Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie siedziałam nigdy na galerii sejmowej, gdy usłużni posłowie obrzucali obelgami koło "Znak". Nie należałam do Rady Prymasowskiej, której przewodniczył ani - choć bardzo chciałam - do klubu "Dziekania", z którego dochodziły echa pasjonujących debat. Nie zdarzyło mi się też w żadnej podróży do RFN towarzyszyć właśnie jemu, prekursorowi zbliżenia budującego pojednanie.
A przecież dzisiaj, gdy Stanisława Stommy - Stacha - zabrakło, nie mam poczucia braku wiedzy, odwrotnie: poczucie obdarowania całym światem wartości, które właśnie jemu zawdzięczam. Wojna, okupacja w Wilnie i nauczyciel niemieckiego na tajnych kompletach przedmaturalnych. Nasze niedojrzałe jeszcze oczarowanie i wtajemniczanie nas w świat arcydzieł, które z nami przerabia. Zachwyca się nimi w taki sposób, jakby darował nam klucz do wnętrza (potem, już po wojnie, tak samo otworzy przede mną Miłosza). Ani się spostrzegamy, jak staje się także wychowawcą, nie narzekając, tylko dziwiąc się, że można postąpić niegodnie. Dostanie od nas po maturze kielich “z naszymi łzami".
Wtedy też na paru tajnych spotkaniach posłyszę jego myśli o Kościele, który ma sprostać światu siłami zupełnie innymi niż te, po które sięgają przeciwnicy. Ta nitka rozważań i poszukiwań nie urwie się po wojnie. Zostanie podjęta w “Tygodniku", do którego dzięki niemu wejdę dwa lata po opuszczeniu Wilna, i w “Znaku", który Stach redaguje.
Czas wtedy tak zupełnie pozbawiony nadziei. Więżą Jasienicę, skazują kolejnych ludzi podziemia, odbierają nam “Tygodnik", Prymas uwięziony, w prasie same oszczerstwa. A my z “Tygodnika" i “Znaku" (to była wtedy jedność!) nie przestajemy przeżywać czegoś, co nas krzepi i wzbogaca. I dzięki czemu mamy jak wystartować w odwilż październikową i wytrzymywać kolejne meandry wydarzeń, w których wiarygodność “Znakowa" poddawana będzie próbom.
Z tego czasu przypomnieć chcę jeden wycinek. Odnosi się on do sprawy jeszcze ważniejszej niż polityka: sprawy wzrastania laikatu katolickiego, jego samodzielności i odpowiedzialności. Przygoda była trudna, a to tylko jeden przykład. W styczniu ’63 r., na stulecie powstania, Stach wydrukował w “TP" wstępniak: “Z kurzem krwi bratniej". Rozważał sens zbrojnego zrywu w tamtych warunkach, jego tragiczne skutki i fakt nieobecności w tym zrywie ogromnej części społeczeństwa. Prymas Wyszyński przyjął tekst z oburzeniem. Zareagował kazaniem, które dzięki Wolnej Europie stało się natychmiast znane. On, który potem w Sierpniu ’80 przestrzegał z Jasnej Góry przed radykalizmem żądań, wtedy opowiedział się za apoteozą rozpaczliwej wizji “bić się". Do dziś myślę z żalem i buntem o tamtym, jakże niesprawiedliwym osądzeniu Stacha i jego patriotyzmu, tyle razy potwierdzonego.
Znawcy oddadzą sprawiedliwość temu, co - pierwszy - wniósł w polsko-niemieckie pojednanie. Historycy będą czerpać z jego pism i książek. Ale nic nie zrównoważy braku człowieka. Odszedł przyjaciel, cichy mędrzec. Jest bardziej pusto. I Wilno jakby jeszcze dalej.