Zabiłem rybika

To był odruch. Zaskoczył mnie w łazience, więc trzasnąłem go kapciem.

13.03.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. EAST NEWS / SCIENCE PHOTO LIBRARY
/ Fot. EAST NEWS / SCIENCE PHOTO LIBRARY

Minęła chwila. Pochyliłem się i delikatnie położyłem truchełko na czubku palca. Zbliżyłem je do twarzy. Ruszyła machina racjonalizacji i przebiegłem w myślach listę mikroskopowych istot, które uśmierciłem tego dnia.

Rozmiar przewiny z pewnością musi być proporcjonalny do charakteru uśmierconej istoty, prawda? Czym więc właściwie jest rybik?

Stawonogie australopiteki

Encyklopedycznie rzecz ujmując, rybik cukrowy (Lepisma saccharina) należy do grupy owadów bezskrzydłych, jako jedna z kilkuset pradawnych, spłaszczonych, ślepych lub półślepych istot ominiętych przez rewolucję, która uskrzydliła dzisiejszych przodków ważek, motyli i pszczół. Rybiki nie tylko nie mają skrzydeł, ale również nie przechodzą metamorfozy – tego wspaniałego procesu, który sprawia, że każdy jeden owad to tak naprawdę dwa czy wręcz trzy owady.

Aha. Mam więc do czynieniaz ewolucyjnym reliktem. Istotą, której nie tak odlegli kuzyni – owady uskrzydlone – wykonali wielki krok (lot w istocie), by stać się największą, najbardziej zróżnicowaną grupą istot żywych na tej planecie. Owady bezskrzydłe to więc starsi, bardziej tępi kuzyni, cudem przetrwałe stawonogie australopiteki, kryjące się pomiędzy wilgotnymi kamieniami i kłodami drewna przed prawdziwymi zwycięzcami wyścigu ewolucyjnego. W makrokosmosie cywilizacji ludzkiej, w której odnalazł swoje przeznaczenie rybik cukrowy, mikrokosmosem – domem – stały się dlań pęknięcia w murach, szpary pod meblami czy – jak w przypadku mojego mieszkania – tajemna wilgotna kawerna pod kabiną prysznicową, oddzielona od reszty łazienki ledwie milimetrowej grubości prześwitem.

Moment. Czy sam fakt, że czyjś krewny odniósł sukces, uprawnia mnie do pomniejszania rangi jego życia? Co to w ogóle za zwodnicza miara: mierzyć życie rybika miarą jętek i termitów? Przedkładać lot nad pełzanie?!... Przez plecy przeszedł mi dreszcz odrazy. Odruchowo spojrzałem na maleńką, zasychającą plamkę na brzegu kapcia. Czy już stałem się Raskolnikowem?

Powoli. W tym szaleństwie jest metoda. Podejdź do tego na spokojnie. Istnieje klucz do rybika i ty go odkryjesz. Tkwi on w nim samym, jak w każdym stworzeniu bożym; trzeba tylko poszukać.

487 rybików von Sturma

„W domu w Heidesheim w pobliżu Mainz [pol. Moguncja – przyp. tłum.] schwytałem między końcem maja a połową września 1954 roku 487 zwierząt, z czego 185 ♂♂ i 302 ♀♀. Chowałem je, po 5-20 osobników, w okrągłych naczyniach szklanych o średnicy ok. 7,5 cm, których dno zalałem uprzednio gipsem, a górę przykryłem szklaną płytką. Miseczka z roztworem nasyconym KCl dostarczyła niezbędnej wilgoci. (...) Jako pokarm podawałem mąkę pszenną, cukier i otręby, od czasu do czasu chleb, ugotowane ziemniaki, jabłka i banany” (H. von Sturm, 1956: „Die Paarung beim Silberfischen”, „Zeitschrift zur Tierpsychologie”, Bd. 13, Heft 1, tłum. własne).

„Chory niemiecki sadysta” – odburknął obwód racjonalizacyjny w mojej głowie, usilnie próbujący pomniejszyć wagę mojego morderstwa. Został skarcony, ale smutek pozostał. Wyobraziłem sobie 487 biednych rybików na gipsowym podłożu. „Prawdopodobnie jadły lepiej niż ich swobodnie przemykający pod RFN-owską pralką przyjaciele” – wtrącił się obwód pocieszający. „Bażant błotny musi zrobić dziesięć kroków dla jednego kęsa, a sto kroków, żeby raz się napić, a mimo to nie pragnie być żywiony w klatce. Choć ma tam, czego dusza zapragnie, nie cieszy go to wcale” – odezwał się Czuang-Tsy z kart „Prawdziwej księgi południowego kwiatu” (tłum. Witolda Jabłońskiego i Janusza Chmielewskiego) głosem niewinnym jak cholerna chmurka na cholernym chińskim niebie. Wróciłem do lektury.

„Pojedyncze rybiki pozostają przez większość czasu w bezruchu. [Przerażone, w kącie swej gipsowej celi, pod czujnym monoklem swego oprawcy – przyp. tłum.] W odpoczynku, jak i w trakcie biegu czułki pozostają wysunięte do przodu pod kątem ok. 90 stopni względem siebie nawzajem. Tylko w sytuacji parzenia się dwóch osobników ułożone są na bok lub nawet odchylone do tyłu. W trakcie biegu obydwa czułki pozostają względnie niezależne i poruszają się w nieregularnych odstępach odrobinę na bok lub w górę i w dół. Równocześnie kołysze się głowa, a także cały tułów buja się w płaszczyźnie podłoża w tę i we w tę”.

Interludium I

Skłamałem.

Ja nawet nie mam kapci, chodzę po domu boso.

Było inaczej. Rybiki obserwowałem od dłuższego czasu i wymyślił mi się tekst na ich temat. Chciałem zrobić zdjęcie rybika en face. Przygotowałem w łazience kieliszek i kartkę papieru, żeby nakryć kolejne przebiegające stworzonko, podsunąć kartkę papieru i zanieść do zamrażarki.

Czemu tak? Kiedy byłem małym chłopcem, tata powiedział mi kiedyś, że w ten sposób zwierzęta nie czują, że umierają. Po prostu zasypiają. Kontekstu nie pamiętam, ale słowa zapamiętałem.

Moment. A może to jakaś kolejna, tym razem pradawna racjonalizacja, którą ja też przekażę kiedyś mojemu synowi? Z drugiej strony, niedawna lektura „Wszystko za Everest” w zasadzie potwierdza słowa ojca.

„Nie tylko w czasie podejścia, ale i podczas zejścia moja siła woli jest przytępiona. Im dłużej się wspinam, tym mniej ważny wydaje mi się cel, tym bardziej obojętnieję na swoje doznania. Jestem zdekoncentrowany, pamięć mam osłabioną. Zmęczenie umysłowe jest teraz większe niż fizyczne. Tak miło jest siedzieć, nic nie robiąc – i dlatego tak niebezpiecznie. Śmierć przez wyczerpanie jest, jak śmierć przez wychłodzenie, czymś przyjemnym” (Reinhold Messner, za: J. Krakauer, „Wszystko za Everest”, tłum. Krystyna Palmowska).

Trzaśnięcie rybika kapciem można by jeszcze usprawiedliwić jako odruch, odwołać się do jakichś mądrze brzmiących ewolucyjnych atawizmów, które każą nam zabijać pełzające po naszych domach połyskujące robaczki. Ale morderstwo z premedytacją? Przygotowane na pralce narzędzie zbrodni, mrożonki zgrabnie rozsunięte, aby zwolnić miejsce na lodową kaźń? To nie wygląda dobrze, oj, nie wygląda to dobrze...

Ale teraz nie mogę już przecież zawrócić z raz obranej ścieżki. Bieganie z odciągniętymi do tyłu czułkami to jeszcze za mało, żeby wzbudzić moje wyrzuty sumienia. Jestem zdeterminowany, żeby przejść tę drogę do końca. Czytam dalej.

Życie seksualne dzikich rybików

„Gdy spotyka się pewna liczba osobników tej samej płci, wykazują one następujące zachowania: (...)

b) Uderzanie ogonem [Das Schwanzschlagen]. Mohr (1923) pisze, że rybik, gdy jego leżące na odwłoku szczecinki zetkną się z ciałem innego osobnika, szybko uderza swoim odwłokiem w przeciwną stronę, »niewątpliwie« w podnieceniu seksualnym. Ja zaobserwowałem coś przeciwnego, a mianowicie, że odwłok zawsze uderzał w stronę, po której szczecinki poczuły dotknięcie. Po tym z szybkością błyskawicy odwłok wykonywał dodatkowy wymach w obie strony, nawet pięciokrotnie. Przy takiej prędkości – kilka podwójnych uderzeń w ciągu 1 sekundy – nie jest łatwo dostrzec kierunek pierwszego ruchu, co może wyjaśniać błąd popełniony przez Mohra. Nie potwierdzam również stwierdzenia Mohra, że uderzanie ogonem ma podłoże seksualne. Nie gra ono żadnej roli przy parzeniu się i rzadko obserwowałem je u osobników, które z pewnością były podniecone seksualnie”.

Uwielbiam sprzeczki rybikologów. Mohr uznał, że jego rybiki były podniecone seksualnie w chwili uderzania ogonem. H. von Sturm stanowczo twierdzi, że jego rybiki nie były podniecone.

Nie dajmy się jednak rozproszyć, ponieważ – wbrew temu, czego życzyłaby sobie moja zbolała dusza, ale ku wielkiej radości mojego intelektu – zaczynamy chyba docierać do bardziej zaawansowanych zachowań rybików. Zirytowany rybik to już istota prawie człowiecza – nie wikłając się w to, czy podniecony, czy nie (dziennikarz musi zachować neutralność w obliczu wielkich kontrowersji naukowych). Pójdźmy dalej w tym kierunku, a ujawni się przed nami pradawny rytuał, który rozgrywa się każdej nocy w tajemnych alkowach naszych łazienkowych szczelin.

„Między wrześniem 1954 roku a marcem 1955 roku zaobserwowałem ponad 50 przypadków kopulacji i znalazłem 44 złożonych spermatoforów. W ośmiu z tych 44 przypadków ♀ z pewnością przejęła spermatofor”.

Tu krótka uwaga. Rybiki, będąc wczesnymi ewolucyjnie owadami, nie wzięły udziału również w „rewolucji seksualnej”, w wyniku której przeważająca część owadów rozmnaża się dziś na drodze „zwykłej” kopulacji, czyli bezpośredniego zetknięcia się samca z samicą. Rybiki rozmnażają się w sposób typowy choćby dla ślimaków, czyli po „godach” (które von Sturm określa jako Vorspiel, co mój ulubiony słownik Langenscheidta tłumaczy pięknie jako „wstępną grę miłosną”) samiec składa na podłożu pakiet plemników w otoczce – spermatofor – który zostaje później przejęty (lub nie) przez samicę. Stawiam talary przeciw miedziakom, że gdyby rozmnażanie wyglądało w ten sposób u Homo sapiens, nie musielibyśmy czekać do XX wieku na równouprawnienie kobiet.

„Parzenie się następuje zwykle w miejscu styku pionowej »ściany« (szkła lub powierzchni kamienia) z podłożem. Sama »kopulacja«, tj. złożenie i podjęcie spermatoforów, następuje zawsze po złożonej grze wstępnej [Vorspiel] pomiędzy ♂ i ♀, w której można wyróżnić trzy charakterystyczne fazy.

W pierwszej fazie, trwającej zwykle kilka minut, ♂ i ♀ stają naprzeciwko siebie w odległości 1 cm, ale już po paru sekundach ich głowy wydają się stykać. ♂ delikatnie podnosi tułów, a czułki składa delikatnie do tyłu; ♀ kładzie głowę nieco dalej w przód niż zwykle, zaś jej czułki wystawione są do przodu, tak że leżą równolegle do czułek ♂. W tym położeniu głowa i tułów ♂ wykonują co ok. 15-60 sek. wymach na boki – daleko w prawo i lewo. W międzyczasie jego czułki wykonują czasem znacznie szybsze drgnięcia; tak szybko, że momentami przestają w ogóle być widoczne. Czasem drga również całe ciało. ♀ też wykonuje takie ruchy, ale znacznie wolniej i w mniej regularnych odstępach.

Po kilku minutach jeden z partnerów wykonuje obrót o 180°, odbiega troszkę, po czym znów się obraca i przysuwa odrobinę, tj. w kierunku partnera. Podczas gdy przed chwilą głowy partnerów były ze sobą zetknięte, teraz są rozsunięte o kilka mm. Po tym następuje seria poruszeń głowy i drgnięć czułków; w trakcie każdego z nich osobniki zbliżają się do siebie odrobinkę bardziej. Ponieważ następują one bardzo powoli, trudno jest ocenić, które zwierzę się poruszyło; w kilku przypadkach z pewnością była to ♀. W pewnym momencie głowy partnerów są zetknięte i ponownie następują ruchy fazy pierwszej.

Następuje wiele tego typu obrotów o 180°. (...) Ta pierwsza faza gry wstępnej może trwać nawet 30 minut”.

Zapadła cisza. Kartki z artykułem bezwładnie wysunęły mi się z ręki. Długo wpatrywałem się w okno.

Interludium II

Na nic przygotowany kieliszek, nici z polowania, mrożenia i zdjęć. Spotkało mnie to, na co zasłużyłem. Rybiki zniknęły.

Spędziłem trzy kolejne wieczory przeszukując najciemniejsze kąty mojej łazienki. Kucałem z latarką przy pralce, podnosiłem nagłym ruchem matę łazienkową. Wracałem do pokoju, po czym kwadrans później, niespokojny, znów czołgałem się po kafelkach. Patrzyłem na artykuł H. von Sturma i zacząłem nagle dziko zazdrościć mu jego „czterystu osiemdziesięciu siedmiu zwierząt”. Stado rybików kotłujących się pod drewnianymi podłogami w Heidesheim wydawało się szydzić ze mnie.

Schwytanie rybika stało się teraz sprawą honoru.

Siła nieznana

Żona patrzyła na mnie z coraz większym niepokojem, więc wyjaśniłem jej zasadnicze rysy strukturalne planowanego artykułu pt. „Zabiłem rybika” – wielkiej publicznej spowiedzi po zabiciu srebrzystej istoty. Jej trzeźwa uwaga, że rybiki prawdopodobnie wyczuły, iż zamierzam im urządzić w naszej zamrażarce prywatną sesję wejścia (i, ostatecznie, zejścia) na Everest, tylko mnie rozjuszyła. H. von Sturm, światowej klasy ekspert w tej dziedzinie, nic nie pisał o występowaniu tak zaawansowanych instynktów u rybika cukrowego.

W końcu doszło do ostatecznego upokorzenia. Cichaczem skryłem w garści odrobinę purée ziemniaczanego z obiadu i postanowiłem rozmieścić je w strategicznych punktach łazienki. Żona zastała mnie skulonego przy szafce z ręcznikami, gorączkowo rozmyślającego nad szlakami nocnych wędrówek rybików, z grudką ciepłej ziemniaczanej papki w dłoni.

– Gekochte Kartoffeln – wyszeptałem zbielałymi wargami, rozumiejąc powoli, że oto wkroczyła jakaś siła, nieznana, ale obdarzona okrutnym poczuciem humoru.

Bo rybiki do dziś się nie pojawiły.

Mija północ. Zapisuję ostatnie słowa tekstu. Na stole obok mnie leżą bezużyteczne grudki rozgotowanego ziemniaka, które z zażenowaniem sprzątnąłem z łazienki. Zupełnie nie rozumiem, co zaszło w pozornie trywialnych szczelinach makrokosmosu mojej łazienki, i o czym właściwie jest ten artykuł.

Wiem tylko, że już nie zabiję rybika. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2016