Dar spotkania

"Wybrańcy losu nie musi znaczyć: ludzie szczęśliwi - tłumaczy Julia Hartwig w króciutkim wprowadzeniu do swojej nowej książki. - Tutaj to ludzie, którym ofiarowany został dar ukazania człowieka i świata w sztuce, i którzy dar ten wykorzystali. Do tak rozumianego grona należy, dodajmy od siebie, i sama autorka, świetna poetka, obchodząca właśnie jubileusz. "Wybrańcy losu są świadectwem, że obdarzona ona została także innymi, nie mniej chyba cennymi darami.
 /
/

Przyjaźń, serdeczna uwaga dla drugiego, wdzięczność, podziw - nie spotyka się ich dzisiaj zbyt często, a to właśnie one stanowią materię dwudziestu krótkich szkiców i jednej rozmowy, z których ten tom się składa. Jego bohaterami są ludzie wybitni, a zarazem autorce bliscy: Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Witold Lutosławski, Anna i Jerzy Turowiczowie, Jan Józef Szczepański, Wisława Szymborska, Wiktor Woroszylski, Ryszard Przybylski, Monika Żeromska, Jarosław Iwaszkiewicz, Wacław Iwaniuk. Zapisy spotkań, uwagi na marginesie ich twórczości, recenzje (z "Chwili" Szymborskiej" i z wyboru wierszy Woroszylskiego), przywołanie - jak w przypadku Herberta - wieloletniej korespondencji, wszystko to pozwala zarysować cienką kreską portret, zbliżyć nas do tajemnicy wielkości.

Czasem istotny i wiele mówiący okazuje się jakiś epizod, jak choćby wizyta w pracowni Lutosławskiego, gdzie na szerokich i jasnych blatach stołów ułożono starannie partytury. "Pokazał nam jedną z nich: wyglądała jak delikatne, lekką ręką i z polotem wykonane abstrakcyjne dzieło sztuki". Albo obrazek z przyjęcia, wydanego w latach 80. w Paryżu przez Danutę Szumską z okazji wizyty Miłosza. "Obok gościa honorowego byli tam jeszcze Zbigniew Herbert, Adam Zagajewski, Artur Międzyrzecki i ja. Była też Zosia Hertzowa, Halina Mikołajska i Wacław Kisielewski z żoną... Zbyszek był tego wieczora w doskonałej formie, zabawny i nie boleśnie uszczypliwy. Co chwila też rozlegał się śmiech Miłosza głośny, spontaniczny, młodzieńczy. Dopóki tak się śmiał, również w wiele lat później, wiadomo było, że Miłosz jest wciąż jeszcze tym samym Miłoszem".

Gość honorowy przeczytał swój nowy wiersz, autoironiczne "Wyznanie" wydrukowane potem w tomie "Kroniki" ("Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy / I ciemną słodycz kobiecego ciała. / Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie, / Zapachy: cynamonu i goździków. / Jakiż więc ze mnie prorok?..."), poprzedzając go słowami: "Bardzo bym chciał, żeby Zbyszek to usłyszał". Scena mocna i wieloznaczna, zwłaszcza gdy pamiętamy, jak gorzkimi słowami ten wiersz się kończy:

(...) Pragnący wielkości,

Umiejący ją rozpoznać gdziekolwiek jest,

A jednak niezupełnie jasnego widzenia,

Wiedziałem, co zostaje dla mniejszych, jak ja:

Festyn krótkich nadziei, zgromadzenie pysznych,

Turniej garbusów, literatura.

Autorka tego już nie przypomina, konsekwentnie zachowując ton jasny. Opisywani przez nią bohaterowie to współobywatele krainy poezji, która "jest tak rozległa i tak zarazem intymnie bliska, że łączy między sobą tych wszystkich, którzy zostali tam dopuszczeni, bez względu na czas historyczny". A dla tych, którzy - jak Jerzy Turowicz - poezją sami się nie parali, przepustką do owej idealnej krainy stała się bezinteresowna artystyczna wrażliwość, nie poddająca się ideologicznym kryteriom. W rozmowie z Janem Strzałką, przeprowadzonej w trzecią rocznicę śmierci Redaktora, Julia Hartwig przywołuje fragment jego listu, relacjonujący wrażenia z lektury... powieści Henry Millera. "Pisarz to w gruncie rzeczy znakomity, fascynujący - pisał Turowicz ze swobodą i dystansem nieczęstym u redaktorów pism katolickich. - Ma także erupcje słowne ? la Lautréamont, czasami zaś diabelnie nudny. Oczywiście, chwilami ogromna nieprzyzwoitość, ale jakież to już dziś ogromnie staroświeckie...".

Przewija się przed nami galeria ocalonych scen, słów, anegdot. Zbigniew Herbert i Artur Międzyrzecki wykonują w duecie "na ogólne życzenie publiczności" piosenkę o Felku Stankiewiczu, czego ślad pozostał w wierszu Herberta "Artur" z "Epilogu burzy". Iwaszkiewicz pisze do Międzyrzeckich, zachwycony tomem Miłosza "Gdzie słońce wschodzi i kędy zapada": "To bardzo wielki poeta - i tylko u nas tacy poeci mogą się urodzić, z tym przedziwnym zmąceniem. Niby Pan Adam, niby Julek - a nie ten Cyprian okropny królewiak z wysuszonym mózgiem". Nachodzona w latach stalinowskich przez UB Monika Żeromska zwierza się matce ze swych obaw, że ją aresztują, i w odpowiedzi słyszy: "No więc aresztują cię, i co z tego. To bardzo szykownie nawet przesiedzieć się teraz w więzieniu, wszyscy siedzą...". Słowo "szykownie" użyte w tak zdumiewającym kontekście sprawiło, że - jak wspomina - krztusząc się ze śmiechu, zupełnie przestała się bać. Jan Józef Szczepański, prezes zawieszonego w stanie wojennym Związku Literatów Polskich, spotyka się z kolegami na konspiracyjnych zebraniach w służbowym mieszkanku przy warszawskim Rynku Starego Miasta, aż któregoś dnia po przyjeździe z Krakowa staje przed opieczętowanymi przez władze drzwiami...

Wyliczać można długo; wspomnę jeszcze tylko szkic o osobie, która nie zajmowała się pisaniem wierszy, komponowaniem ani redagowaniem pisma, a jednak była kimś niezwykłym, i tę aurę niezwykłości złączonej z prostotą udało się Julii Hartwig przywołać. To Anna Turowiczowa.

"Żyjąc przy człowieku takiej miary jak Jerzy, nigdy nie była jego cieniem... Związana z człowiekiem niepospolitym, potrafiła zachować całkowitą niezależność, która dla wszystkich jej przyjaciół była oczywista. Postępowała tak, jak jej dyktowało nie tylko serce, rozum i sumienie, ale także - w miarę możności - jej usposobienie. Namiętnie lubiła czytać i na luksus ten pozwalała sobie przez całe życie, czytywała czasem całymi dniami. Grzeszyła nadmiarem palenia i do pasji gustowała w kawie. Jej porządek dnia podlegał całkowicie jej własnemu wyborowi i daleki był od obrazu zapobiegliwej gospodyni domowej...". Ale też zapobiegliwa gospodyni domowa nie zniosłaby pewnie pasji męża: "Namiętnie gromadzone przez Jerzego i rosnące z każdym dniem sterty książek, gazet i periodyków w różnych językach, stłoczone na półkach i spiętrzone w wysokich stertach na podłodze wszystkich pokojów, pożerały z wolna, lecz systematycznie, przestrzeń mieszkalną"...

***

Wspomniałem o jubileuszu; dotyczy on nie tylko urodzin Julii Hartwig. Ponad pięćdziesiąt lat temu nakładem Czytelnika ukazały się "Pożegnania" ("druk ukończono w lutym 1956" - czytamy w stopce redakcyjnej), pierwszy jej tom poetycki. Później przyszły następne, a także liczne przekłady, monografie Apollinaire'a i Nervala, eseje i wspomnienia z podróży; zwłaszcza lata ostatnie stały się dla poetki czasem obfitości. Wiele jej wierszy i szkiców miało swój pierwodruk na łamach "Tygodnika". Rok jubileuszowy to dobra sposobność, by Julii Hartwig podziękować: zarówno za przyjaźń, jaką nas obdarza, jak i za jej obecność w polskiej krainie poezji. (Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006, ss. 144.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2006