Zapomniane bitwy

Przez pierwszy rok wojny walki toczyły się wokół miast i wiosek w obecnych granicach Polski. Wiele obróciło się w gruzy. Zostały cmentarze, przypominające o ówczesnych namiętnościach.

23.06.2009

Czyta się kilka minut

Wiele z tych miast i wsi zapisało swe nazwy w historii wojskowości; dziś pamiętają o nich tylko historycy i pasjonaci. Wtedy było inaczej: kolejne sukcesy i przegrane "naszych" emocjonowały społeczeństwa i były analizowane przez 20 lat - zanim kolejna wojna nie zatarła ich w ludzkiej pamięci. Dziś takich książek jak "Durchbruch bei Brzeziny" ("Przełamanie pod Brzezinami") trudno uświadczyć nawet w antykwariatach. Kiedyś była to wiedza oczywista dla każdego, kto interesował się dziejami Europy.

Kraśnik i Komarów

Pierwsze poważne starcie na ziemiach obecnej Polski rozegrało się w drugiej połowie sierpnia 1914 r. pod Kraśnikiem. Nacierająca znad Sanu na Lublin austro-węgierska 1. Armia uderzyła tu na rosyjską 4. Armię. Po obu stronach walczyli polscy rekruci, np. cesarsko-królewska 12. Dywizja Piechoty z Krakowa przeciw carskiemu XIV Korpusowi z Lublina. Armia austro-węgierska miała początkowo przewagę liczebną i wykazała się większymi umiejętnościami walki w lasach Roztocza. Przemyski X Korpus zepchnął ku północy moskiewskich grenadierów i między rosyjską 4. Armią a jej sąsiadką broniącą Chełma powstała luka.

Zaważyło to na losach starcia między cesarsko-królewską 4. Armią i rosyjską 5. Armią. Mało brakowało, by bitwa pod Komarowem skończyła się dla Rosjan taką katastrofą jak Tannenberg [patrz strona 6 dodatku - red.]. Jednak dwóm Habsburgom - arcyksiążętom dowodzącym skrzydłowymi korpusami - w decydującym momencie zabrakło zimnej krwi. Przeceniając zagrożenie tyłów, wstrzymali atak i pozwolili Rosjanom uciec z niedomkniętego kotła.

Sukcesy pod Kraśnikiem i Komarowem zostały zniweczone przez porażki w Galicji Wschodniej: utrata Lwowa zmusiła c.k. armię do wstrzymania obiecującego natarcia na północ i skierowania się ku nowemu zagrożeniu. Pod Lublin przybył też rosyjski Korpus Gwardii, który wedle planów miał maszerować wprost na Berlin. Niepowodzenia, nacisk Rosjan na całym froncie i wreszcie niewyobrażalne wcześniej straty zmusiły wojska c.k. monarchii do odwrotu za San, a później Dunajec. Pierwsza bitwa o Galicję skończyła się ich klęską.

Łódź i Brzeziny

Po sukcesie pod Tannenbergiem, Niemcy przerzucili gros swych szczupłych sił do centrum frontu, by w październiku spod Częstochowy ruszyć na Warszawę. Zregenerowana c.k. armia wsparła ich, uderzając przez Kielce na twierdzę w Dęblinie. Rosjanie rozpoznali niebezpieczeństwo i zgromadzili nad środkową Wisłą potężne zgrupowanie: do wojsk ściągniętych z Prus i Galicji dołączyły korpusy syberyjskie. Wojska państw centralnych zostały zmuszone do odwrotu. Ich śladem w stronę Śląska i Poznania zaczął toczyć się "rosyjski walec parowy", wyczekiwany przez Francuzów - bo na froncie zachodnim trwał dramatyczny "wyścig ku morzu", czyli ostatnia próba odzyskania przez Niemców inicjatywy.

Nie mogąc liczyć na posiłki z zachodu, Niemcy chcieli raz jeszcze nadrobić szczupłość wojsk manewrem i zaskoczeniem. Armia niemiecka cofnęła się głęboko, oderwała od przeciwnika i skoncentrowała w okolicach Torunia. Gdy Rosjanie wolno posuwali się ku granicy, na ich skrzydło spadło uderzenie: pod Włocławkiem i Kutnem zostały kolejno pobite dwie carskie armie. Jedna cofnęła się pod Płock i Łowicz, druga ku Łodzi. Między nimi powstała wielka luka, przez którą Niemcy zaczęli wchodzić na tyły całego frontu. Zwycięstwo było o krok.

Ale Rosjanie otrząsnęli się z zaskoczenia i podjęli kontrakcję. Od południa i północnego wschodu ściągały pod Łódź kolejne korpusy. Ścigający stał się ściganym. Grupa niemieckich dywizji znalazła się, owszem, na rosyjskich tyłach, na południe od Brzezin, ale w okrążeniu. Rosyjskie dowództwo już poprosiło o dodatkowe wagony do transportu niemieckich jeńców... Za wcześnie. Śmiały manewr pruskiej gwardii rozbił broniącą Brzezin syberyjską dywizję i pozwolił otoczonym wojskom dotrzeć do własnych linii. To powodzenie potwierdzało jednak fiasko całej okrążającej operacji. Niemniej Niemcy odnieśli strategiczny sukces: zatrzymali "walec".

Kraków i Limanowa

W 1914 r. Rosjanie dotarli też pod Kraków. Tu austro-węgierski plan obrony był podobny do niemieckiego, choć nie tak śmiały. Carskie dywizje miały być zatrzymane na wzgórzach Jury i zaatakowane na skrzydle zza krakowskich fortów. Zgromadzenie sił do tej operacji wymagało jednak oddania większości Galicji; tylko jedna c.k. armia została, by bronić Karpat.

Bitwa krakowska nie miała tego dramatyzmu co wydarzenia pod Łodzią, ale była nie mniej krwawa. Każda ze stron próbowała przełamać obronę drugiej, lecz atakom brakowało zdecydowania i dostatecznej przewagi. W jednym z nich - pod Krzywopłotami w powiecie olkuskim - walczyły dwa bataliony Legionów Polskich (zginął tu Stanisław Paderewski, brat Ignacego). Ale i tu rozwiały się rosyjskie marzenia o "walcu parowym" prącym na Berlin.

Gdy uwaga c.k. dowództwa koncentrowała się na północ od Krakowa, Rosjanie podjęli próbę obejścia twierdzy od południa. Teraz ogniskiem walk stała się Limanowa. Stąd wyszło austriackie kontruderzenie i tu węgierscy huzarzy zatrzymali, płacąc za to wielkimi stratami, kolejną rosyjską próbę przejęcia inicjatywy; także tu walczyli polscy legioniści. W efekcie carska 3. Armia cofnęła się za Dunajec. Austro-węgierski sukces pod Limanową ostatecznie rozwiał rosyjskie nadzieje na marsz na zachód - i skierował uwagę na Karpaty. Przejście przez nie otworzyłoby drogę na Słowację, Węgry - i Wiedeń.

Jeziora Mazurskie i Przasnysz

Zimą walczono nie tylko w Karpatach. Po bitwie pod Łodzią front na zachód od Wisły zamarł, choć Niemcy próbowali jeszcze nacierać na Warszawę; bezowocnie. Zimą 1914-15 r. rozgorzały za to walki na północnym Mazowszu i Mazurach. Obie strony szykowały się do ofensywy.

W pierwszych dniach lutego 1915 r., pod osłoną śnieżycy, Niemcy uderzyli na rosyjską 10. Armię na linii Jezior Mazurskich i złamali jej skrzydła. Rosjanie zaczęli odwrót w stronę Biebrzy i Niemna. Na drodze odwrotu rosyjskiego XX Korpusu stała Puszcza Augustowska; jej bezdroża nie pozwoliły mu ujść pod osłonę twierdzy w Grodnie. Wyjścia z lasów zablokowali Niemcy i cały korpus pomaszerował do niewoli.

W tym czasie Niemcy, uprzedzając rosyjski atak w stronę Torunia, uderzyli też na Przasnysz. Rosjanie odpowiedzieli kontratakiem, który nie zdołał ocalić okrążonego garnizonu, lecz doprowadził do ich największego sukcesu w walce z Niemcami. Ci, tracąc licznych jeńców, musieli opuścić zrujnowane miasto i cofnąć się ku granicy. Na atak w stronę Torunia nie starczyło już Rosjanom sił. Mieli ich jednak jeszcze dość, by zniweczyć niemieckie plany wyzyskania zwycięstwa nad Jeziorami Mazurskimi i uderzenia w głąb Kongresówki.

Przemyśl i Gorlice

Także c.k. armia nie mogła liczyć zimą na wytchnienie. Za rosyjskimi liniami została oblężona twierdza w Przemyślu. Zwana "Bramą Węgier", wiązała wojska przeciwnika, ale - wobec kończących się zapasów - zmuszała do kolejnych prób jej odblokowania. Tymczasem rosyjskie dowództwo postanowiło szukać rozstrzygnięcia na tym samym odcinku frontu i przepchać się przez Karpaty na Nizinę Węgierską. Gdy rosyjskie szturmy Przemyśla skończyły się ciężkimi stratami, twierdza była tylko blokowana, a główne siły carskie zaatakowały dalej na południe.

Zima w górach sprzyja obrońcom. Kolejne ataki obu stron, podejmowane przez grzbiety Beskidu Niskiego i Bieszczadów, nie przynosiły rezultatów; rosły straty. W marcu Przemyśl skapitulował, jednak Rosjanie nie mieli czego świętować. Obie strony były wycieńczone.

Ale w dowództwie państw centralnych dojrzewał nowy plan odrzucenia Rosjan na wschód. W kwietniu pod Gorlicami zgromadzono wielkie siły: ściągnięte z Francji dywizje niemieckie i najlepsze jednostki austro-węgierskie (w tym 12. Dywizję, w której służyli Polacy). O świcie 2 maja ruszyło potężne uderzenie na odcinku od Beskidu Niskiego przez Gorlice prawie do Tarnowa. Przerwało rosyjski front i rozpoczęło marsz państw centralnych na wschód. Do końca lata 1915 r. Rosjanie zostali zmuszeni do opuszczenia dzisiejszej Polski; zostawiali spaloną ziemię.

***

Tak zwana bitwa gorlicka zapoczątkowała nowy rozdział wojny, także polityczny: gdy cała centralna Polska i spora część jej kresów wschodnich znalazły się pod panowaniem niemieckim i austro-węgierskim, tworzyło to nową jakość w "grze o Polskę". Ale wojna między zaborcami, od której zależała polska niepodległość, była też niezwykle kosztowna: prowadzona przez kilkanaście miesięcy na polskiej ziemi, z bratobójczym udziałem polskich rekrutów. Kosztowała tak wiele, gdyż żadnej ze stron nie udało się odnieść szybkiego zwycięstwa. Obie bywały od niego o krok. Gdy wodzom starczało talentu, żołnierzom brakowało determinacji - i odwrotnie. Może także dzięki temu wszystkie zaborcze państwa doznały w końcu klęski.

Dr JAROSŁAW FLIS jest socjologiem, stale współpracuje z "TP" i prowadzi bloga na naszej stronie. Jest też autorem strategicznych gier "Ostatnia wojna cesarzy" (jej scenariusz to I wojna światowa na ziemiach polskich) i "Wojna 1920".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2009