Zielona rewolucja

Impet, z jakim Niemcy zmierzają w stronę „zielonej” gospodarki, musi robić wielkie wrażenie. Nasi zachodni sąsiedzi nie stawiają już dawno pytania: „czy?”. Zamiast tego pytają: „jak?”.

17.12.2012

Czyta się kilka minut

Położony na południu Berlina, przy lotnisku Tempelhof, EUREF-Campus z polskiej perspektywy wygląda, niestety, jak odległy projekt futurystyczny. Na terenie zajmowanym niegdyś przez miejską gazownię, wciśniętym między linie kolejki i osiedle mieszkaniowe, powstaje dzielnica, która ma być przykładem nowego podejścia Niemców do wykorzystywania energii. Docelowo stanie tu 25 budynków, w których znajdą miejsce instytuty badawcze, urzędy odpowiedzialne za politykę klimatyczną, biura dużych firm. Założenia przewidują, że teren ten powinien być jednocześnie i miejscem pracy biurowej, i produkcji energii.

DZIELNICA PRZYSZŁOŚCI

– To dopiero początek, ale obiecujący – opowiada Florian Lennert z InnoZ (instytutu finansowanego m.in. przez Deutsche Bahn, spółki zajmujące się produkcją energii i gazu oraz poszukiwaniem nowych rozwiązań w komunikacji miejskiej). – Latem tego roku osiągnęliśmy zupełną samowystarczalność.

Lennerta rozpiera duma. Na dachach ogniwa fotowoltaiczne i turbiny wiatrowe najnowszej generacji (pracują bezgłośnie), w jednym z budynków wysokowydajny silnik Stirlinga zmienia gaz na prąd i ciepło. Gaz, dodajmy, przyjeżdża cysternami z biogazowni. Dużo zieleni; stacje do ładowania silników aut elektrycznych. Z nimi jest oczywiście problem: ładujesz pięć godzin, żeby przejechać niewiele ponad 100 km, a bateria jest tak duża, że mini morris zmienia się w auto dwuosobowe. Albo inne pytanie: jak „zatankować” energią autobus?

Ale kłopoty Lennerta nie zrażają. Baterie można przecież wymieniać w specjalnych garażach. Autobusy? Trwają prace nad zasilaniem indukcyjnym, dzięki któremu kable staną się zbędne. Firmy pracujące już w Campusie lada chwila wprowadzą w życie projekt BeMobility: kupując kartę wartą 78 euro miesięcznie, klient zyska uprawnienia do darmowego transportu publicznego, 30 pierwszych darmowych minut przy każdym wypożyczeniu roweru miejskiego i możliwość przejazdów miejskimi samochodami elektrycznymi do kwoty 50 euro. Powstają aplikacje telefoniczne, które wyszukają w razie potrzeby najbliżej stojące auto miejskie gotowe do wypożyczenia.

Testy były obiecujące: 135 użytkowników, którzy posługiwali się kartami przez trzy miesiące, rzadziej korzystało z własnych aut, a częściej z publicznego transportu, samochodów elektrycznych i miejskich rowerów.

ENERGIEWENDE ZNACZY REWOLUCJA

Ktoś mógłby zarzucić, że EUREF-Campus to fanaberia, na którą stać bogatych Niemców, a nie Polaków. Skala wydatków rzeczywiście jest trudna do wyobrażenia: całkowity koszt inwestycji to ok. 600 mln euro.

Ale jeśli spojrzeć na inwestycję z dystansu okaże się, że jest ona częścią potężnej reformy społecznej, na którą zgodzili się już Niemcy, a która czeka również Polskę. „Energiewende”, czyli szeroki projekt transformacji energetycznej, ma pogodzić cele pozornie niemożliwe: jednocześnie zachować rolę Niemiec jako światowego lidera w dziedzinie poszukiwań technologicznych – i zarazem uchronić kraj przed emigracją ciężkiego przemysłu do krajów, które ochroną środowiska nie zawracają sobie głowy (przemysłu ciężkiego, czyli najbardziej energochłonnego i odpowiedzialnego za największą emisję CO2). Żeby przełożyć to na język suchych liczb: do 2050 r. Niemcy chcą zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych o 80 proc. (w porównaniu z 1990 r.), podobnie jak zużycie energii (20 proc. w porównaniu z 2008 r.), nie zmniejszając przy tym produkcji przemysłowej.

Projekt jest niezwykle kosztowny i skomplikowany, wiąże się też z nieuniknionymi podwyżkami cen energii, ale w Niemczech nie wywołuje protestów. Nie zmieniają tego nawet pogłoski o wielkości koniecznych inwestycji – w ciągu najbliższych 8 lat Niemcy mogą wydać na modernizację linii przesyłowych i różne formy wsparcia odnawialnych źródeł energii ponad 150 mld euro.

Ów brak protestów może wiązać się z wysoką świadomością Niemców i ich zamożnością, ale też z wiedzą o kierunku rozwoju, w jakim w najbliższych latach podąży Unia Europejska. Zamiast pytać: „czy?”, nasi zachodni sąsiedzi wolą więc szukać odpowiedzi na pytanie: „jak?” – a EUREF jest tu jednym z dowodów.

Surowe normy sprawiają, że w całym kraju powstają piękne i równocześnie nieludzko oszczędne energetycznie budynki: projektanci wykorzystują ciepło z serwerowni, rezygnują z klimatyzacji i ogrzewania klatek schodowych, instalują pompy ciepła, specjalne szyby, ogrzewanie podłogowe, żaluzje, zielone dachy i systemy izolacyjne...

Wbrew pozorom, koszty takich działań nie odbiegają znacznie od cen, jakie spotyka się w polskim budownictwie: np. nowy budynek lokalnych władz w Eberswalde pod Berlinem (wysmakowany architektonicznie i spełniający najwyższe standardy energetyczne) zamknął się w cenie 1300 euro za metr kwadratowy. Nawet w Polsce nie jest to kwota powalająca.

POŻEGNANIE Z ATOMEM

Przed Niemcami stoją jednak zadania jeszcze poważniejsze niż oszczędzanie każdej kropli energii. W Berlinie nieoficjalnie można usłyszeć, że katastrofa w japońskiej Fukushimie w marcu 2011 r. zdarzyła się w najlepszym możliwym momencie, a jej kolejne rocznice organizacje ekologiczne powinny świętować szampanem (jakkolwiek cynicznie by to zabrzmiało). Katastrofa ta – i spowodowana nią decyzja kanclerz Angeli Merkel o wycofaniu się Niemiec z programu energetyki nuklearnej – zakończyła bowiem ciągnącą się od lat 70. i pełną zwrotów dyskusję o roli tego źródła energii w krajowym bilansie energetycznym.

Ostatni spośród 17 bloków jądrowych w Niemczech zakończy działalność w 2022 r. Do tego czasu Niemcy muszą znaleźć sposób na pokrycie 18 proc. zapotrzebowania na energię, w tej chwili zaspokajanego przez energetykę nuklearną. Dlatego budują nowe źródła mocy w energetyce wiatrowej, solarnej, gazie i biomasie, szukając równocześnie kolejnych pomysłów na energooszczędność.

Na wszelki wypadek nie wycofują się radykalnie z energetyki węglowej: w najbliższych latach otwarte zostaną dwie elektrownie konwencjonalne (w Karlsruhe i Mannheim). Producenci energii opartej na paliwach kopalnych są też ustawowo zobowiązani do utrzymywania siłowni w stanie czuwania przez całą zimę, tak aby uniknąć ryzyka blackoutu w razie długotrwałej pogody, która nie sprzyja produkcji energii z odnawialnych źródeł.

Wszystko to nie daje oczywiście odpowiedzi na pytanie, jak rosnące ceny energii wpłyną na kształt przemysłu ciężkiego. Niemcy chcą go zatrzymać u siebie dzięki strategii niemal symetrycznie przeciwnej do tej stosowanej przez Polskę (gdzie energochłonny zakład pracy może liczyć na szereg ulg i przywilejów, w przeciwieństwie do indywidualnego konsumenta).

CZY POLSKA MUSI PRZEGRAĆ?

Dlaczego Polacy powinni uważnie przypatrywać się „Energiewende”? Z kilku przyczyn.

Przywołany na początku przykład niezależnego energetycznie kampusu pokazuje, w jakim kierunku będą rozwijać się w najbliższych dekadach poszukiwania naukowców i projektantów. Za Odrą, na wyciągnięcie ręki, trwa już rewolucja technologiczno-społeczna – i warto zrobić wszystko, by zostać jej beneficjentem.

Po drugie: gwałtowny rozwój odnawialnych źródeł energii w Niemczech wywołuje efekty nieprzewidziane. Z roku na rok rośnie liczba dni, gdy ilość prądu przesyłanego z północy na południe Niemiec za pośrednictwem polskich linii energetycznych zaburza normalne funkcjonowanie naszego systemu. „Zielonych” mocy w Niemczech będzie przybywać, co może oznaczać też rosnące ryzyko konfliktów.

Po trzecie w końcu: wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach strategia klimatyczna Unii Europejskiej się nie zmieni. Wbrew apelom związków zawodowych i części polityków, wypowiedzenie paktu klimatycznego przez Polskę nie jest możliwe – taki gest oznaczałby de facto wypisanie się z Unii. A jeśli wsłuchać się w głosy specjalistów niemieckich (geopolityka jest tu bezwzględna: z Berlina lepiej słychać Brukselę, w Brukseli lepiej słychać Berlin), można przewidzieć rozwój sytuacji: aby utrzymać ostry ekologiczny kurs, Komisja Europejska będzie próbowała doprowadzić do sytuacji, w której cena za uprawnienia do emisji CO2 wzrośnie co najmniej dwukrotnie. Wygrają na tym kraje, które zdążą zredukować w swoim „miksie energetycznym” źródła energii odpowiedzialne za emisję. To, co zainwestowały w „zieloną” energetykę, oszczędzą na opłatach za emisję.

Przegra tu Polska, upierająca się przy inwestycjach energetycznych opartych na węglu kamiennym i brunatnym.

Zanim tak się stanie, warto podpatrywać, co dzieje się tuż za progiem. Niemieckie szklane domy wyszły z fazy projektów – i rosną szybciej, niż ktokolwiek oczekiwał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012