Zielony osiołek

Jechaliśmy w deszczu. Poza ciężarówkami prawie wszyscy nas wyprzedzali.

28.06.2015

Czyta się kilka minut

Trzeba się było przyzwyczaić. Nauczyć czujności. Zwalniać do 50, 40 w zabudowanym. Bałem się psiarni. Niczego właściwie prócz psiarni się nie bałem, poza takim ogólnym strachem, dla którego przecież się wyjeżdża tam, gdzie nikt nie jeździ. Ale z konkretów to tylko psiarni. Nasłuchałem się wcześniej. Nie chciałem tracić kasy. Widziałem wcześniej psiarnię mołdawską i ukraińską. Kroili mnie i ogólnie rzecz biorąc godziłem się, negocjując jedynie cenę. Na Ukrainie kiedyś 50 dolców, bo poczuli. Mieli prawo, bo były targi książki i dwa dni szczytu polsko-ukraińskiego. Przespałem 10 godzin, ale widać nie wywietrzało. Starzy praktycy o opuchłych twarzach. W Mołdawii na jakiś zadupiu też poczuli. Jakieś piwo wypiłem w cieniu parę wsi wcześniej. Wypiłem patrząc na życie. W ogóle nie mieli pretensji, że czuć. Po prostu podali sumę. Na polskie wyszło z 10 zeta w tych ich melancholijnych banknocikach, jak ze zniszczonej gry planszowej. Ze Stefanem Wielkim na awersie. O innych wziątkach nie ma co gadać, bo były za utratę koncentracji. Ale ogólnie mieli zawsze rację, bo byli u siebie i trzymali władzę. Mieli broń, radio i kolegów w następnych radiowozach przy drodze.

Jak się komuś nie podoba, niech jeździ do Szwajcarii. Do Szwecji niech jeździ. Ale ja chciałem do Rosji i teraz jechałem jak jakiś paralityk z rozbieganymi oczami. Czasem nawet stali w tych swoich biedniutkich ładach, poutykani w zaułkach i zakamarkach, że niby tacy sprytni i niewidzialni. Ale nie chciało im się wychodzić. Wyobrażałem sobie, jak odprowadzają wzrokiem nasze polskie blachy i leniwie się naradzają w sprawie ewentualnych zysków. A może nasz objuczony zielony osiołek wydawał im się niepoważny. Że jakieś świry jadą. Ale jak Mariusz wracał z Mongolii wyprawowym land cruiserem, to go skroili na 100 baksów. Klasyka: długi jak nagła śmierć podjazd, widać na trzy kilometry, prosta, a przed nim kamaz z naczepą pełną gruzu czy piachu, 20 na godzinę. Nie wyprzedziłbyś? A że jakaś ciągła namalowana jeszcze za Chruszczowa? Bądźmy poważni! Z Ułan Bator do ojczyzny jest 7 tysięcy kilometrów i nie da się tego zrobić w tempie kamaza z gruzem. No i stali. Przyczajeni pod krzakiem na szczycie wzniesienia. Nawet lornetkę mieli. 100 baksów. Już widzę, jak się bohatersko szarpiecie i chcecie dzwonić do konsula. A potem spędzacie 18 godzin na jakimś obszczanym dołku w Szepietowce albo Miedwiedowce. W jakichś syberyjskich Pietuszkach. Wielka mi przygoda. W dodatku przecież przejechaliście tę ciągłą, nie?

Tak więc ostrożnie, z czujnością i krajoznawczo. Podziwiając region. Centralno-Czernoziomnyj. Tak się nazywał. Ale na miodem i mlekiem płynący nie wyglądał. Coś tam rosło po jednej i po drugiej. Ciągnęło się po horyzont. Czasem trudno było zgadnąć, czy jednak nie zarasta zielskiem. Niejednoznaczne te uprawy były. Raczej skromne łany Bóg wie czego. W każdym razie nie odwracały uwagi, ani nie zmuszały do podziwu, więc dobrze się jechało. Jak pusto i przy drodze przejrzyście, to psiarnię lepiej widać. Tak się pocieszałem. Cruisery nas na tym pustkowiu wyprzedzały. Range rovery i gelendy. Z obojętnością albo pogardą. Nie bardzo było widać, bo wszystkie miały szyby czarne jak grób. Taki zwyczaj. Że niby tajemnica, że złoto i nieboszczyków wożą. Albo worki wysokich nominałów. Z. powiedział, że jako znany pisarz powinienem sobie sprawić bardziej prestiżową furę. Że jak nie w Rosji, to przynajmniej w powiecie bardziej mnie będą szanować. Zdania były podzielone. Zawsze podziwiałem wielkie i piękne bryki, ale nigdy nie chciałem mieć. Chyba się wstydziłem. Jak tylko zacząłem kupować nowe po tych wszystkich cudnych zgniłkach, paździerzach i struclach, to już pierwszego dnia jechałem w największe błoto, żeby utytłać. I nie myłem. Trzy-cztery razy do roku najwyżej. Przecierałem światła, tablice i wio! Lubię, jak szybko jeżdżą, mają na czas porobione przeglądy, wszystko hula i nic więcej. W środku też syf. Trochę jak w pokoju do pracy. Właściwie to chciałbym, żeby były niewidzialne.

Pamiętam komunizm i wiem, że ludziom wcale dużo nie potrzeba. Po prostu niezależnie od ustroju zawsze chcą mieć więcej. Byłem też hipisem i konsumpcja nie robi na mnie wrażenia. Z rzeczy dużych i drogich to chciałbym mieć pociąg pancerny i wjechać nim od strony Zagórza do Komańczy. Kiedyś często mi się to śniło. Wjeżdżam i zakładam własne państwo. Dość rewolucyjny sen. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015