W oczach ważki

Jej oko składa się z tysięcy maleńkich oczek, w jednym może ich być nawet 28 tysięcy. Każde z nich ma swoją rogówkę, soczewkę i siatkówkę. W praktyce każde widzi osobno – mówi prof. Rafał Bernard.

09.10.2023

Czyta się kilka minut

Świtezianka i inne
Świtezianka błyszcząca – samiec w pełnej krasie. / BOGUSŁAW DARAŻ

Był koniec sierpnia. Pierwsze stworzenie, jakie chwytamy tego poranka, ma krwistoczerwone, szeroko rozstawione oczy.

– Oczobarwnica mniejsza – stwierdza prof. Rafał Bernard, biolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wyciągając ważkę z siatki na owady. Następnie delikatnie chwyta opuszkami palców dwie pary identycznych skrzydeł. Podstawia mi ją pod nos, a potem daje niedużą, wiekową lupę produkcji białoruskiej.

– Co pan widzi? – pyta. – Podobną sytuację ze studentami zawsze zaczynam od polecenia: proszę to opisać. Ludzie mają bowiem tendencję do pomijania opisu. Ci, którzy wiedzą, co widzą, od razu chcą nazywać. Klasyfikować. Wielu patrzy, a nie widzi, nie dostrzega cech, szczegółów. Tymczasem ja chcę, aby mówili o barwach, kształtach, rozmiarach. Potem zadaję pytanie: a dlaczego tak jest, tak to wygląda? I nagle okazuje się, że choć człowiek nie ma wiedzy, potrafi, myśląc, dojść do słusznych wniosków.

A więc po kolei: dwie pary identycznych skrzydeł oznaczają podrząd Zygoptera, ważkę równoskrzydłą, która w spoczynku składa je wzdłuż ciała niczym parasolki. Zawieszam się na ogromnych w stosunku do reszty ciała oczach i od razu słyszę szereg podpowiedzi: – Czy widzi pan czułki? Tylko mikre. Co nam to mówi? Dokładnie tak, jak pan myśli – mamy do czynienia ze wzrokowcem. Oczy są jej podstawowym zmysłem. A po co ważce takie duże oczy? Żeby lepiej widzieć. Jak u wilka z bajki o Czerwonym Kapturku. Tylko co ma ważka widzieć? Na pewno swoich wrogów. I ofiary. Co jeszcze? Partnera albo partnerkę. Doskonale. Co jeszcze? Konkurenta. I co jeszcze? Wodę, oczywiście wodę. Ważka musi przede wszystkim rozpoznać swoje siedlisko.

Zaczynam chwytać konwencję naszego wyjścia w teren. To nie będzie klasyczny wywiad, raczej lekcja. I to wcale nie ważki będą dziś najważniejsze, a sposób patrzenia na świat.

– Bo ja, proszę pana, nieprzypadkowo prowadzę na uczelni Laboratorium Dydaktyki. Przez moje ręce przechodzą przyszli nauczyciele biologii, przyrody i geografii. Staram się nauczyć ich między innymi tego, jak rozmawiać ze swoimi przyszłymi odbiorcami. Dlatego będę z panem rozmawiał w ten sam sposób – mówi przyrodnik.

Lornetka i siatka

Ledwie wysiadłem z pociągu w Poznaniu, a już zmieniamy scenerię. Dwadzieścia minut jazdy samochodem pozwala zostawić za sobą rojowisko miasta. Zamiast niego mamy przed sobą zieleń podpoznańskiego pojezierza. Naszym celem jest kompleks torfianek, kilku niedużych stawów powstałych po wydobyciu torfu w lesie w zachodniej części stolicy Wielkopolski. Trzeba tylko założyć gumiaki, a potem wydeptać sobie ścieżkę przez więdnące już nawłocie, negocjując każdy krok w sąsiedztwie zawalonych bobrzych nor. Wreszcie brzeg: granatowa, nieporuszona tafla, kilka zwieszonych nad wodą olch, plusk po spłoszonej krzyżówce. Oczobarwnica nie jest jedyną ważką, którą dostrzegamy w pierwszym kwadransie łowów. Najpierw wodzimy za nią spojrzeniami wzmocnionymi lornetką.

– Lornetka – mówi prof. Bernard – przy obserwacji ważek sprawdza się tak samo dobrze jak w przypadku ptaków.

Potem jednak, gdy widzimy owada przyczajonego na kołyszącym się źdźble, które znajduje się w naszym zasięgu, w ruch idzie siatka. Mamy cię!

Na początku trzeba ustalić kilka faktów: ważki to grupa stosunkowo niewielka, w Polsce liczy około 70 gatunków, na świecie 6 tys. I choć badana jest od dawna, to ciągle zaskakuje odkryciami, zwłaszcza poza Europą. Naukowo odonatologią zajmuje się w Polsce kilka osób, a zna się na ważkach kilkadziesiąt. Prof. Bernard trafił na to pole naokoło. Jak sam mówi, w przyrodzie od dziecka interesował się właściwie wszystkim. Zaczynał jako ornitolog, zajmował się również nietoperzami. Ważki pojawiły się w jego życiu w trakcie studiów w 1987 r., ale pracę zaczynał jako specjalista od ślimaków. Prowadząc ich badania, na jednym z wielkopolskich jezior zobaczył truchło gatunku ważki, który znał tylko z atlasu. To był gatunek dotąd w Polsce niespotykany, a dzięki jego pracy trafił na listę rodzimych.

Badanie opublikował w specjalistycznym periodyku naukowym, a niedługo potem, ku własnemu zaskoczeniu, znalazł się na największej konferencji ważkologicznej na świecie, w Osace. Choć nie było go stać na wyjazd, otrzymał pokaźne stypendium, o które wcale nie wnioskował. Po prostu ktoś wstawił się za nikomu nieznanym świeżo upieczonym absolwentem z Polski, który na zaproszenie na konferencję kurtuazyjnie odpisał, że to poza jego finansowym zasięgiem. Znalazł się w świecie pierwszoligowych odonatologów, na drugim końcu świata, w kraju, który – jak dziś przekonuje profesor – „ma na punkcie ważek hopla z przerzutką”.

– Wszystko było dla mnie nowe, wszystko interesujące. Poszedłem do miejskiego parku z siatką, biegałem za ważkami i nagle zorientowałem się, że podąża za mną tłum ludzi. Trzydzieści osób, jak nie więcej. Dzieci, dorośli, seniorzy, którzy palcami pokazywali mi kolejne ważki do łapania – wspomina. Jego karierą, jak przekonuje, kierowały takie właśnie zrządzenia Opatrzności. W późniejszych latach badał ważki na kilku kontynentach. Wyprawiał się m.in. w afrykańskie tropiki, do rowu tektonicznego w Zambii, na górski płaskowyż w Uzbekistanie i na największe torfowisko świata w zachodniej Syberii.

Morfologia funkcjonalna

Zrządzeniem losu mamy przed sobą oczobarwnicę i jeszcze wiele elementów jej morfologii do dostrzeżenia. Najbardziej rzuca się w oczy odwłok, podłużny i giętki, ale nim, jak przekonuje profesor, zajmiemy się później. Również dwoma parami przydatków – jego haczykowatymi zakończeniami.

A co mogę powiedzieć o nogach ważki? Na pewno to, że znajdują się zadziwiająco blisko głowy. Ważna informacja: ważki nie chodzą, nie są w stanie zrobić choćby jednego kroku, między innymi z powodu takiego wysuniętego do przodu położenia nóg. Z tak pokaźnymi skrzydłami łatwiej im podlecieć. Po co więc nogi? I to jeszcze tak dziwnie umiejscowione? Profesor zawiesza głos, a ja obracam owada na lewo i prawo, próbując wymyślić jakąś sensowną odpowiedź.

– Chodzi o łapanie ofiary w locie – uprzedza mnie entomolog. – Kiedy ważka wysuwa nogi do przodu, tworzy tak zwany kosz łowny. Dodatkowo te z tyłu muszą być dłuższe od tych z przodu, żeby po złożeniu im dorównać. To przykład morfologii funkcjonalnej, czyli określonej formy, która związana jest z funkcją. A teraz na własnej skórze poczuje pan pazurki. Ważka zaczepi się nimi na pana ręce. Czuje pan, prawda?

To nie jest dobry czas na rozpoczęcie przygody z ważkami. Jest ich o wiele mniej niż wiosną, a uzależniona od wyższych temperatur aktywność spada. Ważki to prawdziwe dzieci słońca, mówi naukowiec, a dwa kwadranse spędzone nad torfianką pozwalają zrozumieć, ile w tym malowniczym epitecie prawdy. Owady prezentują się w kratkę, idealnie zsynchronizowane z przebłyskami słońca, które raz po raz wychyla się zza chmur.

Gdybyśmy przyszli tu w maju, słyszę, skład gatunkowy byłby zupełnie inny. Oglądalibyśmy szklarkę, gatunek typowo wiosenny. Zamiast niego możemy teraz podziwiać miedziopierś metaliczną. Byłyby zalotki i łątki, być może łunica czerwona. Tymczasem przelotem zaszczyca nas żagnica jesienna oraz husarz ciemny, ten ostatni potężny nie tylko z nazwy. To jedna z największych ważek występujących w Polsce.

Wtem – panika. Niby słyszę narastające bzyczenie, ale podświadomie biorę je za pszczoły buszujące w ścianie nawłoci, którą mamy za sobą. Profesor wykazuje się lepszym refleksem. Komenda odwrotu pada w ostatniej chwili. Ale i tak płacimy cenę za ciekawość – każdy dostaje po jednym użądleniu. Przesuwając się wzdłuż brzegu stawu, w pewnym momencie stanęliśmy na gnieździe os zbudowanym w starej bobrowej norze. Ból potraktuję jako opłatę za wejście na zupełnie nową ścieżkę wiedzy. Jeśli się dłużej zastanowić, to niewygórowana cena.

Golenie pióronoga

Podczas kolejnych godzin oglądamy kilka stanowisk ważek. Idziemy na dziką plażę na Jeziorze Strzeszyńskim i nad niemalże wyschniętą rzeczkę Bogdankę. Nasze łowy nie są obfite, ale i tak lista zaobserwowanych gatunków stopniowo się wydłuża: husarz ciemny, szablak późny, tężnica wytworna. Na dłużej zatrzymujemy w dłoniach pióronoga, który ukazuje nam swoje pokaźne golenie – mechanizm obronny drobnego owada, który tą nieistotną z pozoru częścią ciała prezentowaną w locie próbuje odstraszyć konkurentów. Świteziankę rozpoznaję jeszcze w locie po lśniących, metalicznie granatowych, podobnie jak reszta ciała, skrzydłach.

– To kolor, którego nie ma – mówi entomolog. – Nie ma go pod postacią pigmentu. To, co widzimy, to tak zwana barwa strukturalna. Wynika z przezroczystej powłoki o różnorodnej strukturze, podbudowanej ciemną melaniną. Światło, które na nią pada, ugina się i odbija pod różnym kątem, dlatego ważka błyszczy się i mieni, a oglądana z różnych stron prezentuje się inaczej. To zjawisko nazywa się iryzacją.

Nie da się nie zauważyć, że obcowanie z ważkami to dla profesora o wiele więcej niż robienie nauki. Wyrazem tej szerokiej perspektywy była wystawa „Istota piękna”, pokazywana w 2022 r. w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Jej punktem wyjścia stała się konstatacja, że Antonio Gaudí, słynny kataloński architekt, projektant m.in. barcelońskiej katedry Sagrada Família, inspirował się w pracy naturą, w tym owadami. Ekspozycję stanowiły wykonane przez Bogusława Daraża, przyjaciela prof. Bernarda, fotografie ważek i innych owadów, ukazujące w detalu elementy ich barwy i formy. Te, nad którymi z taką uwagą pochylamy się od rana przy pomocy białoruskiej lupy. Interdyscyplinarne konteksty świata natury i sztuki zilustrowały teksty biologa i historyczki sztuki. Wyszła z tego wielopoziomowa opowieść o pięknie na przykładzie choćby wspomnianej iryzacji czy obecnej zarówno w sztuce, jak i w naturze modułowości.

– Weźmy na przykład skrzydła. Podczas wystawy porównaliśmy je do witrażu. Jeśli przyjrzymy się im z bliska, od razu dostrzeżemy podobieństwa. One są oczywiście związane z komórkowym planem budowy i ze światłem, które w podobny sposób przenika przez jedno i drugie. Ale są też różnice. Witraż jest sztywny, skrzydło ważki sprężyste. Zawdzięcza to specyficznym przekrojom poprzecznym i połączeniom żyłek skrzydłowych, które pozwalają skrzydłu skręcać się, ale nie zginać.

Hełmofony szablaka

Jeszcze jeden element morfologii pięknej i funkcjonalnej jednocześnie: w uproszczeniu można powiedzieć, że każde skrzydło ważki ma swój osobny mięsień umieszczony bezpośrednio u jego nasady. Inaczej niż u większości owadów, u których mięśnie przyczepione są do powłok ciała i dopiero za ich pośrednictwem poruszają skrzydłami. W tym unikatowym rozwiązaniu tkwi tajemnica dynamicznego lotu ważki w różnych kierunkach. A skoro mamy już w dłoniach szablaka późnego, to możemy przyjrzeć się również jego oczom. U ważek różnoskrzydłych wyglądają one inaczej niż u oczobarwnicy, którą oglądaliśmy wcześniej. Są niczym obejmujące głowę hełmofony astronautów z jakiegoś filmu science fiction, mówi profesor.

– Kiedy się im przyglądamy, wydaje nam się, że ważka na nas patrzy, że nas obserwuje. Ale jej oko jest zupełnie inne niż nasze. Tak naprawdę składa się z tysięcy maleńkich oczek, w jednym oku może ich być nawet 28 tysięcy. Na dodatek każde z nich ma swoją rogówkę, soczewkę i siatkówkę. W praktyce każde widzi osobno. Pod lupą zobaczymy siatkowaną strukturę tych oczu. Przy czym oczka w górnej części wyglądają inaczej niż dolne. Dlaczego? – pyta naukowiec.

Tę odpowiedź znam: duże oczka części górnej mają za zadanie odbierać bodźce na jaskrawym tle nieba. Te dolne patrzą z kolei na ciemne tło podłoża.

– Możemy zachwycać się pięknem tych oczu widocznym w ich strukturze czy kolorze, paleta barw oczu jest u ważek przebogata. Ale nasz zachwyt będzie jeszcze większy, gdy zrozumiemy, dlaczego wyglądają tak, a nie inaczej. Niektórzy mówią, że przesadzam i że używam barokowych określeń. Tymczasem ja mam wrażenie, że natura po prostu jest tak bogata, barokowa. Trudno używać stonowanego, chłodnego języka do opisywania czegoś, co jest tak zachwycające. Ja tak nie potrafię – mówi.

– Jak odbierają ten barok studenci? – pytam.

– Niech pan mi wierzy, że studenci, którzy przychodzą na biologię, to nie są ludzie ukierunkowani wyłącznie naukowo i badawczo. Większość z nich oczekuje merytorycznych zachwytów i chce się zachwycać. Przecież z jakiegoś powodu zainteresowali się tą dziedziną. A ja, oprócz tego, że prowadzę badania, często również wychodzę w teren na zwyczajne oglądanie. Takie samo, jakie może uprawiać pan. Nie nazywam tego wtedy żadną nauką, po prostu patrzę, myślę i podziwiam. Jadę na cały dzień, nie stawiam przed sobą żadnych zadań, a moja głowa jest otwarta. Wszystko mnie wtedy interesuje. Ostatnio znaleźliśmy z przyjacielem leśną porębę, na której roiło się od błonkówek i muchówek. Widzieliśmy w akcji duże łowiki, które się nazywają wierzchołówkami. Podobne do trzmieli, ale mające nawet dwa i pół centymetra długości. Utonęliśmy w tym miejscu, za żadne skarby nie chcieliśmy wracać do domu.

Maska larwy

Nad Jeziorem Strzeszyńskim, ze świtezianką w palcach, profesor podsuwa ważkę przed oczy paroletniej dziewczynce, której towarzyszy matka. Obie z uwagą oglądają owada, słuchając w paru słowach uproszczonej wersji informacji, które ja gromadzę od rana. Przekaz dostosowany do oczekiwań i możliwości odbiorcy. Kiedy świtezianka leci w końcu wolno, przenosimy się z łowami pod wodę. Chcemy zobaczyć larwę ważki. Kluczowa sprawa: owady te większość życia spędzają właśnie w tym wczesnym stadium.

Przeobrażenie w uskrzydlone imago jest jak wyjście na ostatnią prostą w długim biegu. Intensywne, pełne słońca i kolorów kilka tygodni, podczas których owad odkrywa zupełnie inny świat. Już pierwsza próba jest udana – w siatce znajdujemy niedużą, półprzezroczystą larwę z trzema frędzlowatymi skrzelotchawkami na końcu odwłoka, których ruchy w wodzie przypominają falowanie morza. To aparat oddechowy larwy. Owad ląduje w plastikowym kubeczku z wodą, a ja mam czas, żeby mu się przyjrzeć. Staram się dostrzec przede wszystkim wszystkie te elementy budowy larwy, które znajdę również u dorosłego owada. Zgadza się ogólny kształt: długi odwłok, nogi, głowa. Brakuje barw: larwa jest szarobura i mało efektowna.

Najwyraźniej z moich słów profesor odczytuje coś na kształt zawodu, bo szybko ustawia mnie do pionu: – Żywe barwy nie są jej do niczego potrzebne. Za to gdyby pan ją zobaczył w akcji! Jak ona genialnie potrafi polować, wyrzucając specjalną maskę. Niesamowita sprawa. Ta, którą widzimy, to oczobarwnica większa. Koleżanka tej, którą złowiliśmy w postaci imago na samym początku. Bardziej wiosenny gatunek. Czeka tu na dnie jeziora na przeobrażenie w przyszłym roku.

Jakby na zawołanie w naszym polu widzenia pojawia się tandem – dwie szczepione ze sobą ważki, które przysiadają na łodydze, a potem formują ze swych złączonych ciał kształt serca. Oto uczestniczymy w intymnym spotkaniu, mówi entomolog, po chwili tłumacząc zawiłości ważkowej kopulacji.

Tu powodów do zachwytu jest co najmniej kilka. Po pierwsze, niezwykły sposób, w jaki samiec łapie samicę za okolice głowy lub początek tułowia. Z pozoru ma to charakter przemocowy, ale, jak zapewnia naukowiec, wszystko odbywa się za zgodą samicy. Do chwytania służą przydatki na końcu odwłoka samca, które już obserwowaliśmy przez lupę, idealnie dopasowane do rzeźby chwytanych miejsc przedstawicielki tego samego gatunku (zdarzają się pomyłki, bez konsekwencji). W tandemie to samiec jest z przodu, w locie rozbija powietrze, ale to samica podejmuje kluczowe decyzje co do celu. Tym ostatecznym jest oczywiście złożenie jaj. Tandem utrzymuje się często również po odbytej kopulacji.

Ważki są poligamistami, samiec musi się upewnić, że chwilę po nim nie przyleci kolejny, który podczas kopulacji usunie spermę poprzednika z torebki kopulacyjnej samicy i nie złoży tam swojej. Po ludzku powiedzielibyśmy, że chce ją po prostu przypilnować. Pierwszeństwo do ojcostwa ma ten, który kopulował jako ostatni. Do zapłodnienia ­dochodzi bowiem dopiero w momencie złożenia jaj. Ta niezwykła sekwencja zachowań jest jeszcze jednym unikatowym rozwiązaniem, którego poza światem ważek próżno szukać.

Pusty skafander

Do kompletu wrażeń brakuje nam jeszcze wylinki. Tę znajdujemy na źdźble trzciny na brzegu jeszcze jednej torfianki. Należy do husarza i przypomina mumię albo przezroczysty odlew. Sam moment wyłaniania się przeobrażonej ważki z osłon larwalnych to jeszcze jeden zapierający dech w piersiach spektakl – imago wydostaje się z dawnego pancerza przez nieduży otwór za głową, a potem rozprostowuje poszczególne elementy ciała, dotychczas ciasno upchnięte w o wiele za małym skafandrze. Wreszcie odlatuje, zostawiając za sobą pamiątkę po życiu larwalnym pod postacią pustej wylinki.

– Z Hospicjum świętego Krzysztofa w Londynie dostałem kiedyś książeczkę – opowiada prof. Bernard. – To była bajka o ważkach. Żyjące pod wodą larwy zastanawiały się w niej, dlaczego raz na jakiś czas jedna z nich wspina się na roślinę i znika gdzieś w górze. Jedna z nich obiecała, że jak już przyjdzie na nią kolej, to rozejrzy się, zorientuje, w czym rzecz, a potem wróci do bliskich i opowie im, o co to całe zamieszanie. I rzeczywiście, pewnego dnia poczuła zew, wyszła ponad taflę, dokonała przeobrażenia, zerwała się do pierwszego w życiu lotu i momentalnie zachwyciła się i swoim nowym ciałem, i tym, co widzi. Boże, jak tu pięknie! Po jakimś czasie przypomniała sobie o złożonej obietnicy. Ale nieważne, jak bardzo się starała, nie była w stanie zanurkować, przebić tafli wody. W końcu zrezygnowała. Przecież na nich też przyjdzie kiedyś kolej, sami się przekonają, jak tu wspaniale. A w końcu się tu spotkamy, pomyślała.

Naukowiec zawiesza głos, a potem puentuje: – Tę książeczkę czytano dzieciom, których bliscy zmarli na nowotwór. Żeby zrozumiały, dlaczego mama albo tata do nich nie wrócą i że tam, gdzie trafili, są szczęśliwi. Żeby pomóc wyjaśnić śmierć i zmartwychwstanie. ©

 

RAFAŁ BERNARD – biolog, profesor nadzwyczajny i kierownik Wydziałowej Pracowni Dydaktyki i Ochrony Przyrody Wydziału Biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Świtezianka i inne