Zaburzenia ustawowe

Seryjnie gwałcili i mordowali, bał się ich cały kraj. Co zrobić z niebezpiecznymi przestępcami, którzy na skutek braku wyobraźni prawników i polityków wyjdą wkrótce na wolność? W tej sprawie są rozwiązania złe i jeszcze gorsze.

25.11.2013

Czyta się kilka minut

Krzesło, na którym sadzano skazanego przed egzekucją. Wrocław, 2009 r. / Fot. Katarzyna Mirczak
Krzesło, na którym sadzano skazanego przed egzekucją. Wrocław, 2009 r. / Fot. Katarzyna Mirczak

Przypadek pierwszy: Wiesław C., znany jako „wampir z Baranowa”, wyszedł na wolność w 2003 r. Pod koniec lat 70. zgwałcił i udusił cztery młode dziewczyny spod Mrągowa. Skazano go na 25 lat więzienia.

Podczas procesu biegłym sądowym był prof. Józef Gierowski, prawnik i psycholog, dziś szef Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ. – Uznaliśmy wtedy, że działał w warunkach ograniczonej poczytalności. Napisaliśmy, że gdyby komukolwiek przyszło do głowy wypuszczać go z więzienia przed terminem, trzeba go dokładnie zbadać, bo jest wielkie prawdopodobieństwo, że powtórzy swoje czyny – wspomina.

Po niemal 20 latach sprawa wróciła: naczelnik zakładu karnego uznał więźnia za zresocjalizowanego i wniósł o przedterminowe zwolnienie. Wiesława C. ponownie badał prof. Gierowski: – Mówił, że problem już nie istnieje; że minęło jego zainteresowanie historiami, które miał na sumieniu. Ale opowiedział też, że gdy wyjeżdżał na przepustki, urządzał sobie długie spacery do miejsc, gdzie kiedyś zabijał. Zrozumieliśmy, że chodzi szlakiem miłych dla siebie wspomnień. Napisaliśmy, że nie ma mowy o wcześniejszym zwolnieniu. I że kiedy skończy odsiadywać wyrok, będzie problem.

Kiedy Wiesław C. wychodził na wolność, z Baranowa nadawała telewizja, a mieszkańcy zapowiadali, że sami zrobią porządek z mordercą. – Nie popełnił żadnych zbrodni, ale już wtedy powtarzano, że mamy do czynienia ze złym prawem – mówi psycholog.

Przypadek drugi: Leszka Pękalskiego („wampira z Bytowa”) skazano na 25 lat za zabójstwo, jakiego dokonał w 1991 r. Przed procesem (w odwołanych później wyjaśnieniach) przyznawał się nawet do 70 morderstw. Od 2007 r. regularnie składał wnioski o przedterminowe zwolnienie – wszystkie odrzucono. Wyjdzie na wolność w 2017 r.

Prof. Gierowski: – W życiu nie zaryzykowałbym wypuszczenia tego człowieka bez jakiegoś monitorowania czy kontroli. Nie nadaje się do żadnej terapii, a niebezpieczeństwo, jakie stwarzał, było nadzwyczaj duże. Na podstawie informacji, których udzielił nam podczas wielodniowego badania, razem z psychiatrą prof. Januszem Heitzmanem byliśmy przekonani, że zabił co najmniej kilkanaście razy. To przykład człowieka niepodatnego na „naprawianie”. I dowód na to, że najbardziej niebezpieczni są zabójcy seksualni: ci, którzy satysfakcję seksualną uzyskują podczas mordowania. Badałem ok. 30 takich osób i nie mam wątpliwości, że po latach pozostają niebezpieczni.

Przypadek trzeci: Mariusz Trynkiewicz. Kiedy latem 1988 r. zabijał trzech chłopców z Piotrkowa Trybunalskiego, miał 26 lat i był nauczycielem. „Zabijając, doznałem odprężenia” – zeznał. Skazano go na śmierć, jednak po amnestii z 1989 r. karę zamieniono na 25 lat więzienia. Wyjdzie na wolność 11 lutego przyszłego roku. Podczas procesu zapowiadał, że wróci do zabijania.

INNEGO WYJŚCIA NIE MA?

Pod wpływem informacji o skazanych za najcięższe zbrodnie, którzy wkrótce mają opuścić więzienia, ministerstwo sprawiedliwości – jeszcze za kadencji Jarosława Gowina – rozpoczęło pracę nad ustawą, która sprawi, że po zakończeniu odbywania kary tacy ludzie jak Trynkiewicz będą mogli trafić do specjalnego, zamkniętego ośrodka leczniczego i pozostaną odizolowani od społeczeństwa.

– Naprawiamy błąd sprzed lat. W 1989 r. chciano najszybciej uchwalić amnestię. Jednak wtedy w prawie karnym nie było dożywocia. Karę śmierci można było zamienić na 25 lat pozbawienia wolności – tłumaczy prof. Andrzej Zoll, konstytucjonalista. Dodaje, że nie jest to dobra ustawa – ale innego wyjścia nie ma: trzeba chronić społeczeństwo przed osobami, których psychiatrzy uznają za wciąż niebezpiecznych dla otoczenia.

Aby podpaść pod nowe przepisy, skazany będzie musiał spełnić trzy warunki: odbywać karę pozbawienia wolności w tzw. trybie terapeutycznym; biegli muszą stwierdzić u niego zaburzenia psychiczne (upośledzenie umysłowe, zaburzenia osobowości lub zaburzenia preferencji seksualnych); muszą być one na tyle silne, aby uznać za wysoce prawdopodobne, że popełni on poważne przestępstwo „przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej” (takie, za które grozi co najmniej 10 lat więzienia).

Sejm przyjął ustawę 22 listopada. Jeśli podpisze ją prezydent – i jeśli projekt nie trafi do Trybunału Konstytucyjnego – przepisy mogą wejść w życie jeszcze w tym roku. Od tego momentu w stosunku do „osób stwarzających zagrożenie” mają być stosowane nadzór i kontrola policyjna – najgroźniejsi zaś trafią do nowo utworzonego Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym. O umieszczenie tam osoby uznanej za niebezpieczną będzie występował naczelnik więzienia; sąd może o tym zdecydować wyłącznie na podstawie opinii biegłych psychiatrów.

USTAWA DLA CZTERECH OSÓB

Mnożą się jednak wątpliwości, o co w nowej ustawie tak naprawdę chodzi. Jeśli o leczenie, dlaczego mają być mu poddawane osoby, z których większość (jak zgodnie twierdzą psychiatrzy) nie nadaje się do terapii? Jeśli chodzi o izolację – dlaczego nie napisano o tym wprost? Czy nie powstają przepisy, które – wbrew jednej z fundamentalnych zasad państwa prawa – działają wstecz? Wreszcie: czy nie mamy tu do czynienia z podwójnym karaniem za kiedyś już popełniony czyn?

Prof. Zoll wyjaśnia, iż celem ustawy nie jest karanie: – Ci ludzie nie idą tam dlatego, że popełnili przestępstwo. To przestępstwo każe nam jednak ocenić zagrożenie, które mogą powodować – ale wyłącznie z uwagi na stan, w jakim obecnie się znajdują.

Nie wiadomo, ile osób mogą objąć nowe przepisy. Odsiadujących karę w systemie terapeutycznym (dla osób zaburzonych psychicznie) jest dzisiaj w Polsce ponad dwa tysiące. Ale spełniających wszystkie trzy kryteria może być, według szacunków, kilkudziesięciu.

Jednak zdaniem dr. Pawła Moczydłowskiego, kryminologa i socjologa, b. szefa Służby Więziennej, uchwalona właśnie ustawa to niebezpieczne narzędzie, które powstało w panice: media (nieprawdziwie) informowały o tym, że wkrótce na wolność ma wyjść około stu osób, którym kiedyś zamieniono karę śmierci na 25 lat więzienia; posłowie się przerazili.

Moczydłowski bierze do ręki kartkę z nazwiskami i wylicza: – Osób, którym zamieniono karę śmierci na 25 lat więzienia, było siedem. Jedna z nich zmarła, druga odsiaduje dożywocie, trzecia wychodzi na wolność w roku 2033 – jeśli dożyje, będzie mieć wtedy 79 lat. Zostaje więc czwórka. Dla tych czterech osób stworzono ustawę.

MIĘDZY ZDROWIEM A CHOROBĄ

Co oznacza używany w tekście ustawy termin „osoby z zaburzeniami psychicznymi”? – To wszystkie stany, w których zachowanie człowieka w jakikolwiek sposób odbiega od normy. Przy czym ustalenie tej normy jest nadzwyczaj trudne. Każda choroba psychiczna jest zaburzeniem, ale nie każde zaburzenie jest chorobą – wyjaśnia prof. Gierowski.

Prawo różnicuje obie te kategorie: – W przypadku najgłębszych zaburzeń, czyli chorób psychicznych, mówimy o stanie niepoczytalności, które wyklucza orzeczenie winy. A równo

­cześnie sprawia, że takie osoby zaczyna się leczyć – mówi psychiatra. – Inne zaburzenia psychiczne mogą ograniczać zdolność rozpoznania znaczenia czynu lub pokierowania postępowaniem, czyli poczytalność. Osoba z zaburzeniami to ktoś pomiędzy człowiekiem zdrowym – w pełni poczytalnym – a chorym psychicznie.

Prawnicy i politycy powtarzają zgodnie: z przestępcami tego rodzaju trzeba było coś zrobić, inaczej zabijaliby nadal. – Nie mam wątpliwości, że mamy do czynienia z niebezpiecznymi ludźmi, i że jakoś trzeba ten problem rozwiązać – mówi też prof. Gierowski.

Ale na tym zgoda się kończy.

ZŁO KONIECZNE?

Profesor Zoll: – Nikt nie jest w stanie stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że dana osoba popełni w przyszłości przestępstwo. Ale trzeba naprawić błąd, który popełniono w 1989 r., dokonać bilansu zysków i strat. Odpowiedzieć na pytanie: czy jesteśmy w stanie na tyle zabezpieczyć otoczenie tych osób, gdy one wyjdą na wolność, że nie dojdzie do tragedii?

– Kroczymy po linie – przyznaje prof. Zoll. – W państwie niedemokratycznym ta ustawa byłaby wyjątkowo groźna. Ale w kraju, w którym działają mechanizmy zabezpieczające – np. niezawisłe sądownictwo – to zagrożenie jest znacznie mniejsze. Byłoby jednak najlepiej, gdyby przed podpisaniem tej ustawy prezydent zadał pytanie Trybunałowi Konstytucyjnemu o zgodność jej przepisów z konstytucją.

Wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski – choć przyznaje, że w najbliższym czasie ustawa będzie dotyczyć zaledwie kilku osób – powtarza, że w Europie jest taka praktyka. Przykładem służą np. Niemcy i tamtejsze przepisy o Sicherheitsvewahrung (dosłownie: dodatkowe ograniczenie wolności ze względu na ważny interes z zakresu bezpieczeństwa publicznego).

Na mocy tych przepisów osoba skazana za poważne przestępstwo, np. na tle seksualnym, może – już po odbyciu kary – pozostać w więzieniu, jeśli istnieją poważne przesłanki, że np. zwolniony przestępca seksualny znów popełni podobne czyny. W 2010 r. na mocy tych przepisów więziono ponad 500 osób. Przepisy o Sicherheitsvewahrung wywołują w Niemczech spory, są często zaskarżane przez więźniów (czasem skutecznie); niemniej funkcjonują – ostatnia ich nowelizacja miała miejsce w czerwcu 2013 r. Podobne regulacje są np. w Austrii i Szwajcarii.

Kierownictwo ministerstwa sprawiedliwości jest zdeterminowane: podczas posiedzenia senackiej komisji wiceminister Królikowski zadeklarował nawet, że jeśli Trybunał Konstytucyjny zakwestionuje nowe przepisy, on oraz minister Marek Biernacki podadzą się do dymisji.

Wątpliwości nie mieli posłowie. W Sejmie projekt spotkał się z rzadko spotykanym konsensem. Za głosowało 408 posłów, wstrzymało się trzydziestu, przeciw było trzech (Ryszard Kalisz, Wanda Nowicka i Przemysław Wipler).

Ta zgoda ponad podziałami może być jednak myląca: świat psychiatrii po uchwaleniu w życie ustawy zawrzał. – Nie mogę panom obiecać, że będę o tej sprawie mówić bez emocji – deklaruje prof. Gierowski. – Jestem przekonany, że nasze środowisko nie może milczeć.

Co budzi sprzeciw psychiatrów? Powołana przez nowe prawo instytucja ma niejasny charakter. Nie jest – przynajmniej formalnie – więzieniem, jej podstawowym celem nie ma więc być izolacja, a leczenie. Tymczasem, zauważają lekarze, większość zaburzeń psychicznych, o których mowa w ustawie, leczeniu się nie poddaje.

– Przy pomocy psychiatrów tworzy się tak naprawdę quasi-więzienia, nadając im pozory instytucji leczniczej – denerwuje się prof. Gierowski. – Wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski chętnie cytuje jedno zdanie z mojej książki – o tym, że na świecie leczy się, czy poddaje terapii, zaburzenia osobowości. Nie dodaje jednak, że próby leczenia podejmuje się tylko w stosunku do pewnej grupy osób ujawniających takie zaburzenia. Ludzie z głębokimi zaburzeniami osobowości do takiej terapii się nie nadają, podobnie jak ujawniający upośledzenie umysłowe lekkiego stopnia. Poza tym nie ma mowy o leczeniu tego typu zaburzeń wbrew woli człowieka. To jest po prostu nieskuteczne!

Według prof. Gierowskiego ustawa tworzy pozór terapii zaburzeń osobowości, by ominąć zarzut działania prawa wstecz. – Sami autorzy projektu przyznają, że jest to „terapia” – mówi naukowiec. – Efekt jest jednak taki, że prawnicy i politycy chcą nam mówić, kogo powinniśmy leczyć, a kogo nie.

Prof. Gierowskiemu wtóruje Marek Balicki, były poseł i minister zdrowia, z wykształcenia psychiatra: – Gdybym był w Sejmie, zagłosowałbym przeciwko – deklaruje w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Zaburzenia osobowości to nie zapalenie płuc czy schizofrenia, nie ma na nie lekarstw! Mamy do czynienia z niedopuszczalną medykalizacją czegoś, co nie powinno być zrzucane na barki służby zdrowia.

– Zadaję sobie pytanie: czy w niektórych przypadkach nie mamy do czynienia z sytuacją, w której psychiatrzy po prostu nie opisali albo nie zdiagnozowali jeszcze jakiejś jednostki? – odpowiada na ten zarzut Andrzej Zoll. – Dla mnie ważniejsze jest jednak pytanie, czy te osoby należało pociągać do odpowiedzialności karnej, czy od początku nie powinny być umieszczone w tego typu zakładach?

To nie jedyna wątpliwość w stosunku do nowego prawa. Przemysław Wipler, jeden z trzech posłów, którzy głosowali przeciw ustawie, zwraca uwagę na inne zagrożenie: – Wprowadzamy niebezpieczne narzędzie prawne, które będzie miało zastosowanie do dziesiątek, jeśli nie do setek osób – uważa parlamentarzysta. – Dlaczego? To są sprawy bardzo drażliwe: sędzia, który dostanie od służb więziennych wniosek o zastosowanie tego narzędzia, będzie podejmował decyzję pod ogromną presją, nie chcąc wziąć na siebie odium za ewentualne zabójstwo. Ta ustawa łamie podstawowe standardy cywilizacyjne: zgodnie z jej logiką moglibyśmy też się pozbyć np. instytucji zatarcia czy poddawać fizycznej kastracji pedofilów.

– Nasze wątpliwości są dwojakiej natury – mówi z kolei Barbara Grabowska, prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Po pierwsze, chodzi o działanie prawa wstecz. Chodzi o osoby, które będą miały za sobą odbywanie kary i którym nowe prawo uniemożliwi wyjście na wolność. Po drugie, izolacja może okazać się środkiem nieproporcjonalnym, zwłaszcza że w świetle opinii psychiatrów z ustawy można wyczytać pewną pozorność słowa „terapia”.

Na niedawnym posiedzeniu senackiej Komisji Praw Człowieka, Praworządności i Petycji prof. Janusz Heitzman, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, mówił: „Nie tworzymy rozwiązań prewencyjnych – to doraźne rozwiązania w stosunku do kilku osób. Albo tworzymy rozwiązania przejściowe, albo myślimy poważnie o reformie. To naprawianie całości w sposób ułomny”. Zaś karnistka prof. Monika Płatek stwierdziła wprost, że ustawa próbuje chronić obywateli, naruszając prawo.

KONFLIKT ETYCZNY

Co dalej? Jeśli ustawa nie trafi do Trybunału Konstytucyjnego i podpisze ją prezydent, może wejść w życie jeszcze w tym roku.

– Jeśli tak się stanie, apeluję do moich kolegów psychiatrów, psychologów i seksuologów, którzy w takich sprawach będą w przyszłości powoływani na biegłych – mówi prof. Gierowski. – Niech rozważą, czy ich etyczne zasady pozwalają uczestniczyć w tego rodzaju przedsięwzięciu.

– Proponuje Pan zbiorowy strajk? – pytamy szefa Katedry Psychiatrii CM UJ.

– Zwracam tylko uwagę na możliwość pojawienia się konfliktu etycznego – odpowiada naukowiec.

Skoro prawo zaproponowane przez ministerstwo sprawiedliwości jest złe, warto zadać pytanie: czy było inne, lepsze rozwiązanie?

– Jest możliwość zabezpieczenia się przed takimi ludźmi w inny sposób – mówi Paweł Moczydłowski. – Bywa, że ludzie, którzy wychodzą po 25 latach z więzienia, nie wiedzą nawet, jak wyglądają pieniądze; rodzina ich nie chce; nie wiedzą, dokąd pójść. Może dałoby się wokół nich zbudować sieć wsparcia – pomocy społecznej, samorządów, instytucji kościelnych – która miałaby przy okazji funkcję kontrolną?

– Proponuję coś, co też jest pewnym naruszeniem prawa – dodaje jeszcze prof. Gierowski. – Jeśli rzeczywiście mowa o tak niewielkiej liczbie osób, dlaczego nie stworzyć specjalnej ustawy, która uruchomiłaby działania operacyjne wobec osób niebezpiecznych? Dlaczego nie objąć ich monitoringiem czy nadzorem?

Podobne rozwiązania proponują Marek Balicki i Przemysław Wipler. – Można by również zaproponować tym osobom dobrowolne poddanie się nadzorowi – dodaje parlamentarzysta.

Propozycje psychiatrów i polityków nie pozostawiają wątpliwości: idealnego rozwiązania nie ma i nie będzie. Choćby dlatego, że 24-godzinny dozór policyjny jest niemożliwy. – Gdyby go wprowadzić i śledzić bez przerwy każdy ruch takiego człowieka, czy naprawdę byłoby to coś innego niż to, co planuje ta ustawa? – pyta prof. Zoll.

A Przemysław Wipler przyznaje: – W bałaganie, który powstał, nie ma rozwiązań dobrych. Są złe i jeszcze gorsze.

SKOŃCZMY Z „BESTIAMI”

By zrozumieć, na czym ten „bałagan” polega, trzeba cofnąć się do wspomnianej już amnestii, a także do zmiany kodeksu karnego z roku 1997. – W kodeksie tym w sposób zbyt prosty, by nie powiedzieć: prymitywny, zdefiniowano instytucję środków leczniczo-zabezpieczających w stosunku do osób działających w stanie znacznie ograniczonej poczytalności – mówi prof. Gierowski. – Nie wprowadzono dodatkowego kryterium w stosunku do osób stwarzających niebezpieczeństwo, czy też zagrożenie dla innych ludzi, ich życia, zdrowia lub innych wartości. Gdyby taka kategoria się w przepisach pojawiła, można by ludzi niebezpiecznych trzymać w więzieniu o terapeutycznym profilu nawet tak długo, jak długo stwarzaliby zagrożenie.

Co można zrobić dziś, by za błędy z przełomu lat 80. i 90. zapłacić możliwie najniższą cenę? Prof. Zoll zwraca uwagę, że w ustawie chodzi o przeszłość; nie powinna obowiązywać w przypadku czynów popełnianych obecnie. – Zgodnie z przygotowywaną właśnie nowelizacją prawa karnego, sąd orzekający o odpowiedzialności karnej będzie mógł uznać, że choć sprawcy można przypisać winę, z uwagi na zaburzenia osobowości nie można wymierzyć mu wysokiej kary – zapowiada prawnik. – Sąd np. wyda wyrok skazujący na 15 lat pozbawienia wolności. Ale nie oznacza to, że po odbyciu kary taki człowiek będzie mógł wyjść na wolność. Przed końcem kary – a może nawet przed decyzją o warunkowym zwolnieniu – zostanie dokładnie zbadany. Jeżeli sąd dojdzie do wniosku, że zagrożenie nie zostało zneutralizowane, trafi do ośrodka.

To rozwiązanie nie uchyli jednak ważnych pytań: czy dostępność podobnych narzędzi – zapisanych w specustawie czy kodeksie karnym – nie uruchomi fali wątpliwych z punktu widzenia praw człowieka decyzji? Czy poddani presji społecznej naczelnicy więzień, sędziowie i biegli nie będą nadużywać „sprezentowanych” im mocą ustawy mechanizmów? Czy obawy, które można streścić w haśle „psychuszka w służbie narodu” – narodu, którego lęki i obawy można zrozumieć, ale nie powinny być wyznacznikiem stanowionego prawa – to tylko histeria obrońców praw człowieka i psychiatrów? Pytania można mnożyć.

Paweł Moczydłowski: – To ustawa, która w skrócie brzmi następująco: skazujemy ludzi na izolację w celu poddania ich leczeniu; jeżeli się na leczenie nie zgadzają, można wobec nich zastosować środki bezpośredniego przymusu – aż do skutku, aż się temu leczeniu poddadzą. Jeśli w wyniku stosowania tych środków – m.in. paralizatorów – pacjent umrze, państwo pokryje strażnikowi koszta opieki terapeutycznej oraz adwokata – jeśli tylko zostanie uznany za niewinnego śmierci.

Sprawa ma jeszcze jeden, społeczny wymiar: chorzy psychicznie i cierpiący na zaburzenia są w Polsce nadal stygmatyzowani. – To ludzie obdarzeni godnością – przypomina Andrzej Zoll. – Nigdy nie użyłbym wobec nich słowa „bestia”. Mamy się przed nimi, ewentualnie, zabezpieczyć – skoro ze względu na swoje zaburzenia mogą być groźni – ale jesteśmy również zobowiązani do poszanowania ich godności.

Czy ustawa wprowadzająca prawo do izolacji osób z zaburzeniami nie przyczyni się przy okazji do ugruntowania stygmatu wszystkich chorych? Prof. Józef Gierowski nie ma wątpliwości: – Powinniśmy być wyczuleni na zacieranie granic między więzienną izolacją a leczeniem psychiatrycznym, bo może się ono odbić negatywnie na klimacie wokół ludzi chorych. Doskonale rozumiem chęć zabezpieczenia społeczeństwa przed zagrożeniem. Ale wybrano fatalny sposób, by ten cel osiągnąć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2013