Demony utopii

O problemie, jaki mamy z gmachami i miastami pozostałymi po upadłych systemach totalitarnych, myślę podobnie jak Agnieszka Sabor ("Niechciane dziedzictwo, "TP nr 6). Nie żałuje ona, że z Placu Centralnego w Nowej Hucie zniknął pomnik Lenina, kiedy jednak przez ten plac przechodzi - czuje, że czegoś tam brak. Ja - gdyby nagle coś porwało z Warszawy Pałac Kultury - widziałbym w tym próbę oszukania historii.

13.03.2007

Czyta się kilka minut

Wojciech Fangor, plakat na IV Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w 1953 r. /
Wojciech Fangor, plakat na IV Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w 1953 r. /

Czyszczenie zbiorowej pamięci, zastępowanie świadectw historii (nazw, symboli, pomników) nowymi symbolami i pomnikami jednym wydaje się zawsze słuszne i chwalebne, lecz u innych budzić może opory - płynące z sentymentu do dawno znanych miejsc, z szacunku dla dzieł architektury i rzeźby, a w końcu z respektu dla prawdy dziejowej. Świadectwa przeszłości, pisze Agnieszka Sabor - "jak stare, zdarza się, że pisane wrogim piórem kroniki - podlegają ochronie". Autorka widzi jednak konieczność opatrywania takich świadectw rzetelnym, pogłębionym komentarzem. Jako dobry przykład komentowania "niechcianego dziedzictwa" wskazuje Centrum Dokumentacji Nazizmu, otwarte w Norymberdze w dawnej Kongresshalle, na terenach, gdzie kiedyś hitleryzm prężył się do podbicia świata. Pokazano tam m.in. - czytamy w artykule - "wstrząsającą wystawę »Faszination und Gewalt« (Fascynacja i siła), obnażającą źródła powodzenia Hitlera".

Otóż to! Współcześni historycy niemieccy - przynajmniej niektórzy z nich - umieją szukać źródeł nazizmu nie tylko w demonicznych cechach Führera i innych dostojników NSDAP, lecz także w mentalności zwykłych ludzi, zadowolonych z nowych autostrad i świeżych parówek, zafascynowanych siłą własnych szeregów - którzy stają się w końcu gorliwymi pomocnikami Hitlera. Choć nie przyniesiono Niemcom faszyzmu na obcych bagnetach, winą za nieszczęścia wojny długo obarczali Żydów, Polaków, Anglików. O II wojnie wciąż mówili, że to "żydowska wojna". Jednak w ciągu sześćdziesięciu lat ich historycy, politycy, pisarze, nauczyciele, pastorzy wykonali ogromną pracę intelektualną i dydaktyczną - by ludzie w Niemczech odważniej spojrzeli w przeszłość, wzięli wreszcie odpowiedzialność za to, co robili ich ojcowie, a często oni sami.

W Polsce wielu historyków podjęło prace tego rodzaju (można by je nazwać edukacją ku odpowiedzialności). Jak dotąd jednak edukacja ta jest z uporem wypychana ze świadomości społecznej przez polityków, publicystów, ideologów oraz zwykłych zjadaczy chleba. Dawno już w dziejach Polski nie widziano takiej orgii wzajemnych oskarżeń, podejrzeń, pomówień - przy czym wciąż towarzyszy temu skrajnie infantylna gotowość usprawiedliwiania swoich, idealizowania własnych dziejów, własnych opłotków.

Socrealizm jako atrakcja

Na stronie internetowej, promującej Nową Hutę jako atrakcję turystyczną, czytamy: "Czy wiesz, że Nowa Huta to jedyny na świecie żywy skansen socrealizmu?". Autorzy tego komunikatu, najwyraźniej dumni ze swego miasta, znają je zapewne z czasów, kiedy już (po upadku komunizmu) zainstalowano filtry na kominach zakładów metalurgicznych; przestały one Nową Hutę wraz z Krakowem zatruwać i zasypywać pyłami, jak to robiły przez trzydzieści lat.

Istotą miasta socrealistycznego, czyli stalinowskiego, jest nie jego trójosiowy plan, szerokie arterie i zdobna architektura, lecz urągające wszelkim normom ekologicznym i urbanistycznym zbliżenie dzielnic mieszkaniowych do (w tym wydaniu) morderczych dla otoczenia zakładów pracy. Najbliżej "ideału" soc-gorodu znajdują się Magnitogorsk i Norylsk, gdzie do dzisiaj śnieg nigdy nie jest biały, lecz czarny, żółty lub różowy.

Zagraniczni turyści jedzą w nowohuckim barze mlecznym smaczne pierogi i powstaje u nich wrażenie, że socjalizm smakował jak one. Do tego jednak, by Nowa Huta była prawdziwym skansenem socrealizmu, brak jej dziś paru rzeczy: nie tylko pochodów ze szturmówkami i portretami przywódców, skandowanych haseł i masowych pieśni nadawanych przez gigantyczne głośniki, lecz także brak niekończących się kolejek przed sklepami, pustych półek, niemiłosiernie zatłoczonych autobusów i zasnutego dymem nieba.

Memento z iglicą

Agnieszka Sabor pisze: "Naturalny

(i chyba konieczny) moment burzenia narzuconych pomników minął. Co ważne dla potencjalnej debaty: dziedzictwa nie wolno wartościować moralnie". To znaczy - uznać je należy za dokument historyczny, niepodlegający emocjom. Rozumiem intencje autorki, lecz zgadzam się z nią tylko częściowo. Z reliktów socrealizmu zburzono już chyba wszystko, co się dało, choć wciąż czasem ktoś dla efektu, nie bacząc na śmieszność, jaką się okrywa, żąda rozebrania Pałacu Kultury i Nauki. Ten szósty pod względem wysokości (231 m) budynek w Europie, którego kubatura wynosi 817 tys. m3, ma niezwykle mocną konstrukcję ze stali i betonu oraz gigantyczną żelbetonową skrzynię fundamentową o ścianach kilkumetrowej grubości. Trudno wyobrazić sobie, ile kosztowałyby demontaż i eksmisja tego wszystkiego z Warszawy.

Wciąż jednak widzę w PKiN kawał stalinowskiej Moskwy wbity w moje miasto. Pamiętam, jak go budowano, pamiętam wściekłość i bezsilność milczących wówczas ludzi. Miał uświadomić Polaczkom, kto rządzi w "prywislanskim kraju". Wszystko wtedy wskazywało, że kierunek i kształt naszego życia wyznaczać będzie ta powiększona do monstrualnych rozmiarów kremlowska baszta. Wydany w roku 1950 album "Sześcioletni plan odbudowy Warszawy", którego autorem był Bolesław Bierut, zawiera mnóstwo szkicowych, lecz stylistycznie wyraźnych projektów, z których wynikało, że cała stolica upodobnić się ma do PKiN - z dziesiątkami większych i mniejszych "wysokościowców", kolumnadami, monumentalnymi schodami, wystawnymi balustradami, fontannami i kandelabrami.

To nas ominęło. Także sam Pałac Kultury nigdy nie zaczął pełnić dokładnie takiej funkcji, jaką wyznaczył mu Stalin. Przez ponad czterdzieści lat budynek ten wiódł życie podwójne: w jego wnętrzach odbywały się liczne imprezy na cześć władzy - obok zaś setki innych, nad którymi władza nie panowała, a które niosły kulturę bliższą tradycjom wolnego świata. Zamiast wielkiego pomnika Stalina stanął przed Pałacem (w roku 1987, jeszcze za komuny) ołtarz, przy którym Jan Paweł II odprawił Mszę dla tysięcy wiernych.

Żaden budynek nie mówi tyle o życiu w PRL co ten stalinowski wieżowiec. Jest - na wiele sposobów - pomnikiem terroru i pomnikiem oporu w jednym. Mówi rzeczy diametralnie sprzeczne, jak pełna sprzeczności jest historia PRL. Uważnie odczytywany, utrudnia jej widzenie w kategoriach czarno-białych. Fizycznie jednak - nadal jest tym, czym był od początku: egzemplarzem "stalinowskiego gotyku", jak ów styl nazwano. Nie wypiękniał. Czasem chciałbym, żeby się okazało, że Pałac Kultury mi się tylko przyśnił, lecz to niemożliwe. Także PRL - ze wszystkimi jej meandrami - nie przyśniła mi się. Wiem, że przeżyłem ją od początku do końca. Dlatego, sądzę, PKiN powinien stać, gdzie stoi, wraz ze swą iglicą - jako bolesne, lecz niezastąpione memento.

Stalinizm jest cool

W dzienniku "Rzeczpospolita" (z 9 lutego 2007 r.) Lech Isakiewicz, szef zarządu Pałacu Kultury i Nauki, ogłosił wyniki ankiety, jaką rozpisano jesienią ubiegłego roku. Spośród 600 tys. respondentów większość uznała PKiN za "najbardziej przyjazny budynek w Warszawie". Odpowiadający na ankietę używali w odniesieniu do Pałacu słów: "cool", "trendy", "fajowy". Chętnie wierzę, choć Lech Isakiewicz żadnych liczb nie podaje i nie pisze, kto brał w ankiecie udział. Przypuszczać należy, że byli to zwiedzający Pałac, zachwyceni czymś tak olbrzymim i dziwnym.

To by się zgadzało z wynikami innych ankiet, w których respondenci coraz częściej mówią, że stan wojenny wprowadzono słusznie, że w PRL ludziom żyło się lepiej niż po upadku komunizmu. Gierek też wielu wydaje się "trendy". Jedna z dużych firm wędliniarskich wabiła niedawno klientów kampanią reklamową "Kiełbasa jak za Gierka!". Kampania miała powodzenie; ludzie nie bardzo widać pamiętają, że za rządów Gierka ciężko było kupić jakąkolwiek kiełbasę.

Socrealizm jest fotogeniczny: czerwone szturmówki, zielone koszule, młode twarze roześmiane lub gniewne, traktorzystka o rozwianych włosach. Grubi imperialiści z bombami atomowymi i dolarami w ręku. Wciąż wznawia się serie pocztówek z obrazami i plakatami z lat 1949-1954. Ukazało się właśnie kilka socrealistycznych kalendarzy na rok 2007. Jeden z nich ma na okładce plakat Tadeusza Trepkowskiego "Bądź czujny wobec wroga narodu". Wydawca dodał: "Budowniczych PRL-u". Wynikałoby: wrogiem narodu są budowniczowie PRL-u. To jednak słabe alibi dla usprawiedliwienia handlu tym ponurym arcydziełem sztuki plakatowej. W internecie surferzy, opowiadając o kalendarzu i o plakacie "Bądź czujny...", na dopisek w ogóle nie zwracają uwagi. Ktoś chwali się, że powiesił sobie ów plakat na ścianie: "Mam socrealistyczny pokój, howgh!".

Widać człowieka skrytego w cieniu. Światło, skupione jak w kadrze filmu sensacyjnego, pada tylko na jego oko i ucho. Afisz powstał w najczarniejszym roku stalinizmu w Polsce - 1953. Wieszano go nie w pokojach studenckich (niech by się ktoś ośmielił!), lecz w zakładach pracy, stołówkach, poczekalniach. Afisz mówi dobitnie: Podglądaj! Podsłuchuj! Donoś!

Powiedzieć można: takie były czasy i to jest po prostu ich świadectwo - jednak świadectwo też jednak podlega ocenom moralnym. Myślę o wybitnym artyście, który namawia do donosicielstwa. Myślę również o tych, co dzisiaj wieszają sobie ten jego apel na ścianie, żeby szpanować.

Przez Polskę przelewa się fala lustracyjna. Pomieszano w niej - jak wiemy - oprawców i ofiary, gorliwych donosicieli i osoby złamane. Można się od lustracyjnej gorączki dystansować, trudno jednak nie przyjąć do wiadomości, że ona także niesie ze sobą dziedzictwo PRL: losy ludzi unieszczęśliwionych przez lata terroru, strachu i zakłamania. Wciąż teraz jedni publikują, inni czytają listy takich ludzi.

Socrealistyczna architektura to nie tylko zbiór budowli o osobliwych kształtach. Powinniśmy wciąż sobie i innym przypominać, że budowle te zostały stworzone z przemocy, miały przemocy służyć i przez wiele lat służyły jej skutecznie. Istnieje - od lat zgłaszana m.in. przez Andrzeja Wajdę, Jacka Fedorowicza i Czesława Bieleckiego - idea utworzenia Muzeum Komunizmu. W swej książce "Pochwała eklektyzmu" Czesław Bielecki przedstawia projekt takiego muzeum. Miałoby się ono, zagłębione w ziemię, znajdować u stóp Pałacu Kultury - z widokiem ku górze, na jego kremlowską sylwetę. Byłoby to dobre miejsce na rozmyślania o straszliwej utopii, która nas wciągnęła na kilkadziesiąt lat. I którą współtworzyliśmy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2007