Z ziemi szwedzkiej do Polski

W XVII w. zrujnowali Rzeczpospolitą. Czy możemy się od nich domagać zadośćuczynienia? Wszak nigdy wcześniej w Europie nie dokonano tak metodycznej i dokładnej grabieży mienia.

13.09.2021

Czyta się kilka minut

Wydobyty z Wisły w 2012 r.  fragment manierystycznej fontanny z Pałacu Kazimierzowskiego.  Szwedzi usiłowali ją wywieźć z Warszawy podczas potopu. / MARZENA HMIELEWICZ / ADVENTURE PICTURES
Wydobyty z Wisły w 2012 r. fragment manierystycznej fontanny z Pałacu Kazimierzowskiego. Szwedzi usiłowali ją wywieźć z Warszawy podczas potopu. / MARZENA HMIELEWICZ / ADVENTURE PICTURES

8 września 1655 r. wojska szwedzkie wkroczyły do Warszawy. Był to początek katastrofy cywilizacyjnej, którą historycy porównują jedynie ze skutkami II wojny światowej. Przez Polskę przetoczyły się wojna, głód, epidemia dżumy, zostaliśmy też pozbawieni dzieł sztuki i najważniejszych księgozbiorów. Czy dziś, kiedy dawne potęgi kolonialne dyskutują o konieczności oddania zrabowanych podbitym narodom artefaktów, my również powinniśmy żądać zwrotu łupów wywiezionych do Szwecji?

W lipcu rząd Belgii obwieścił, że odda władzom Demokratycznej Republiki Konga 2 tys. zabytkowych przedmiotów wywiezionych, gdy funkcjonowała tam okrutna, prywatna kolonia króla ­Leopolda II. Na razie będzie to zadośćuczynienie formalne, ponieważ tysiące instrumentów i dzieł sztuki kongijskiej zmieni właściciela tylko w sensie prawnym. Faktycznie zostaną zwrócone dopiero, gdy w Kinszasie powstanie muzeum mogące zapewnić odpowiednie standardy przechowywania zabytków.

Dyskusje na ten sam temat toczą się w Wielkiej Brytanii, Niemczech, ­Niderlandach, a zwłaszcza we Francji. Na zlecenie prezydenta Emmanuela ­Macrona już w 2018 r. powstał raport będący pokłosiem jego wizyty w Burkina Faso, gdzie obiecywał, że w ciągu kilku lat powstaną warunki dla zwrotu afrykańskiej spuścizny. W efekcie do Beninu i Senegalu trafiło już 27 wywiezionych dzieł, a w kolejce do rozpatrzenia są wnioski z Mali, Wybrzeża Kości Słoniowej, Czadu i Etiopii.

Zapóźnione, łupieżcze imperium

Problem, z którym mierzą się dziś dawne mocarstwa kolonialne, ma wymiar bardziej moralny niż prawny. Jak podkreśla dr Paweł Pietrzyk, dyrektor Archiwów Państwowych, dopiero od powstania konwencji haskiej z 1907 r. możemy mówić o ochronie dóbr kultury, dzieł sztuki, pomników i ­obiektów religijnych przed bombardowaniem, celowym niszczeniem, profanacją i rabunkiem. W praktyce bywa różnie, o czym przypomina historia II wojny światowej. Niemniej poszkodowane państwa mają już narzędzie pozwalające starać się o restytucję dóbr zawłaszczonych w XX w.

Kłopot w tym, że zasad konwencji nie da się bezpośrednio przenieść na rzeczywistość z dawniejszych czasów, kiedy zupełnie inaczej rozumiano prawa zwycięzcy w konflikcie zbrojnym. Dla Polski ma to istotne znaczenie, gdyż coraz częściej w przestrzeni publicznej pojawiają się żądania zadośćuczynienia ze strony Szwedów, odpowiedzialnych za ruinę Rzeczpospolitej w XVII w. Ostatnio przypomniała o tym we wpisie na portalu społecznościowym Krystyna Pawłowicz, domagając się przy okazji meczu reprezentacji obu krajów podczas mistrzostw Europy, by Sztokholm zwrócił nam „zrabowany i wywożony flotyllami w czasie potopu ogrom naszego narodowego dziedzictwa”.

Szwecja uważana jest dziś za symbol poprawności politycznej i spokojnej polityki międzynarodowej. 400 lat temu było to jednak zupełnie inne państwo: zapóźnione cywilizacyjnie, ale zarazem łupieżcze imperium, które podczas wojny trzydziestoletniej (1618-48) obrabowało Niemcy i Czechy. Kiedy rok przed potopem tron objął młody i ambitny władca Karol X Gustaw, zastał kraj z pustym skarbcem i wielką armią, której trzeba było płacić.

Jak podkreśla dr Katarzyna Wagner, historyczka z Uniwersytetu Warszawskiego, która kataloguje polonika znajdujące się w Szwecji, strategia Karola X Gustawa była częścią planu utworzenia potężnego mocarstwa, w którym Bałtyk byłby morzem wewnętrznym. Aby tego marzenia dopełnić, król musiał odebrać Polsce Prusy Królewskie i oddalić zagrożenie rosyjskie w Inflantach. Na początek wybrał osłabioną politycznie Rzeczpospolitą, z armią uwikłaną w wojnę z Moskwą i królem Janem Kazimierzem skłóconym z magnaterią.

– Karol X Gustaw pożyczył pieniądze na wyprawę od szlachty, stąd potop nazywany jest w Szwecji „wojną na kredyt”. Spłacił ten kredyt zgodą na zorganizowany rabunek Polski – mówi Wagner.

Szwedzi wyprawili się do kraju, który mimo kłopotów politycznych przeżywał wzrost gospodarczy dzięki handlowi zbożem, drewnem, mięsem wołowym i solą. Karol X Gustaw liczył, że przejmie to bogactwo i utworzy nowoczesne państwo absolutne. Przeliczył się. Mimo że bez trudu zajął większość najważniejszych miast, to w terenie panowali Polacy, atakujący szwedzkie konwoje. Symboliczne znaczenie miało też oblężenie Częstochowy, które pokazało, że wbrew obietnicom protestanckiego króla wojna będzie miała również charakter religijny.

Kradli nawet gwoździe z trumien

– Masowe rabunki rozpoczęły się w 1656 r., kiedy Szwedzi zdali sobie sprawę, że nie utrzymają naszego kraju i nie ma szans na koronację Karola X Gustawa na króla Polski. Zwłaszcza że jako jednoczesny władca Litwy musiałby wtedy zaangażować się w odzyskanie od Rosji ogromnych terenów utraconych na wschodzie. Tym szwedzki król nie był zainteresowany – mówi prof. Mirosław Nagielski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego. – O jego skomplikowanej sytuacji politycznej świadczą negocjacje, jakie już po kilku miesiącach wojny prowadził z kupieckim konsorcjum holenderskim. Za cenę kilku milionów guldenów oferował mu wznowienie handlu polskim zbożem, ale do umowy nie doszło, bo Szwedzi co prawda opanowali Wisłę, główną arterię komunikacyjną Polski, nie mieli jednak perły w tej koronie, głównego punktu zbytu zboża, czyli Gdańska.

To bogate miasto obroniło się, gdyż oprócz licznych oddziałów miejskich dysponowało kilkutysięczną armią zaciężną. Holendrzy zaś bez Gdańska nie wyobrażali sobie podpisania umowy na obrót zbożem. Woleli w połowie 1656 r. wspólnie z Duńczykami odblokować port. Kłopot w tym, że nie bardzo było co do niego zwozić. Gdański eksport zboża spadł w trakcie potopu z ponad 40 tys. do kilkuset łasztów rocznie.

Kiedy wojna w Polsce przestała toczyć się według ambitnego planu politycznego, zmieniła się w łupieżczy najazd, który dotknął przede wszystkim Wielko­polskę i Prusy, gdzie najdłużej toczyły się działania wojenne, a także Mazowsze i Podlasie.

Jak podaje prof. Nagielski, największe straty dotknęły gospodarstwa drobno­szlacheckie i chłopskie. Brutalnie okradzione wsie dziesiątkowały epidemie czerwonki i dżumy, przez co ziemia leżała odłogiem i panował głód. Wyludnienie na niektórych terenach Podlasia sięgało nawet 70 proc. W dużych ośrodkach miejskich przeżyć było łatwiej, ale i tam liczba ludności spadła o ok. 40 proc. W sumie wojny z kozakami, Rosją i Szwecją doprowadziły do tego, że niemal 10-milionową dotąd Polskę w 1660 r. zamieszkiwało już tylko 5 do 6 mln ludzi.

Spektakularnym przykładem jest Warszawa, która przed wojną ­liczyła 20 tys. mieszkańców, po potopie zaś miała ich już tylko 6 tys., a setki budynków zostało albo zniszczonych, albo splądrowanych. Stolica odbudowała się stosunkowo szybko, gdyż stanowiła centrum polityczne kraju, jednak wiele kamienic, willi i pałaców już się nie podniosło z upadku. Szwedzi kradli wszystko: sztućce, pościele, biżuterię, rzeźby, zdobione książki, szaty liturgiczne. Feldmarszałek Carl Gustaw Wrangel, naczelny łupieżca, pisał do swych ludzi w Warszawie, by idąc do Pałacu Ossolińskich zabrali z sobą doświadczonych kamieniarzy, którzy nie uszkodzą pięknych marmurów mających trafić do jednej z jego rezydencji w Szwecji. Z innych miast pochodzą podobne historie. Na Wawelu, grabionym kilkukrotnie, generał Paul Würtz osobiście wyrwał zdobienia grobowca św. Stanisława i kazał zabrać złoconą trumnę, a z grobu Władysława IV jego ludzie skradli nawet srebrne gwoździe. Zrabowany majątek Würtz wywiózł 80 furgonami.

Utopiony w Wiśle skarb

Nigdy wcześniej w Europie nie dokonano tak metodycznej i dokładnej grabieży mienia. Szwedzi okradali magnatów, mieszczan i chłopów, nakładali na zajęte miasta wysokie kontrybucje, grożąc ich spaleniem, zajmowali spichlerze. Łupili i palili zamki, m.in. te na Szlaku Orlich Gniazd, np. Ogrodzieniec.

Sposób, w jaki potraktowali Polskę, najlepiej pokazuje historia marmurów pochodzących z Pałacu Kazimierzowskiego – przepięknej, barokowej rezydencji Jana Kazimierza. Tam król miał swój ukochany ogród i kolekcję dzieł sztuki. Tam też uciekał od polityki, puszczając kraj samopas, o czym wieści docierały do Sztokholmu.

Wiosną 1656 r. Szwedzi dosłownie rozebrali cały bogato zdobiony fronton wraz z klatką schodową pałacu, po czym postanowili spławić go Wisłą w stronę Torunia i Elbląga, skąd miał żaglowcami dotrzeć do Sztokholmu. Nie wiadomo, czy barki były przeładowane, czy też stan wody na rzece był tak niski, w każdym razie transport utknął i zatonął. I być może tkwiłby tam po dziś dzień, gdyby nie dr hab. Hubert Kowalski, archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, który w 2009 r. odnalazł w Archiwum Głównym Akt Dawnych list burmistrza Warszawy do Jana Kazimierza. W liście tym burmistrz informował króla o splądrowaniu pałacu i zerwaniu ze ścian marmurów, które niedługo potem zatonęły Szwedom w Wiśle. Artykuł naukowy na ten temat przeczytała dr Justyna Jasiewicz i powiadomiła znajomego – Marcina Jamkowskiego, dziennikarza, filmowca, byłego naczelnego „National Geographic”.

– Mail dotarł do mnie podczas wyprawy na Wyspę Wielkanocną. Ciśnienie od razu mi skoczyło, odpisałem jednym słowem: „SZUKAMY!” – wspomina Jamkowski. – Rozpoczęła się przygoda mojego życia. W akcję zaangażowali się naukowcy, nurkowie, policjanci z komisariatu rzecznego, mieliśmy echosondy, sonary, profilografy. Przez pierwsze dwa lata nie znaleźliśmy nic, co przypominałoby marmury. Raz wydawało się, że jeden z nurków wyłowił rzeźbę głowy, która ostatecznie okazała się kamieniem polnym. Kiedy indziej ­sądziliśmy, że mamy rzeźbę orła, ale to był tylko duży fragment kory z pnia drzewa. Zaczęliśmy się zniechęcać. I wtedy, trzeciego roku wyprawy, Hubert Kowalski odnalazł w archiwum list piaskarza pracującego na Wiśle, który po II wojnie światowej prosił o zapomogę, przypominając że w czasach caratu wyłowił w okolicach Cytadeli marmury i delfina będącego fragmentem fontanny. To zawęziło nasze poszukiwania do jednego kilometra.

Późną jesienią 2011 r. poszukiwacze namierzyli regularnych kształtów kamień. Kiedy go wydobyli dźwigiem, okazał się ważącym tonę, oszlifowanym marmurem z nadproża pałacu. Takich marmurów wydobyli 6 ton, a kolejnego roku, gdy poziom Wisły stał się wyjątkowo niski, 8 ton. Do dziś uzbierało się w sumie aż 20 ton. Alabastrowe dekoracje, łuki, obramowania okien, elementy zdobione z herbami Wazów, fragmenty fontanny, maszkarony, płytki podłogowe, a także kule armatnie, drewniane koła i w końcu same armaty.

– Patrząc na dzisiejszą Szwecję może nam się wydawać to niepojęte, ale dla ówczesnych Szwedów marmury, kosztowności i wyposażenie wnętrz przywożone z Polski to były rarytasy. Ówczesne przekazy wspominają, że kiedy transporty zawijały do portu w Sztokholmie, zbierały się tłumy mieszczan próbujących kraść, co popadnie. Król musiał wysłać do ich ochrony żołnierzy z muszkietami – opowiada Jamkowski. – Istnieją nawet relacje francuskiego posła z początku XVII w., który twierdził, że szwedzki król siedzi w sali tronowej na zwykłym zydlu, na klepisku.

Szwedzki opór, polskie niechlujstwo

Hubert Kowalski przypomina, że Szwecja w połowie XVII w. miała potężną armię, ale jednocześnie była ubogim krajem. I dlatego Karol X Gustaw miał świadomość, że militarne zdominowanie sąsiadów z południa to tylko początek drogi do stworzenia imperium. Wiedział, że do rozwoju państwa potrzebna jest wiedza, a ta zawarta była w książkach, pisanych zazwyczaj po łacinie i mających taką samą wartość w każdym miejscu w Europie. Dlatego księgozbiory rabowano na całego. Według wyliczeń Marcina Jamkowskiego ­Szwedzi ogołocili co najmniej 17 archiwów i 67 bibliotek, m.in. w Gnieźnie, Krakowie, Lublinie, Malborku, ­Poznaniu, Radomiu, Sandomierzu,­­Toruniu, ­Warszawie i Wilnie. Kradli archiwa miejskie, sądowe, a także zbiory biskupie i zakonne.

Wiślane odkrycie zaowocowało książką Jamkowskiego i Kowalskiego „Uratowane z potopu” oraz filmem wyreżyserowanym przez Jamkowskiego z Konstantym Kulikiem. Zdjęcia kręcono też w Szwecji, gdzie w muzeach znajdują się niezliczone zbiory poloników, wywiezionych podczas potopu. Jeden z największych jest w Skokloster, dawnym zamku Wrangla, gdzie można zobaczyć miecz koronacyjny Władysława IV oraz szable Jana Kazimierza i wojewody Jana Zamoyskiego. Pobliski kościół jest ozdobiony ołtarzem, amboną i chrzcielnicą zrabowanymi z archikatedry oliwskiej. Wrangel w bibliotece zgromadził też m.in. polskie teksty teologiczne, relacje z wojen prowadzonych przez Rzeczpospolitą, a także zbiory poezji Jana Kochanowskiego, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Samuela Twardowskiego i Piotra Skargi. Nie wiadomo, po co mu były, gdyż nie mówił po polsku.

Taka jednak była polityka Szwedów: kradli wszystko, co miało jakąkolwiek wartość i wyglądało pięknie. – W jednej z sal zamkowych zainteresowała mnie podłoga – opowiada Jamkowski. – Nie była z drewna, jak w sąsiednich pomieszczeniach, ale z czarnego marmuru. Dyrektor muzeum nie wiedział nic o jej pochodzeniu. Tymczasem my dokładnie taką samą posadzkę wyłowiliśmy z Wisły.

Polonika można dziś odnaleźć też w najstarszych muzeach Sztokholmu. Oprócz zbroi paradnej Zygmunta Augusta, sprezentowanej przez Annę Jagiellonkę Janowi III Wazie, a więc legalnego obiektu, znajduje się tam również wiele zabytków zrabowanych. Znajdziemy tam zbroje: Władysława IV i husarskie, tarcze, ozdobne siodła, strzelby i róg myśliwski Zygmunta III Wazy, wykonany z rogu jednego z ostatnich turów zabitych w Puszczy Kampinoskiej. Są też tureckie chorągwie i namioty, w tym ten zdobyty przez Jana III Sobieskiego pod Wiedniem, a zrabowany już po potopie, podczas III wojny północnej.

Biblioteki w Uppsali, pierwszego szwedzkiego ośrodka naukowego, powstały dzięki rabunkom dokonywanym podczas wojny trzydziestoletniej w Niemczech i Czechach, oraz w czasie potopu w Polsce. W tamtejszych księgozbiorach znajdziemy najważniejsze dzieła ­Kopernika wywiezione z Fromborka, a także Statut Łaskiego z pierwszym zapisem „Bogurodzicy”, w miejscowej katedrze można zaś obejrzeć polskie ornaty i kielich wysadzany perłami z napisem po polsku. Na wieży świątyni bije dzwon „Toruńczyk”, słynący z wyjątkowo pięknego dźwięku. To największy średniowieczny dzwon w Szwecji, a jego inskrypcja głosi, iż został „z Bożą pomocą zabrany z miasta Torunia”.

Potop szwedzki zakończył się traktatem pokojowym w Oliwie. Na jego mocy Polska zrzekała się Inflant, zwierzchnictwa nad Prusami Książęcymi oraz pretensji polskich Wazów do tronu szwedzkiego. Jedynym, do czego zobowiązali się Szwedzi, miał być zwrot zagrabionych archiwów i bibliotek (co udało się tylko częściowo), a także tzw. Metryki Koronnej, czyli wszystkich dokumentów, listów dyplomatycznych i instrukcji wychodzących z królewskiej kancelarii, nadań, nominacji, uchwał sejmowych, fragmentów archiwów grodzkich i ksiąg wieczystych. Był to szczegółowy zapis funkcjonowania państwa przez ostatnie dwa wieki, trudno więc się dziwić, że akurat na Metryce Koronnej zależało Janowi Kazimierzowi. Król wysłał po nią do Sztokholmu swego wysłannika Gotfryda von Schröera, który przywiózł do Polski zaledwie pięć skrzyń akt. Zdaniem prof. Wojciecha Polaka, przewodniczącego Kolegium IPN i historyka z UMK w Toruniu, Schröerowi bardzo się śpieszyło i kiepskie efekty jego misji można uznać za przejaw niechlujstwa królewskiego wysłannika.

Za poszukiwanie dzieł ze splądrowanych bibliotek zabrał się później jeszcze Jan III Sobieski, którego przedstawiciel przywiózł do kraju księgozbiór Zygmunta Augusta i niewiele więcej. Polska misja pojawiła się w Szwecji również tuż przed rozbiorami, ale jej efektem było zaledwie kilka kolejnych skrzyń. Nieliczne, XIX-wieczne restytucje zawdzięczamy już tylko prywatnym osobom.

Dwa kanony archiwistyki

Dlaczego Polsce nie zależało na zwrocie cennych dzieł sztuki, stanowiących o jej dorobku cywilizacyjnym i kulturalnym?

– Wówczas te rzeczy traktowano jako należne zwycięzcom łupy wojenne, więc na drodze prawnej zwroty były niemożliwe – tłumaczy Marcin Jamkowski. – Szwedzka armia była o tyle wyjątkowa, że zorganizowała cały system grabieży i miała specjalne brygady, które kradły mienie oraz przejmowały składy celne, w których zbierano pieniądze za prawo przewozu towarów. Stworzono też machinę narzucania kontrybucji poszczególnym miastom, niezależnie, czy się poddały, czy też broniły zaciekle. Mieszczanie warszawscy musieli zaciągać kredyty, by podołać skali tych żądań. Niektórzy spłacali je potem nawet 40 lat.

Czy dziś mamy prawo domagać się od Szwedów, by płacili rachunki za grzechy sprzed ponad 350 lat? Zwłaszcza w sytuacji, w której wciąż nie możemy uregulować spraw związanych z mieniem utraconym w czasie II wojny światowej, brakiem traktatu pokojowego z Niemcami czy też lekceważącym stosunkiem ze strony Rosji, głuchej na kwestię polskich dzieł sztuki oraz archiwów zagrabionych podczas rozbiorów i późniejszych wojen?

Paweł Pietrzyk, dyrektor Archiwów Państwowych: – W archiwistyce obowiązują obecnie dwa kanony. Jeden mówi o tym, że dzieła wytworzone na danym terytorium przynależą do tego miejsca. Jednak druga zasada zakłada, iż źródła historyczne, które zrosły się przez lata z jakimś konkretnym zbiorem archiwalnym, powinny w nim pozostać. I na to powołują się od lat Szwedzi. Jednocześnie ich podejście do polskich archiwaliów i dzieł sztuki jest niezwykle dojrzałe: mają je świetnie skatalogowane, udostępniają chętnie do badań i nie ukrywają ich pochodzenia. Spójrzmy teraz na inny model postępowania. Dokumenty i dobra kultury polskiej były wywożone na wschód wagonami i tylko część z nich wróciła. Reszta nadal przebywa w Rosji i jest często skrzętnie ukrywana. W zasadzie wciąż nie mamy pełnej wiedzy, co tam jest, bo zbiory zostały rozproszone po wielu instytucjach. Nie są też w całości i w sposób poprawny skatalogowane, a Rosjanie pokazują nam tylko to, co chcą. Współpraca archiwalna jest dziś śladowa, na co oczywiście nakładają się nasze skomplikowane relacje polityczne.

Ze Szwecją stosunki są zupełnie inne, ale nie znaczy to, że mamy dziś szanse na restytucję jakichś zabytków. Choć np. prof. Polak uważa, że na drodze spokojnych negocjacji dyplomatycznych ­moglibyśmy starać się np. o zwrot dzieł polskich poetów albo pierwszego ­wydania „Bogurodzicy”, gdyż nie mają one wartości dla Szwecji. Na razie nikt jednak głośno o tym nie mówi.

W przeszłości doszło tylko do jednego spektakularnego zwrotu. Chodzi o 16-metrową „Rolkę sztokholmską”, przywiezioną przez premiera Olofa Palmego w 1974 r. Obraz przedstawia wjazd króla Zygmunta III Wazy na ślub z austriacką księżniczką na Wawelu w 1605 r. Szwedzi oddali go, gdyż nie był im potrzebny, można go było za to wykorzystać propagandowo przy okazji podpisywania umów gospodarczych z PRL. Niestety, tak intensywnie oglądali go różni dygnitarze partyjni, aż zaczął się kruszyć. W końcu trzeba go było pociąć – na szczęście w miejscach sklejenia arkuszy – a potem zakonserwować. Dziś taka wpadka byłaby już niemożliwa, być może więc przy okazji kolejnego kontraktu gospodarczego lub zakupu szwedzkiej broni coś jeszcze do Polski powróci. ©

KATALOG SPORÓW

ZAGRABIONE DZIEŁA SZTUKI i archiwa są od lat kością niezgody w stosunkach Polski z Niemcami i Rosją. Konflikt z tą ostatnią miał rozwiązać traktat ryski, kończący w 1921 r. wojnę polsko--sowiecką i zobowiązujący ZSRR do oddania dzieł wywiezionych podczas rozbiorów. Wróciło wtedy do Polski m.in. 15 arrasów wawelskich, miecz Szczerbiec obraz Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”, pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, obrazy Canaletta i ponad 7 tys. archiwaliów. Zwrócone zbiory były jednak tylko niewielką częścią zrabowanego majątku. Po II wojnie światowej komunistyczne władze PRL już nie podejmowały tego tematu, a w III RP kontakty są utrudnione z racji niechęci Rosji do przekazywania informacji o znajdujących się w tym kraju polonikach.

W PRZYPADKU NIEMIEC nie było żadnego porozumienia dotyczącego mienia wywiezionego podczas zaborów, natomiast po II wojnie światowej problemem stał się brak traktatu pokojowego między Polską i Niemcami, regulującego kwestie hitlerowskich grabieży. Na dodatek w 1953 r. władze PRL zostały zmuszone przez ZSRR, by jeszcze przed powstaniem NRD zrzec się odszkodowań od Niemiec. Umowy zawierane w pierwszych latach III RP wspominają o problemie zwrotów tylko ogólnie, jednak od 2014 r. trwają konkretniejsze rozmowy na ten temat. Niemiecka strona twierdzi, że ma kłopoty ze skatalogowaniem zrabowanego mienia z uwagi na częsty brak dokumentacji; polskie MSZ oszacowało rok temu, że Niemcy zrabowali 516 tys. artefaktów oraz 22 mln woluminów, z których skatalogowaNych jest niecałe 70 tys. Cały czas zdarzają się jednak pojedyncze zwroty.Np. w marcu 2020 r. protestancka parafia Tiergarten w Berlinie i katolicka parafia bazyliki Mariackiej w Gdańsku porozumiały się w sprawie oddania zrabowanego fragmentu ołtarza i jego podstawy. © MKR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2021