Z tego świata

Nawet mówiąc o śmierci, Heaney nie zdradza życia, ale konsekwentnie idzie ziemskim tropem ludzkich stóp. To, jak pięknie, czule i niesentymentalnie pisze o ludziach, pokazuje jego hart ducha, prawdziwą cnotę męstwa.

02.09.2013

Czyta się kilka minut

Umarł Seamus Heaney, poeta, który nie kojarzy się ze śmiercią. Jego wiersze kipią od życia, tyle w nich światła, słonecznego blasku, lśnienia, żaru. To poezja przesycona sensualnością, która zapisuje świat doświadczany zachłannie wszystkimi zmysłami. „Kuchenna podłoga w domu, w którym się wychowywałem, była cementowa i jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest jej chłód i gładkość pod bosymi stopami – pisze poeta w autobiograficznym eseju, w którym tropi źródła swoich poetyckich odkryć i olśnień. – Musiałem mieć wtedy najwyżej dwa-trzy lata (...) nigdy nie zapomnę tego zetknięcia ciepłej skóry z zimną podłogą, nagłego zaskoczenia, a potem czegoś głębszego, narastającego stopniowo wrażenia zjednoczenia i bliskości, jakby całe budzące zaufanie podłoże ziemi wchodziło we mnie przez podeszwy stóp”. Rozpoznanie tego styku: siły, jaką emanuje świat i dotykającej jej ciepłej ludzkiej skóry, to wymiar pisarstwa Seamusa Heaneya, który najsilniej chyba przeżywam.

Całą jego twórczość – od debiutanckiej książki „Death of a Naturalist” z 1966 r. do, wydanego trzy lata temu tomu „Human Chain” – wielowątkową, podejmującą wielkie pytania o irlandzkość, przemoc i politykę, historię, metafizyczne wymiary egzystencji człowieka, wiarę w Boga, miłość do ludzi – można czytać, wędrując śladem stóp dotykających ziemi, tropem zmysłowego doświadczania świata. Pierwszy opublikowany wiersz poety, chętnie potem przez niego przypominane „Kopanie”, zawiera chrzęszczący i zgrzytliwy obraz „szpadla wbijanego w żwiry”, detaliczne wyszczególnienie kolejnych czynności wykonywanych przez kopiącego, a także opis zatrzymanych już na zawsze w ciele odczuć dziecka, które bierze do rąk świeżo ukopane, chłodne, gładkie ziemniaki albo wdycha pleśniwy zapach mokrych, plaszczących pod łopatą kostek torfu. A w krótkim wierszu „Cud” z ostatniej książki poety w centrum uwagi są ręce, ale nie ręce tego, kto cudu dokonuje, bo uzdrowienie w tej wziętej z Ewangelii scenie następuje pod wpływem samych tylko słów, ale zmęczone ręce tych, którzy przynieśli paralityka i spuścili go przez dach, dłonie poparzone od przesuwających się przez nie lin, zdrętwiałe z wysiłku, obolałe od noszenia ciężaru.

Najsłynniejsze utwory Heaneya, pochodzące z lat 70. „wiersze bagienne”, czytane przez krytykę jako metafory konfliktu północnoirlandzkiego oraz rozważania nad problematyczną historią podzielonej wyspy i skomplikowaną irlandzką tożsamością, także rozgrywają się w przestrzeni odczuć cielesnych. Nie ześlizgują się w abstrakcyjne deliberacje czy ideowe deklaracje, trzymają się z daleka od dykcji poezji zaangażowanej i mądrościowej. Bagna, które przechowują ciała ludzi: „delikatne strąki powiek, / spiczastą czapkę z futerka”, „żyły na przegubach/ jak słoje bagiennych dębów,/ kulkę pięty – // bazaltowe jajo”, są dla poety miejscem świętym, przestrzenią, w której zapisana została pamięć. Kolejne warstwy bagnisk idą w głąb, bez końca, aż do wilgotnego środka, który nie ma dna. Docieranie do historii to kopanie, bliska ziemi, męcząca i brudząca ręce fizyczna praca, taka sama, jaką zajmowali się od pokoleń przodkowie poety.

BARDZO ICH KOCHAŁEM

Heaney wielokrotnie powraca w poezji do swojego wiejskiego dzieciństwa. Skupienie na drobiazgach i na zwyczajności nadaje tym niemal epifanicznym wierszom metaforyczny wymiar, nie pozbawiając ich dokumentalnej niemal dosłowności i namacalności. Na przykład podwórzowa pompa, widły, których drzewce mają połysk i gładkość jedwabiu, kępka mięty na podwórzu obok sterty starych butelek, pędzel do bielenia ścian, jedwabisty pył węgla, rzeczny żwir, okonie w nurcie, łubin. Jeden z najpiękniejszych wierszy poety jest zatytułowany nazwą rodzinnej farmy Heaneyów, „Mossbawn”, a pierwsza część – „Słoneczny blask” – to opis domowego wypieku chleba, który dzięki swojej świetlistości i czułym skupieniu na drobiazgach porównywany jest przez krytyków do obrazów Vermeera. Zalana światłem pustka, jej jasne przestrzenie, otaczają studzienną pompę na środku wiejskiej zagrody. Ale uwaga patrzącego skupia się na detalach: wodzie jak miód płynącej do wiadra, dłoniach wyrabiających ciasto, plamie czerwonego blasku, miotełce z gęsiego skrzydła, białych paznokciach pracującej kobiety, blaszanej szufelce, którą nabiera się otręby. W zatytułowanym „Stepping Stones” wywiadzie rzece, który przeprowadził z Heaneyem Denis O’Driscoll (także niedawno zmarły poeta irlandzki), autor wiersza opowiada o osobie, której jest on dedykowany. Mary Heaney, ciotka poety, samotna, doświadczona przez los, a pod koniec życia unieruchomiona przez artretyzm, pomagała jego matce prowadzić dom, pracowała w kuchni, doiła krowy, piastowała dzieci. Postać marginalna, niewidoczna, a przecież niezbędna. Opisana prosto, tak jak ją niesie zmysłowa pamięć dziecka. „Zdaje się – mówi poeta – że chcę powiedzieć tylko tyle: bardzo ją kochałem”.

W wierszach Heaneya pojawia się wiele wspaniałych portretów kochanych ludzi, zwłaszcza kobiet. Przejmujące a i przewrotnie zabawne są pisane dla żony erotyki, w których idą o lepsze tęsknota i zmysłowość. Najczystsze, niezwykle poruszające są być może poświęcone pamięci matki poety sonety z cyklu „Wolne miejsca”. Najbardziej znany z nich przedstawia matkę i syna, jak w niedzielę, kiedy reszta rodziny idzie na mszę, zostają we dwoje w domu, by obrać ziemniaki: niczym krople cyny jeden po drugim spadają im one z rąk do garnka z lśniącą wodą. Ta pozornie nieważna czynność, obraz absolutnej bliskości i porozumienia w milczeniu, dwie pochylone ku sobie głowy, mieszające się oddechy i cicha, sprawna praca dwóch nożyków powracają do syna, kiedy przy łóżku umierającej matki głośno modli się proboszcz.

MĘSTWO

 Poezja Seamusa Heanyea nie kojarzy się ze śmiercią, a jednak, kiedy przyjrzeć się uważnie, widać, jak często śmierci dotyczy. W pierwszym tomie (zatytułowanym zresztą „Śmierć przyrodnika”, choć tu mowa o śmierci metaforycznej), znajduje się wiersz „Ferie”, w którym poeta po wielu latach opisuje swoje pierwsze spotkanie ze śmiercią: braciszka, który zginął w wypadku drogowym. W wierszach z okresu krwawych konfliktów śmierć pojawia się stale – i w utworach cyklu bagiennego, i w narracyjnych utworach o „sąsiedzkich morderstwach” i „szarżującej historii”. W późnych tomach poety wiele jest wierszy-pożegnań, m.in. „W stylu Audena” napisany po śmierci Josifa Brodskiego oraz „Nie z tego świata” dedykowany pamięci Czesława Miłosza, mierzący się ze śmiercią przyjaciela i mistrza, a zarazem odmawiający wyrzeczenia się świata. Mówiąc o śmierci, Heaney nie zdradza życia, ale konsekwentnie idzie ziemskim tropem ludzkich stóp. To, jak pięknie, czule i niesentymentalnie pisze o ludziach, pokazuje wcale nie tak często spotykany hart ducha, prawdziwą cnotę męstwa.

Dwa passusy z wywiadu O’Driscolla z Heaneyem przemówiły do mnie na nowo teraz, kiedy umarł człowiek, którego tak bardzo podziwiam. Na postawione w ostatniej rozmowie pytanie o to, czego nauczyła go poezja, noblista odpowiada: „Że jest taka rzecz jak prawda i że można ją wypowiedzieć; że subiektywności nie należy wyganiać teoretyzowaniem, a warto jej bronić; że w samej poezji jest cnota, w znaczeniu cnoty pewnej moralnej doskonałości, a także w znaczeniu wewnętrznej siły ze względu na to, że jest doskonałym wymysłem; pewnej integritas, consonantia i claritas”. A nieco dalej, komentując sugestię, że nie boi się śmierci, 70-letni poeta odpowiada: „Na pewno nie tak, jak bałem się jej sześćdziesiąt lat temu, przejęty perspektywą, że umrę w stanie grzechu śmiertelnego i przez wieczność będę ponosił tego konsekwencje. Teraz to bardziej żal niż strach, żal, że trzeba opuścić to, co się kocha najbardziej, i tych, których się kocha najbardziej”. Ten żal ogarnął mnie, kiedy dowiedziałam się o śmierci Seamusa. Pocieszam się integritas, consonantia i claritas jego poezji. 


MAGDA HEYDEL jest tłumaczką i krytykiem literackim. Tłumaczka m.in. Virginii Woolf, T. S. Eliota, Teda Hughesa, Dereka Walcotta i Josepha Conrada. Przetłumaczyła tom esejów Heaneya „Znalezione-przywłaszczone”, opracowała i współtłumaczyła wybór jego poezji „Przejrzysta pogoda” (oba tomy wydał Znak).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013