Zbyt szybko

Żyjemy w stanie nieustannej gorączki. Raz po raz pojawia się nowe "pokolenie" - niezwykle przydatne marketingowo.

12.05.2009

Czyta się kilka minut

Grzegorz Sztwiertnia: „In search of miraculous”, instalacja, 2008 r. /fot. dzięki uprzejmości Artysty i Dominik Art Projects /
Grzegorz Sztwiertnia: „In search of miraculous”, instalacja, 2008 r. /fot. dzięki uprzejmości Artysty i Dominik Art Projects /

Wbrew pozorom, twórców takich jak Vincent van Gogh - wielkich, lecz za życia nieznanych, zmarłych w nędzy i rozpoznanych dopiero potem - w dziejach sztuki wcale nie było aż tak wielu. To tylko obiegowy mit. Dominowały raczej inne modele, oparte na schemacie: artysta-dwór, artysta-mecenas, artysta-­państwo, artysta-galeria. Zazwyczaj zapewniały one bieżący sukces, weryfikowany, czasem negatywnie, dopiero po latach.

Nie inaczej jest dzisiaj: kiedy jesienią 2007 r. Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski wydało książkę "Nowe zjawiska w sztuce polskiej po 2000 r.", znalazło się w niej miejsce aż dla 71 uznanych twórców i grup artystycznych. Kolejne roczniki nie mogą chyba narzekać na trudny start, skoro niedawni debiutanci - tak bardzo różni, jak Wojtek Bąkowski, Tomek Kowalski, Anna Molska, Radek Szlaga czy Paweł Śliwiński - są dziś rozpoznawalni i docenieni. Od bardzo dawna klimat wokół sztuki najnowszej nie był w Polsce tak dobry, jak obecnie. Podstawowym wyznacznikiem tego jest aktywność galerii rynkowych, które odważnie wyszły poza granice kraju.

Jak to w modzie

Szkoda jednak, że obszerna publikacja Zamku Ujazdowskiego sprzed dwóch lat nie doczekała się poważnej debaty: opisując sztukę polską "na bieżąco", stwarzała bowiem okazję, by podyskutować o obowiązujących hierarchiach i kanonach, o definicjach i kategoriach, zgodnie z którymi łączy się twórczość pojedynczych artystów w szersze zjawiska. A także - a może przede wszystkim - o tym, co jest rzeczywistym fenomenem, zmianą paradygmatu sztuki, a co wyłącznie chwilową modą.

To również nic nowego: mody zawsze stanowiły element świata, a zwłaszcza rynku sztuki. Dziś jednak mijają szybciej niż kiedykolwiek. I jak to w modzie: co sezon coś nowego. Żyjemy w stanie nieustannej gorączki. Nerwowo i permanentnie poszukujemy młodości, nowości, zmiany... Jakby wbrew biologii raz po raz ktoś ogłasza pojawienie się nowego "pokolenia", co jest niezwykle przydatne marketingowo. Artyści wyrośli z dawnej Grupy Ładnie nie przekroczyli jeszcze czterdziestego roku życia, gdy ogłoszono pojawienie się następców, czyli "nowych nadrealistów". Ci ostatni nie mają jeszcze trzydziestki, a już stają się "klasykami współczesności". Nieustanna potrzeba zmiany (za każdym razem ogłaszanej hucznie, zanim jeszcze naprawdę zdąży się dokonać lub zanim rynek zdąży ją sprowokować) sprawia również, że łatwo zapomina się o tych, których jeszcze niedawno uważało się za ważnych. Coraz mniej słyszymy np. o Piotrze Jarosie czy Małgorzacie Niedzielko - co wcale nie musi oznaczać, że ich twórczość stała się nagle nieinteresująca. Czy to samo spotka najmłodsze gwiazdy artystycznego "establishmentu" (by odwołać się do tytułu wystawy artystów-debiutantów, którą niedawno zorganizowali na Zamku Ujazdowskim Stach Szabłowski i Marcin Krasny)? Czy i dzisiejsi ulubieńcy krytyki i mediów sztuki padną ofiarą pośpiechu?

W tak zawrotnym tempie trudno przyjrzeć się uważniej każdemu z wyrastających jak grzyby po deszczu "pokoleń", trudno zastanowić się poważniej, co w bieżącej twórczości ważne, a co mniej. Reklamowo najistotniejsze stają się krótkie, chwytliwe hasła ("banalizm" Grupy Ładnie albo "ucieczka od rzeczywistości" neonadrealistów) - i rekordy cenowe wykrzykiwane przez wysokonakładowe media. Ofiarą tego ostatniego mechanizmu stał się... Wilhelm Sasnal.

Najmodniejszy malarz ostatnich lat w pewien sposób pozostaje nieznany. Paradoks polega na tym, że trudno w popularnym obiegu znaleźć próby głębszego odczytania twórczości Sasnala, zastanowienia się nad tym, co myśli na temat pamięci zbiorowej, czym jest dla niego historia i jej materialne ślady, dlaczego wybiera taką, a nie inną "technologię" (malarstwo albo film). Pół biedy, gdy mówi się o tym artyście w kontekście jego zaangażowania obywatelskiego (które on sam bardzo mocno oddziela od aktywności artystycznej). Gorzej, jeśli redukuje się go do funkcji polskiego produktu eksportowego i leku na swojskie kompleksy. Patrzy się nie na obrazy, lecz na kwoty, za które są one sprzedawane. Czyżby "sasnalomania" była wyłącznie salonową wersją "małyszomanii"?

Media niesprzedażne

To jedno. Kolejną (kto wie, czy nie najważniejszą?) konsekwencją mód kreowanych przez rynek (a to on stał się najważniejszym punktem orientacyjnym dla mediów) jest nieobecność twórców posługujących się mediami trudnymi do sprzedania (jak wiadomo, na klientów liczyć może w Polsce przede wszystkim malarstwo, a od kilku lat także fotografia), twórców, których zajmuje rozumiana na różne sposoby sztuka efemeryczna, instalacja albo którzy działają w internecie.

Trudności mają również twórcy podążający opłotkami, daleko od tego, co pojawia się w debacie publicznej (niegdyś Bogusław Bachorczyk byłby być może istotnym ogniwem Grupy Krakowskiej, dziś jego zapatrzenie w ludową serwetkę, witalność biologii, ciepły seksualizm i mit Don Kichota nikogo nie interesują). A czasem także artyści-intelektualiści. Nawet ci, którym dość często zdarza się posługiwać wartościową komercyjnie materią malarską.

Dobrym przykładem jest tu Grzegorz Sztwiertnia. Ten bardzo ważny w latach 90. artysta, znany dziś głównie jako świetny pedagog krakowskiej ASP, nie osiągnął międzynarodowego sukcesu porównywalnego np. z Arturem Żmijewskim czy Piotrem Uklańskim.

Czyżby wyłącznie dlatego, że jego sztuka onieśmiela, trudno zamyka się w hasłach marketingowych, wymaga erudycji, dobrej znajomości choćby tylko "Sonaty Pierwotnej" Kurta Schwitersa, teorii XIX-wiecznego socjalizmu utopijnego czy współczesnych atlasów anatomicznych? Przecież zainteresowano się artystami niekoniecznie łatwymi i operującymi prostymi chwytami. Być może problemem Sztwiertni (a także wszystkich, którzy chodzą opłotkami) jest przede wszystkim to, że w odpowiednim momencie nie dostał się pod skrzydła pozbawionej kompleksów warszawskiej galerii.

O ile jeszcze w latach 90. hierarchie prestiżu wyznaczały przede wszystkim warszawsko-krakowskie instytucje publiczne, takie jak Zachęta, Zamek Ujazdowski czy Bunkier Sztuki, o tyle później pałeczkę przejęły "prywatne inicjatywy" - Galeria Raster czy Fundacja Galerii Foksal. To właśnie z nimi wiążą się najgłośniejsze dziś nazwiska: Althamer, Bujnowski, Kozyra... I międzynarodowy sukces MSP (Młodej Sztuki z Polski).

***

Niewątpliwie w ostatnich latach kilka galerii prywatnych uczyniło dla sztuki polskiej bardzo wiele. Pytanie, jaką rolę będą teraz pełniły instytucje publiczne. Tu obserwujemy obecnie szczególne zjawisko. Warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej otwiera wystawę, której główną bohaterką jest Alina Szapocznikow. Krakowski Bunkier Sztuki pokazał w ubiegłym roku archiwum środkowoeuropejskich działań Fluxusu i prace Edwarda Krasińskiego. MS? w Łodzi achronologicznie reinterpretuje polską sztukę powojenną. Kto wie, czy nie jest to punkt wyjścia dla wszystkich tych, którzy w najnowszej sztuce polskiej idą opłotkami: romantyków, konceptualistów, wyłączonych?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2009