Zasada „zero podsłuchów”

Gdziekolwiek by był, nie może powstrzymać się od łowienia dźwięków. „Field recordist”, inaczej terenowy nagrywacz. Bez związku z aferą taśmową.

14.07.2014

Czyta się kilka minut

Agata Stanisz, antropolożka: Ludzie przywożą z podróży pamiątki albo fotografie. Ja mam pocztówki dźwiękowe. / Fot. Wojciech Janiak
Agata Stanisz, antropolożka: Ludzie przywożą z podróży pamiątki albo fotografie. Ja mam pocztówki dźwiękowe. / Fot. Wojciech Janiak

Lipiec 2013 r., festiwal Kontener Art w Poznaniu. Podczas warsztatu „Tutaj mówi miasto” antropolożka Agata Stanisz opowiada o dźwiękowej mapie stolicy Wielkopolski i o podróży po Europie z tirowcami, podczas której rejestrowała ich życie w trasie. Uruchamia przycisk „play” w laptopie. W sali rozlega się ostrzegawczy ćwierk ptaków, a potem bębnienie pierwszych kropel deszczu o kawiarniane parasole. Zasłuchani uczestnicy przenoszą się na jedno z poznańskich podwórek.

Na blogu „Miasto dźwięków”, prowadzonym przez Agatę, takich nagrań jest kilkaset. Trwają od kilku do kilkunastu minut. Każde opisane. Zwykle wystarcza data, godzina, parę wyrazów: „okolice McDonaldsa przy trasie Zjazdu Gnieźnieńskiego w Gnieźnie, konsumpcja jedzenia typu fastfood”. Albo: „ambiens łąki pomiędzy torami kolejowymi a tyłami HCP zaraz za ulicą Hetmańską w kierunku Dębca. Cisza, oddalony szum ulicy, szum traw, przyjeżdżający pociąg”. Czasem jest dłużej, jak przy rejestracji towarzyszącej badaniom etnograficznym we wsi Perzyny. „Pierwsza to dźwięki wydawane przez małe prosiaczki (…) Dwie kolejne to efekt nie do końca udanej próby uchwycenia skrzeków perliczek oraz ciamkania świnek-noworodków karmionych przez wielką maciorę – notuje Agata i zauważa: – Zwierzęta okazują się niezwykle wstydliwe i nie lubią być nagrywane czy fotografowane. Za każdym razem, kiedy wyciągam sprzęt, milkną, chowają się, spuszczają wzrok; niektóre denerwują się”.

– Po co to robisz? – pyta prowadząca, a uczestnicy usiłują sobie wyobrazić doktor Stanisz, jak spaceruje po poznańskich ulicach, celując wielkim mikrofonem na prawo i lewo. Większość pierwszy raz słyszy termin field recording. Wtajemniczeni posługują się anglojęzyczną nazwą, bo polskie tłumaczenie „nagrania terenowe” brzmi nieszczególnie zgrabnie, ale przecież to nic innego, jak rejestracja dźwięków poza studiem nagrań. Dziś, w dobie smartfonów z dyktafonami – rozrywka teoretycznie dostępna dla wszystkich. W latach 60. zajmowano się nią w wąskich kręgach dysponujących dostępem do sprzętu, głównie wśród twórców ścieżek dźwiękowych do filmów dokumentalnych.

– Ale jaki jest cel takiego nagrywania? – chcą wiedzieć słuchacze i milkną zdziwieni, gdy pada odpowiedź: – Dla siebie. Dla własnej przyjemności.

Pocztówka z wyjazdu

Z przyjemnością i brakiem celu to oczywiście trochę prowokacja, przyznaje Agata. Gdy się zastanowić, motywów jest więcej.

Sidney Polak, wokalista i perkusista T.Love: – Nagrywam wszystko i dużo. Najczęściej w podróży. Zaczęło się od Egiptu, potem były Chiny, gdzie utrwaliłem m.in. brzmienie świątyń buddyjskich, ale też ulic. W Stambule spędziłem pół dnia, próbując uchwycić śpiew muezzina. Nad morzem, zamiast siedzieć i czytać książkę, rejestruję szum fal, szukając miejsca, gdzie ładnie obijają się o kamienie, a jednocześnie nie zakłóca ich wiatr. To rodzaj dźwiękowego zbieractwa. Niektórzy muzycy kolekcjonują instrumenty, ja zbieram dźwięki.

Zbieractwo o tyle nieszkodliwe dla otoczenia, że wystarczy pojemny dysk w komputerze. – Moje nagrania zajmują blisko 100 gigabajtów – mówi Polak.

Pomijając owładnięte obsesją jednostki, jak Andy Warhol, od nieudanego zamachu na swoje życie nieustannie noszący przy sobie dyktafon, cyfrowe zapisy odgłosów otaczającego świata to domena nowicjuszy, którzy potrafią całymi dniami nie rozstawać się z rejestratorem dźwięków, oraz eksperymentatorów. – Kiedyś włączyłem nagrywanie na kilka nocnych godzin, bo byłem ciekaw, co dzieje się, gdy śpimy – mówi Hubert Wińczyk, performer i artysta dźwiękowy. – Nie odsłuchałem efektów w całości. Po prostu patrzyłem na wykres fali dźwiękowej i wybierałem momenty, w których coś się dzieje. Kiedyś, na samym początku, gdy dopiero wyostrzał mi się zmysł słuchu, nagrywałem wszystko, nawet podróże stopem czy autobusem. Po latach nie mogłem się zorientować, o co chodzi. Trzeba nabrać nawyku segregowania. Teraz na dysku panuje większy porządek niż w pokoju.

Nawet jeśli dźwięki łowi się dla samej frajdy nagrywania, będąc muzykiem prędzej czy później wykorzysta się któreś jako sample na własnych płytach. Tak zrobił Polak przy okazji drugiego solowego albumu, zatytułowanego – nomen omen – „Cyfrowy styl życia”. Głos muezzina posłużył jako solówka w „Wieżowcach”, a „Skuter” zaczyna się od dźwięku podjeżdżającego pojazdu, uwiecznionego podczas spacerów z mikrofonem.

Wśród zajmujących się field recordingiem od dawna toczy się dyskusja, czy samo nagranie terenowe, niemodyfikowane zbytnio (bez cięć i efektów specjalnych), może być uznawane za muzykę, czy jest zwykłą notatką dźwiękową.

Agata Stanisz: – Field recording to rodzaj hobby, manii, na podobnej zasadzie jak robienie zdjęć. Ludzie przywożą z odwiedzanych miejsc pamiątki albo cyfrowe fotografie. Ja mam pocztówki dźwiękowe.

Pocztówkami zbudowanymi z dźwięków można wymieniać się w internecie tak samo, jak kiedyś kartami z widoczkiem. Trend zapoczątkowała grupa brazylijskich specjalistów od inżynierii dźwięku, która pod nazwą The Freesound Project działała przy uniwersytecie w Barcelonie. Na początku XXI w. założyli pierwszy portal dla podobnych sobie – miejsce, gdzie można wrzucić dźwięki, zgeotagować je, czyli nanieść na mapę Google i opisać, z uwzględnieniem typu sprzętu użytego do nagrań. Szybko pojawiły się tu zbiory pasjonatów spoza branży. Potem powstały kolejne wirtualne biblioteki, jak Sound Transit czy radio aporee, pozwalające za darmo ściągać wszelkiego rodzaju brzmienia i dowolnie je wykorzystywać.

– The Freesound Project skupia grupę fascynatów. Gdybym potrzebowała np. zapisu śpiewu konkretnego gatunku ptaka z Kambodży, to wiem, że mogę zamieścić ogłoszenie i jeśli ktoś akurat przebywa w tym kraju, nagra mi te dźwięki – mówi Agata Stanisz. – Jednocześnie sama dokładam do zbioru własny, bardzo lokalny field recording. Ktoś z drugiego końca świata może dowiedzieć się, jak brzmi wielkopolska wieś. Potem te dźwięki zaczynają żyć własnym życiem – w audycjach, spektaklach albo w muzyce.

Tu szumi miasto

Nagrywanie w terenie, oprócz inżynierów dźwięku, praktykowali z początku głównie przyrodnicy. Stąd przekonanie, głoszone choćby przez kanadyjskiego kompozytora i badacza środowiska naturalnego R. Murraya Schafera, twórcę powiązanego z tym zjawiskiem terminu „pejzaż dźwiękowy” (soundscape), że tylko naturalne odgłosy są wartościowe, zaś brzmienia miast – brudne. Ale dla współczesnych nagrywaczy terenowych, traktujących swoje działania także w kategoriach sztuki, miasto jest znacznie ciekawsze.

– Moje nagrywanie zaczęło się od alternatywnych spacerów po centrum Poznania, które prowadziłam w ramach zajęć w Instytucie Etnologii – opowiada Agata Stanisz. – Chodziliśmy po podwórkach kamienic, w efekcie powstała m.in. mapa opuszczonych miejsc. To były spacery bez dźwięku, ale nastawione na percepcję wielozmysłową, nie tylko samo patrzenie. Wtedy postanowiłam zbierać dźwięki.

– Bez trudu można odróżnić na nagraniach miasto europejskie od azjatyckiego – mówi Sidney Polak. – Europa jest spokojna. W Azji na miejski harmider składają się głównie ludzie, bezustanny gwar krzyków i rozmów.

Agata Stanisz: – Słuchając nagrań z miast muzułmańskich, miałam poczucie, że brakuje mi jakiegoś znajomego brzmienia. Wreszcie odkryłam: stukot obcasów! Kobiety są tam mniej widoczne w przestrzeni publicznej, a jeśli już spacerują, to w butach na płaskiej podeszwie.

Hubert Wińczyk: – Większość europejskich miast „gra” podobnie, ale istnieją też dźwięki charakterystyczne. Nazywamy je markerami. W Poznaniu – męski głos zapowiadający pociągi na dworcu. Niesłychanie charakterystyczny, o dziwnej intonacji, nie do podrobienia. Można było zastanawiać się, czy należy do człowieka, czy do robota. Tymczasem był to głos aktora Pawła Binkowskiego, nagrany w studiu i pocięty przez specjalny program komputerowy, który pozwalał dowolnie składać zdania. Niestety, w październiku 2011 r., gdy otwierano nowy dworzec, zastąpił go syntezator mowy Ivona.

Brudne odgłosy

Na początku nagrywa się tym, co jest pod ręką. Gdy Hubert Wińczyk złapał nagraniowego bakcyla, biegając po mieście jako reporter poznańskiego Radia Afera, używał nagrywarki Mini Disc. Wpinał do niej wtyczkę – dzieło elektryka-złotej rączki – która miała wbudowany mikrofon. Potem dotknęła go prawidłowość, z jaką spotyka się niemal każdy field recordist – im częściej się nagrywa, tym bardziej pragnie się sprzętu lepszej jakości. A później dźwiga się go ze sobą, co nieco komplikuje życie.

– Nagrywający zwraca uwagę, tworzy własny spektakl w miejskiej przestrzeni – mówi Wińczyk. Mikrofon po zdjęciu osłony przeciwwietrznej (zwanej „martwym kotem”) może wyglądać jak paralizator i nawet przerażać. Kiedyś, gdy wyjął go w tramwaju, by nagrać zapowiedzi przystanków, podróżująca na gapę pasażerka wzięła go za kontrolera i szybko skasowała bilet.

– Najlepiej wspominam wędrówki po mieście z mikrofonem, który wyglądał jak słuchawki – mówi Sidney Polak. – Nie czułem się skrępowany, otoczenie myślało, że zwyczajnie słucham muzyki.

Jest jakiś paradoks w tym, zauważają nagrywacze, że człowiek rejestrujący dźwięk od razu rzuca się w oczy, a kamery wideo traktujemy jako niewidzialne, chyba że ktoś przypomni nam o ich istnieniu.

Agata Stanisz: – Sam środek do nagrywania staje się interpretatorem. Ma moc sprawczą, może wzmacniać dźwięk, rejestrować niektóre brzmienia słabiej, inne wyraźniej. Dlatego staram się, żeby proces nagrywania nie był ukryty. Nawet jeśli pojawiają się jakieś paskudztwa, zniekształcenia, brudne odgłosy, wolę je zostawić.

– Zdarza się, że podczas rejestracji uchwyci się strzęp jakiejś rozmowy, ale nigdy nie nagrywam jej świadomie, na bezczelnego – podkreśla Agata.

Koronna zasada terenowych nagrywaczy: nie podsłuchują innych ludzi.

Bycie w hałasie

Portal Miasto Dźwięków, na którym umieszcza nagrania Agata Stanisz, ma też wymiar naukowy. – Bazową w antropologii metodę określaną jako „obserwacja uczestnicząca” zastępuję tam obserwacją wielozmysłową – mówi. – Uważam, że bez dźwięku ta obserwacja jest niepełna.

Notatki dźwiękowe ujawniają coś, czego brakuje w wywiadach, podlegających obróbce i montażowi. Pozostawia się wyłącznie narrację rozmówcy, wycinając pytania prowadzącego. To rodzaj autocenzury. Podobnie w radiu, gdzie w trosce o jakość rzadko można usłyszeć osoby mówiące niewyraźnie lub niedbałą polszczyzną.

Agata: – Jeśli chce się doświadczyć, na czym polega zawód kierowcy ciągników siodłowych, nie można tylko robić notatek, bo równie w niej istotne, i to na wielu poziomach, są dźwięki. Nieustanne bycie w hałasie: codziennym, intensywnym, który łatwo zignorować, jak hałas samochodu od rana do wieczora, tzw. ładowanie baterii na postojach, muzyka na parkingach czy dźwięk zon industrialnych, do których wjeżdżają kierowcy.

Hubert Wińczyk wykorzystuje nagrania rozmaicie: tworzy instalacje dźwiękowe, utwory-kolaże, w których miksuje nagrania terenowe z instrumentami lub tekstem. – Czasem traktuję je jak malarstwo abstrakcyjne lub fotografię, która skupia się na fakturze. Interesuje mnie wówczas samo brzmienie. Estetyczny walor dźwięku.

Ale równie ważne – zwłaszcza w sztuce performance – są walory emocjonalne i symboliczne, często pomijane w dyskusji o field recording, które stara się być obiektywne, naukowe, a przynajmniej neutralne. – W takim kontekście wykorzystuję np. zapis z własnego pobytu w szpitalu lub z inkubatora mojego synka – mówi performer.

Czyszczenie uszu

– Nagrywając, często nie mam pojęcia, do czego mi się to przyda – przyznaje Wińczyk. – Sama czynność, zwłaszcza gdy używa się słuchawek, jest fascynująca na tyle, że pozwala osiągnąć stan określany w psychologii jako przepływ. Człowiek zatrzymuje się, wsłuchuje i całkowicie zatapia w tych dźwiękach: czy byłby to odgłos wentylatora na tyłach kina, czy skrzypienie starego kutra w opuszczonym porcie. Można to traktować jak praktykę aktywnego, świadomego wsłuchiwania się w codzienność. Dzięki temu zauważam rzeczy, które większość ludzi omija.

Agata Stanisz przypomina, że dźwięk i zapach to bodźce, które najlepiej uruchamiają pamięć: – Nagranie może pełnić rolę proustowskiej magdalenki, co okazało się podczas badań, które prowadziłam w jednej z poznańskich kamienic-studni. Mieszkańcy odtwarzali jej historię, w dużym stopniu korzystając z perspektywy dźwiękowej.

By zrozumieć, w czym rzecz, nagrywacze polecają drobne ćwiczenie: usiąść wieczorem na chwilę i zastanowić się, co słyszało się w ciągu całego dnia. Zbierając dźwięk za dźwiękiem, trudno wówczas uwierzyć, że jest ich aż tyle. Bo przecież wszystko brzmi. W każdym sklepie coś gra, w tramwaju głos spikera informuje, gdzie wysiąść. – Taka praktyka uwrażliwia i zmienia perspektywę – mówi Agata. – Można powiedzieć: przeczyszcza uszy. Jeśli postrzega się świat głównie oczami, a dopiero za tym idzie dźwięk, nie da się wychwycić jego różnorodności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2014