał wówczas 21 lat. Nazwany przez jedno z niemieckich pism „Białym Pelém”, podobnie jak Brazylijczyk należał do pierwszego pokolenia zawodników, których popularność dawała się zmonetyzować. Podobnie jak Pelé nagrywał więc piosenki, brylował w towarzystwie i reklamował wszystko, co da się zareklamować – jeśli tylko reklamodawcę stać było na wykupienie jego usług, oczywiście.

Było co monetyzować, przyznajmy – trzykrotny triumf w Pucharze Europy z Bayernem, dwukrotny wybór na najlepszego piłkarza świata, mundial wygrany zarówno na boisku, jak z trenerskiej ławki. Jednak najciekawsza kwestia związana z Beckenbauerem dotyczy właśnie tego, jak kilkadziesiąt lat jego obecności w niemieckim życiu publicznym pomogło skruszyć ów „pancerny” wizerunek całego kraju.

Policzek i przyszłość

Tak naprawdę wszystko zaczęło się od boiskowej rozróby między nastolatkami. W finale turnieju młodzieżowego mający wówczas 12 lat Beckenbauer został uderzony w twarz przez zawodnika 1860 Monachium – drużyny, z którą zawsze sympatyzował (był synem pracownika poczty z robotniczej dzielnicy Giesing, a jej mieszkańcy tradycyjnie sprzyjali „niebieskim”, podczas gdy kibice noszącego czerwone barwy Bayernu wywodzili się z zamożniejszych części miasta) i do której planował dołączyć. Piekący policzek sprawił, że – jak pisze biograf piłkarza, Ulrich Hesse – Beckenbauer „z miejsca zdecydował, że nigdy nie pójdzie do klubu, którego zawodnicy zachowują się w ten sposób”: wybrał mniej wówczas znaczący Bayern i wraz z nim odbył podróż na futbolowe szczyty.

Powołujący go po raz pierwszy do reprezentacji RFN Helmut Schön mówił o Beckenbauerze, że jest „piłkarzem z przyszłości”: jego wielki talent nie budził wątpliwości, ale kolejni trenerzy nie bardzo wiedzieli, jaką rolę na boisku mu powierzyć. Początkowo grał w ataku i w pomocy, z czasem jednak oddalał się coraz bardziej od bramki przeciwnika i dopiero stamtąd – korzystając ze swojej szybkości – włączał się w akcje ofensywne. Strzelił cztery gole już na mundialu w 1966 r., jednak w trakcie decydującego meczu został oddelegowany do pilnowania angielskiego rozgrywającego Bobby’ego Charltona – i Niemcy przegrali z przyszłymi mistrzami. Na kolejnym, późniejszym o cztery lata turnieju sprawił, że to Charlton daremnie próbował za nim nadążyć. Dwa lata później sięgnął po mistrzostwo Europy, a po kolejnych dwóch dał Niemcom mistrzostwo świata – pierwsze od „cudu w Bernie” z 1954 r., którego bohaterów widział zresztą jako ośmioletni chłopiec w tłumie monachijczyków na Marienplatz.

Gdy dziś ogląda się mecze z jego udziałem, czasami trudno nie być znudzonym. Bramkarze łapią w ręce piłkę zagraną przez kolegów i stoją z nią dobrych parę sekund. Zawodnicy z pola mają mnóstwo przestrzeni. Akcje rozwijają się wolniej. Zanim ktoś zdecyduje się na podanie, zaliczy kilka kontaktów z piłką. Właściwie tylko Beckenbauer natychmiast decyduje, co zrobić, zagrywając futbolówkę instynktownie, a w dodatku celnie, co na ówczesnych, często nierównych lub błotnistych murawach nie było oczywiste. Przyspieszając grę, faktycznie był piłkarzem z przyszłości, a swoją boiskową pozycję ostatecznie wymyślił sobie sam.

Funkcja libero – obdarzonego taktyczną swobodą dodatkowego obrońcy – nie była oczywiście w dziejach futbolu nieznana. Beckenbauer jednak – inaczej niż we Włoszech, gdzie podobnym piłkarzom zlecano raczej bycie ostatnią instancją, powstrzymującą rywali przed strzeleniem gola – podejmował się rozgrywania piłki. Jego podania do wybiegających na pozycję kolegów, często zewnętrzną częścią buta, bez patrzenia w stronę, w którą za chwilę poleci futbolówka, sprawiały wrażenie niemal nonszalanckich.

Technikiem był faktycznie niebywałym już od czasów, gdy w podnoszącym się po wojennych bombardowaniach Monachium całymi dniami odbijał piłkę od murów zrujnowanych domów, opowiadając potem, że tamte ściany były dlań jak najwierniejsi koledzy z drużyny, bo jeśli celnie podałeś im piłkę, zawsze odwdzięczały się celnym podaniem. Pojęcie wierności, jak widać, traktował swoiście, o czym niejedno mogłaby powiedzieć każda z jego trzech żon. Romanse Beckenbauera niemiecka opinia publiczna przyjmowała jednak z podziwu godną tolerancją, a on – skonfrontowany w telewizyjnym show z pytaniem o nieślubne dziecko – mówił z uśmiechem, że „naszego Pana cieszy każda z przychodząca na ten świat dusza”. Człowiekowi określanemu od pewnego momentu mianem „Lichtgestalt” (świetlista postać) uchodziło wszystko, zwłaszcza po tym, jak zdobył mistrzostwo świata także jako trener, a w roli działacza przyczynił się do zorganizowania mundialu w zjednoczonej na nowo ojczyźnie. Otwarte, optymistyczne oblicze Niemiec, które wówczas zobaczyliśmy, niespecjalnie pasowało do budzącego dystans określenia „Cesarz”.

Franz Beckenbauer po zwycięstwie w Pucharze Świata w piłce nożnej. Monachium, 7 lipca 1974 r. / fot. Reeh Hartmut / DPA / AFP / EAST NEWS

Rewolucja i pragmatyzm

O pochodzeniu pierwszego przydomka Beckenbauera mówi się różnie. Jedni uważają, że zawdzięcza go młodzieńczemu zdjęciu, zrobionemu w Wiedniu pod pomnikiem Franciszka Józefa. Inni przypominają, że któraś z gazet porównała go z ekscentrycznym władcą Bawarii Ludwikiem II. Jeszcze inni wspominają jego zwarcie z nazywanym podówczas „Królem Westfalii” Reinhardem Libudą z Schalke, w trakcie którego udowodnił swoją wyższość beztroskim żonglowaniem piłką na oczach rozwścieczonego tłumu.

To ważny wątek: lata jego kariery przypadły na czas niepokoju nie tylko na trybunach, ale w całych Niemczech Zachodnich. Młodzieżowa rewolta 1968 r. przyniosła – jak streszcza to Ulrich Hesse – „generalną liberalizację wartości wyznawanych przez społeczeństwo i długo odkładany pierwszy krok w kierunku dogłębnej analizy jego faszystowskiej przeszłości”. Poza tym fermentem i poza aktami przemocy było jednak coś jeszcze: każdą dziedzinę życia opisywano w kategoriach czerni i bieli. Każdą, czyli także futbol, w którym zacięta rywalizacja między Bayernem i Borussią Mönchengladbach oraz między ich ikonami, Beckenbauerem i długowłosym Günterem Netzerem, stała się odpowiednikiem debat politycznych, filozoficznych i estetycznych.

„Zawodnicy Mönchengladbach byli uosobieniem ery, w której dbano o coś więcej niż tylko zwycięstwa i porażki. O piękno na przykład. Podejmowanie ryzyka. Nastawienie na gole, nie na wyniki. Bayern z drugiej strony szybko złapał powiew nadchodzących czasów technokratycznego futbolu. Kochał smak szampana i szelest banknotów” – opisywał ów spór Hesse. „Gladbach i Bayern: radykalizm czy racjonalizacja, rewolucja czy pragmatyzm” – wtórował mu Helmut Böttiger, który w swojej eseistyce zajmował się, jak widać, nie tylko twórczością Celana. Tyle że to kolejny w tej historii stereotyp: tamten Bayern również grał pięknie, przede wszystkim za sprawą Beckenbauera, który – choć z pewnością nie był tak seksowny jak Netzer i wbrew konserwatywnemu przydomkowi – również miał w sobie sporo z buntownika.

Co nie zmienia faktu, że rozwój Bayernu Beckenbauera trzeba wiązać z rozwojem całej Bawarii. Senny niegdyś, głęboko konserwatywny i rolniczy zaścianek stał się przecież motorem napędowym zachodnioniemieckiej ekonomii, stawiając na rozwój przemysłu kojarzonego z nowoczesnością i innowacyjnością: samochodowego, lotniczego czy elektronicznego. Dla historii opowiadanej z perspektywy sportu kluczowa jest oczywiście organizacja na terenie tego landu igrzysk olimpijskich w 1972 r., dzięki czemu Bayern mógł później grać na 80-tysięcznym stadionie, no i fakt, że swoją siedzibę miał tu koncern Adidas, rozpoczynający przy okazji niemieckiego mundialu z 1974 r. globalną ofensywę – ale niewątpliwie symbolem zmian, jakie wówczas zachodziły, był również Beckenbauer i jego klub. Klub, którego działacze zachowywali się równie wizjonersko, jak inni miejscowi przedsiębiorcy: w 1966 r. np. zatrudnili pierwszego w lidze niemieckiej menedżera biznesowego Roberta Schwana, będącego także pierwszym osobistym agentem piłkarza: Beckenbauera, a jakże.

A może powodem dysonansu, w jaki wówczas wprawiał Beckenbauer wielu rodaków, było to, że na boisku sprawiał wrażenie kogoś, komu wszystko przychodzi z łatwością? Koszulka, która jakoś nie chciała się ubłocić, twarz, po której nie spływa pot – przyznajmy: to musiało wydawać się podejrzane w kraju naznaczonym przez tyle dekad retoryki zdominowanej przez takie pojęcia jak męstwo czy walka. Kiedy w 1983 r. kończył karierę piłkarską, magazyn „Kicker” pisał, że trybuny darzyły go szacunkiem, ale nie kochały tak bardzo jak – symbolizujących raczej krzepę niż kunszt – Uwe Seelera czy Fritza Waltera.

Z drugiej strony elegancja i klasa jego zagrań („Wydawał się unosić nad boiskiem z królewską godnością” – napisał Hesse), musiała być także inspirująca. To w dużej mierze za sprawą Beckenbauera wizerunek niemieckiego piłkarza (czy tylko piłkarza?), dla którego fundamentem sukcesu są kondycja, organizacja i wiara w siebie przestawał być wystarczający. Patrząc na swojego libero, Niemcy zaczynali czuć się bardziej swobodni.

Kwadratowa piłka i dotyk Midasa

Nie wiemy oczywiście, w jakim tempie przebiegałaby ta zmiana, gdyby w 1974 r. reprezentacja RFN nie wygrała mistrzostw świata. Brakowało niewiele, nie tylko dlatego, że w finale przyszło im się mierzyć z doskonałymi Holendrami, a wcześniej rozegrali „mecz na wodzie” z Polską – przede wszystkim dlatego, że na pięć dni przed rozpoczęciem turnieju, w przypominającym więzienie o zaostrzonym rygorze ośrodku w Malente (pamiętajmy: impreza odbywała się dwa lata po ataku terrorystycznym podczas igrzysk w Monachium i w kraju paraliżowanym strachem przed Frakcją Czerwonej Armii) wybuchł bunt. Poirytowani z powodu zamknięcia piłkarze „dla zabicia czasu”, jak pisze Hesse, zaczęli rozmawiać o pieniądzach, które związek powinien im wypłacić w przypadku zwycięstwa. Kiedy przedstawiciel federacji rzucił kwotę 30 tysięcy marek na głowę, uznali to za afront: żądali 100 tysięcy. Negocjacje ciągnęły się do nocy, a o porozumieniu przesądził ostatecznie głos Beckenbauera, który przekonał kolegów, by pogodzili się z premią w wysokości 70 tysięcy.

Nastrojów w drużynie nie poprawiła niespodziewana porażka z rodakami z komunistycznej NRD – przełomem była dopiero wspólna konferencja prasowa trenera Schöna z Beckenbauerem, który stawał się właśnie szefem nie tylko na boisku. Kiedy ostatecznie wygrali mundial, „Cesarz” był już świadom, ile warte jest jego panowanie, a gdy doszedł do wniosku, że niemiecki urząd podatkowy jest dlań zbyt surowy, dołączył do Pelégo w najbogatszym podówczas klubie świata, nowojorskim Cosmosie. Swoje warunki podyktował również włączając się na nowo w sprawy ojczyzny – choć nie miał papierów trenerskich i choć tradycją w Niemczech było powierzenie reprezentacji asystentowi poprzedniego selekcjonera – przejął drużynę narodową, ratując jej wizerunek zrujnowany podczas mundialu 1982 najpierw meczem z Austriakami (kiedy wynik spotkania dawał obu stronom awans do kolejnej rundy, zaczęły pozorować grę), a potem brutalnym faulem bramkarza Schumachera na Francuzie Battisonie.

Nieważne, że jako trener był konserwatystą – powtarzał, że w niemieckiej naturze leży gra defensywna, a upierając się, by w kolejnych dekadach szukano kolejnych libero, z pewnością opóźniał nadejście nowej ery. Kluczowe jest to, że wciąż miał „dotyk Midasa”: na mundialu w Meksyku jego podopiecznych powstrzymał wprawdzie geniusz Maradony, ale cztery lata później we Włoszech byli już nie do zatrzymania. O tym, w jaki sposób był wówczas słuchany, sporo mówi fraza trenera Otto Rehhagela, że „gdyby Franz powiedział, że piłka jest kwadratowa, wszyscy by uwierzyli”.

Letnia baśń i diament ze skazą

W ostatniej dekadzie dwudziestego i w pierwszej dekadzie naszego stulecia szacunek zastąpiło więc uwielbienie, zwłaszcza że do piłkarskiego Beckenbauer dołożył sukces może ważniejszy, można by rzec: obywatelski. W 2006 r. stał się – jako szef komitetu organizacyjnego mundialu w zjednoczonych Niemczech – jednym z symboli imprezy nazywanej później „Sommermärchen” – letnią baśnią, co stanowiło nawiązanie do gorzko portretującej kraj „Baśni zimowej” Heinricha Heinego. „Znaczenia mistrzostw świata 2006 nie da się wyolbrzymić – pisze Hesse. – Był to moment zwrotny naszej piłkarskiej i społecznej historii. Prawdopodobnie po prostu naszej historii, kropka”.

Nie chodziło tylko o to, że w półfinale Niemców powstrzymało dopiero genialne, chciałoby się powiedzieć: w stylu Beckenbauera, zagranie Włocha Pirlo – chodziło o fenomen nazwany „nowym patriotyzmem” i o drużynę współtworzoną przez syna Ghańczyka Odonkora, urodzonych w Polsce Podolskiego i Klose czy pochodzącego ze Szwajcarii Neuville’a, którego dziadek był Belgiem, a matka Włoszką. „Nieco ponad 60 lat po wojnie Niemcy były nie tylko zjednoczonym, nowoczesnym, przyjaznym i kochającym pokój państwem, były także normalnym zachodnioeuropejskim społeczeństwem, w tym sensie, że stało się ono prawdziwie wielokulturowe” – pisał Hesse. „Czego nie udało się tylu politykom przez dziesięciolecia, osiągnął jeden Franz z Monachium” – dodawał stary przyjaciel Beckenbauera, dziennikarz „Bilda” Alfred Draxler.

Zapewne dlatego, kiedy „Spiegel” w 2015 r. ujawnił, że „Cesarz” był zamieszany w kupowanie głosów mających sprawić, że Niemcom powierzono organizację tamtego mundialu, nie zszargało to nadmiernie jego wizerunku, podobnie jak kolejne doniesienia – że jako członek władz FIFA uczestniczył w procederze korupcyjnym związanym z przyznaniem kolejnych mundiali Rosji i Katarowi. A to, że od 2012 r, jako „globalny ambasador” Związku Rosyjskich Producentów Gazu siedział w moskiewskiej kieszeni, nie bulwersowało już nikogo – taki był wówczas standard niemieckiej Ostpolitik, zmieniający się dopiero po inwazji na Ukrainę sprzed dwóch lat. Nie skazano go zresztą za nic, część zarzutów się przedawniła, a do tego, że w sporcie rządzą pieniądze – i że zwykle nie są to pieniądze najczystsze – wszyscy się przyzwyczaili.

Swoją biografię Beckenbauera, wydaną niedawno pod tytułem „Three Lives of Kaiser”, Ulrich Hesse opatrzył więc mottem z Konfucjusza, głoszącym, że „Lepszy diament ze skazą niż zwykły kamyk bez niej” – wybór zresztą nieprzypadkowy, bo w 2016 r. zobaczyliśmy zdjęcia z podróży Beckenbauera do Qufu, legendarnego miejsca narodzin filozofa, którego „nauczanie towarzyszy mu od wielu lat”.

Jak widać, nie było w nim nic ze stereotypowego Prusaka. Z książki Hessego wyłania się raczej obraz bawarskiego dzieciaka, z lekceważeniem odnoszącego się do wszelkich autorytetów i zasad, a etykę pracy traktującego z dystansem kogoś, komu wszystko przychodzi z łatwością. Kogoś, kto nie tylko podczas nowojorskich imprez z Mickiem Jaggerem i Grace Jones wydawał się tak bardzo nieniemiecki.

W ostatnich latach życia, naznaczonych nie tylko zarzutami korupcyjnymi, ale też kłopotami ze zdrowiem (przeszedł operację serca, przestał widzieć na jedno oko) i rodzinną tragedią, bo jeden z jego synów zmarł na guza mózgu – publicznie udzielał się rzadko. Hesse opisał jednak, jak 75-letni już Beckenbauer w otoczeniu gwiazd niemieckiego futbolu wziął udział w otwarciu poświęconej mu wystawy w muzeum Bayernu. Uwagę biografa zwrócił umieszczony w jednej z gablot prawy but piłkarski marki Adidas. „Jeśli przyjrzeć się dobrze, widać, że skóra po zewnętrznej stronie wygląda na szczególnie zużytą” – napisał. Zewnętrzną częścią tego buta, zupełnie bez wysiłku, Franz Beckenbauer nadał swojemu krajowi nowy kierunek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Wszystkie szaty cesarza