Z historią, bez wstydu

Socrealizm jest stylem. Być może ostatnim w dziejach sztuki.

22.07.2008

Czyta się kilka minut

Na okładce głośnej już książki Ewy Toniak, zatytułowanej "Olbrzymki. Kobiety i socrealizm", przeczytałam swoiste credo naukowe autorki: "Socrealizm traktuję dosyć poufale. Nie mam z nim na pieńku. Nie obrażam się i nie wystawiam ocen. Zajmuję pozycję »sroki złodziejki«, która trafia zawsze tam, gdzie coś samo prosi o uwagę". W pierwszej chwili poczułam wtedy niesmak.

Czy taka metodologia badań nad epoką "kilkuletniego, najbardziej zideologizowanego w historii PRL-u epizodu skumulowanej przemocy obrazu i słowa" (znów cytat z okładki) nie grozi relatywizacją, a przynajmniej niezdrową sensacyjnością albo nostalgią opartą na mirażu? Czy o socrealizmie godzi się pisać w taki sam sposób, jak np. o potrydenckim baroku, bez ostrzegawczego dzwonka w tyle głowy?

Potem przypomniałam sobie pracę prof. Piotra Krakowskiego poświęconą sztuce III Rzeszy. Ten wybitny historyk sztuki nosił w sobie doświadczenie okupacji nazistowskiej. Jednak gdyby wobec propagandowej siły tamtego totalitaryzmu nie przyjął - pozornie tylko prostej - postawy "sroki złodziejki", nie powstałaby książka, która obnaża manipulującą estetykę III Rzeszy poprzez rzeczowość i metodologiczny obiektywizm. Zapytany, jak zdobył się na ten dystans, profesor odpowiedział: "Jeśli ktoś zrobiłby to za dziesięć pokoleń, padłby ofiarą własnej fascynacji albo własnego obrzydzenia".

Zderzenie nieprzystawalnego

Ewa Toniak, uczennica prof. Marii Janion, nie doświadczyła socrealizmu na własnej skórze. Należy jednak do pokolenia wnuków, ostatniego, które mogło dotknąć nie swojego doświadczenia, choćby poprzez żywe - ale przecież interpretowane - opowieści starszych. Ale może to właśnie wnukowie powinni zapisywać historię dziadków? Przecież - po akademicku - łatwiej im znaleźć starsze konteksty tej historii. A i na co dzień dostrzegają jej ślady, a czasem konsekwencje.

Podwójność widzenia stanowi o wartości książki "Olbrzymki. Kobiety i socrealizm" - sięgającej w przeszłość aż do tradycji klasycystycznej, a jednocześnie wpisanej we współczesny dyskurs, głównie zresztą feministyczny. Ewa Toniak, nie pisząc tego wprost, przyjmuje jednak dla socrealizmu pojęcie najprostsze, kojarzące się z czymś tak oczywistym, jak gotyk czy renesans: neutralne pojęcie stylu.

Bo rzeczywiście, realizując określone ideologią cele i rozlewając się od architektury po modę, socrealizm jest stylem. Być może ostatnim w dziejach sztuki.

To założenie, pozwalające tak po prostu wpisać socrealizm w historię sztuki, dało autorce "Olbrzymek..." głębszy oddech. Efektem okazał się rozmach skojarzeń. Już wstępna lektura rozdziału poświęconego polityce przestrzeni, którego tytuł - "Horacjusze i ceglarki" - zaskakuje zderzeniem nieprzystawalnego, jest intelektualną przygodą.

Bo okazuje się, że można zestawić ze sobą "Przysięgę Horacjuszy" albo "Brutusa" - słynne rewolucyjne oleje Jacques’a-Louisa Davida z czasów Wielkiej Rewolucji (również podporządkowane propagandzie; dziś mogłyby stanowić kontrargument dla wszystkich tych, którzy marzą o zrównaniu Pałacu Kultury z ziemią - czy zniszczyliby również obrazy powstałe w okresie Wielkiego Terroru Robespierre’a?) - z młodszą o przeszło pół wieku, tyleż realistyczną, co smutną "Trumną chłopską" Aleksandra Gierymskiego, socrealistycznymi "Ceglarkami" Aleksandra Kobzdeja z 1950 roku, a wreszcie - z kobietami z "Łaźni żeńskiej" Katarzyny Kozyry (wideoinstalacja, 1997). Łączyć wszystkie te prace zaczyna podział przestrzeni na sferę męską i żeńską, a także przynależną młodości (uobecnioną) i starości (niewidoczną). Na to, co aktywne, i to, co bierne, to, co dowartościowane, i to, co świadomie ukrywane.

Puste wiadro

We wnikliwym i niestroniącym bynajmniej od ocen "Słowniku realizmu socjalistycznego" Zdzisława Łapińskiego i Wojciecha Tomasika (2004) czytamy: "Pomimo znanego z socrealistycznych plakatów wizerunku kobiety na traktorze, można (...) mówić o mizoginizmie literatury socjalistycznej, która - postulując oddanie bohaterek pracy zawodowej - rzadko w pracy je przedstawia".

Rzeczywiście. Zmęczone, odpoczywające w niedbałych pozach "Ceglarki" Kobzdeja, przedstawione na tle martwej ściany, przy pustym wiadrze, pozostają w wyraźnej opozycji do innego socrealistycznego obrazu tego malarza: dynamika tytułu "Podaj cegłę" idzie tu w parze z dynamiką kompozycji sceny, w której trójka murarzy (wyłącznie mężczyzn) stawia ścianę nowego budynku. Kobiety powinny zostać w domu.

Wybrany aspekt historii socrealizmu, dodajmy: aspekt dotąd niezauważony, rzutuje tu na dyskurs jak najbardziej współczesny. Można by więc zaryzykować twierdzenie, że bez traumy socrealizmu nie powstałyby np. buntownicze prace Zofii Kulik: choćby tylko "Medale", "Msza pierwszomajowa" czy "Strażnicy iglicy", którzy bezpośrednio wykorzystują motyw Pałacu Kultury i Nauki.

Równolegle pojawia się problem podstawowy: czy w obrębie sztuki tak propagandowej - i zniewolonej czymś więcej niż tylko obowiązującą konwencją - może pojawić się dzieło naprawdę ciekawe? Autorka "Olbrzymek..." zdaje się potwierdzać tę tezę, przywołując wspomniany wyżej obraz Kobzdeja i powołując się m.in. na... jego recenzję, którą Helena Blumówna w 1950 r. opublikowała na łamach "Tygodnika Powszechnego"! To, co ciekawe, pojawia się jednak dopiero wtedy, gdy zza kanonu wychyla się to, co prywatne: nie bez powodu autor "Ceglarek" został później wybitnym reprezentantem malarstwa materii.

Przodownicy i korporacje

Bo znakomitym świadectwem socrealizmu nie musi być wcale dzieło socrealistyczne. Eleganckie fotografie Henryka Makarewicza, operatora Polskiej Kroniki Filmowej, i intymne zdjęcia Wiktora Pentala, budowniczego Nowej Huty, dokumentujące ją w latach 50. i 60., bardzo długo pozostawały w szufladach. Z jednej strony, nie mogły być skuteczne propagandowo, z drugiej - ich tematyka zawstydzała tych, dla których socrealistyczne miasto pozostawało jedynie wrzodem na zdrowej tkance Krakowa.

Było tak aż do chwili, gdy w 2005 r. odkryli je młodzi twórcy z Kolektywu Fotografów Visavis.pl i Fundacji Imago Mundi. Dwa lata później zrealizowali wielki projekt wystawienniczo-edytorski pt. "802 procent normy". W lipcu ubiegłego roku na murach Pałacu Kultury zawisły wielkie, widoczne z daleka portrety przodowników pracy. Wewnątrz pokazano dwieście niemal nieznanych fotografii obydwu twórców, uzupełnionych o komentarze świadków, a także o film "Utopia realna" Renaty Plagi. Zdjęcia pojawiły się również w przestrzeni publicznej Warszawy - na citylightach i billboardach. Na jednym pojawił się napis: "Przodownicy pracy wracają na ulice miast".

Jednak w tym powrocie nie było nawet krzty niezdrowej fascynacji. Raczej refleksja nad tym, jak entuzjazm okazuje się złudzeniem, jak prywatność przegrywa (choć nie zawsze) z historią. Kiedy patrzyłam na wykonane przez Pentala portrety anonimowych robotników, pracujących w latach 1954-55 w Zjednoczeniu Budownictwa Miejskiego, przypominał mi się stary inżynier, który kiedyś, dawno temu, oprowadzał mnie po Kombinacie. Kiedy wypominałam mu całe zło, któremu winna była Huta, powiedział: "Wie pani, to jest moje całe życie, życie uczciwej pracy". Trudno mu było nie uwierzyć.

I tym razem ważne stają się konteksty współczesne. W nowoczesnych metropoliach, Warszawie, a potem w Krakowie, obrazy z Nowej Huty pojawiły się wszak obok współczesnych reklam. Ewelina Lasota pisze we wstępie do albumu - pierwszej antologii twórczości Makarewicza i Pentala: "802 procent normy, np. w wydobyciu węgla czy budowie mieszkań, które mieli wypracowywać na przełomie lat 40. i 50. przodownicy pracy, jest symbolem ówczesnej propagandy". I dalej: "Nadal padają kolejne rekordy wypracowywanych norm - tym razem w koncernach". Czy socrealizm może nam wskazać niebezpieczeństwa współczesnego "życia korporacyjnego"? Podobną intuicję daje się wyczuć w działalności twórców grupy "Twożywo", doskonale grających językiem propagandowej nowomowy.

***

W każdym razie, w oparciu o podobne narracje miejsc takich jak Nowa Huta czy Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, nie pozbywając się historii, pozbywamy się wstydu (świadczy o tym chociażby znakomita działalność poświęconego Nowej Hucie oddziału Muzeum Historycznego Miasta Krakowa). Uczymy się, że - tak jak w biologii - dziedziczymy nie tylko to, co dobre, ale i to, co złe. Ważne, co robimy z tym dziedzictwem.

EWA TONIAK "OLBRZYMKI. KOBIETY I SOCREALIZM", korporacja ha!art.; Kraków 2008;

"802 PROCENT NORMY. PIERWSZE LATA NOWEJ HUTY. HENRYK MAKAREWICZ, WIKTOR PENTAL, Fundacja Imago Mundi, vis-?-vis/etiuda, Kraków 2008.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2008