Wycinka

Gender to jedno z pojęć podlegających wycięciu razem z multikulturowością i otwarciem.

30.11.2015

Czyta się kilka minut

W grubo ciosanym sporze na barykadzie codzienności pod nóż idzie wszystko. Nie tylko układ z Schengen i otwartość granic, lecz cały pakiet przekonań, praw, procesów, poglądów traktowanych jako błędne, współwinnych w sprawie. Jak wiele razy w historii – skoro nie sprawdziliście się, nic z tego, co było z wami związane, nie może pozostać na powierzchni. Spróbujemy teraz innego świata. Kim są „wy”, kto kogo zechce wyciąć?

W tygodniu powyborczym pojawiły się zapowiedzi odgórnego sterowania kulturą, a ja widziałam film Sarah Gavron „Sufrażystka”. Potem w Paryżu zaatakowali terroryści, więc wiele kwestii bieżących zblakło. Może dziś trzeba pisać tylko o piątkowej nocy, a pokazany w filmie epizod walki kobiet o prawa wyborcze wydaje się zaledwie przechadzką po archiwum, lecz ja mam przeczucie ważności dawnych zdarzeń. Idźcie do kina, ten wyciszony obraz daje do myślenia i chyba jest zaadresowany do tych, którzy na co dzień nie myślą o gender. A gender to jedno z pojęć podlegających wycięciu razem z multikulturowością i otwarciem. Niemal codziennie czytam teraz lub słyszę, że wróci „normalność”.

Więc normalność, stan świata sprzed równościowych zasad. Film jest zupełnie inny, niż sądziłam. Spodziewałam się jednego z dwóch schematów – nieznośnie infantylizującego obrazka pań z parasolkami lub wersji bohaterskiej, epatującej znanymi faktami przymusowego karmienia w więzieniu. Tymczasem jest to film o monotonnym poniżeniu przeradzającym się w opór. Bohaterka, Maud Watts, pracuje jako praczka w tej samej wielkiej pralni, w której pracowała jej zmarła wcześnie matka. Kilkuletnia dziewczynka ma dość zręczne palce, by prasować koronki. Kilkunastolatka zaś jest dość atrakcyjna dla kierownika „fabryki czystości”. W chwili, gdy zaczyna się akcja filmu, jej miejsce w kantorku zajmuje córka innej sufrażystki. Nikt nic nie mówi, choć wszyscy widzą, co się dzieje. Ani matka, ani ojciec, ani mąż, ani syn nie mogą uchronić „swoich kobiet”, ponieważ są one wymiennymi elementami na rynku pracy i na rynku seksualnym. Mogą przynieść rodzinie pieniądze.

Maud przyłącza się do ruchu właściwie przypadkiem, trochę z ciekawości, trochę z sympatii do innych kobiet. Potem wszystko wokół niej zaczyna biec takim rytmem, by pokazać widzom, na czym polega dynamika ubezwłasnowolnienia – stanu, w którym znajdowały się kobiety. „Normalnego” stanu, można dodać.

Po pierwsze więc mimo retoryki szacunku dla kobiet, politycy i policja traktują je brutalnie. Brak praw ma chronić kobiety przed nieodpowiednimi dla nich emocjami, ale torturowanie kobiet nie ma w sobie niczego niewłaściwego. Po drugie: w relacjach ucisku także kochający mężczyźni odczuwają presję i nie mogą poprzeć żon – system zmusza ich do stanięcia po swojej stronie. Dlatego mąż wyrzuca Maud z domu za przystanie do buntowniczek. I wreszcie – to moment w filmie najbardziej kontrowersyjny – oddaje ich syna do adopcji, pokazując tym samym, że „naturalna funkcja macierzyńska” jest też zaledwie lukrem na gorzkiej zawartości umowy społecznej. Kobietę można ukarać odbierając jej dziecko, rzekomo nierozerwalnie z nią złączone. Maud nie zostaje nic poza walką o równouprawnienie.

Wolałabym oczywiście obejrzeć inny film. Jakiś założycielski obraz kobiecej obywatelskości, pokazujący zwycięstwo i charyzmę. Ten jest nieco ckliwy i momentami melodramatyczny, ale może ta ckliwość i melodramatyzm lepiej od fabuł emancypacyjnych trafiają w sedno? Bo przecież w domaganiu się przez grupy miejsca dla siebie zawsze chodzi o to, że ich sytuacja nie mieści się w definicji, a przesłanki jej utrwalania są zakłamane, niejawne. Gdy ktoś domaga się praw, nie czyni tego z równych pozycji, ponieważ nie stoi na równych pozycjach. Używając argumentu, iż postulowane zmiany naruszałyby fundamenty społeczne, odsłaniamy nieznośność sytuacji osób, które na tych nie swoich fundamentach muszą egzystować, udając przystosowanie.

Filmowe kwestie – „czego one chcą, przecież mają dobrze”, „do tego się nie nadają”, „to nas zniszczy” – mogłyby dubbingować wiele współczesnych sytuacji. Pozostańmy przy równości: słyszymy że równość, czyli „ideologia gender”, niszczy wartości. Tak jak postulat praw wyborczych i równej płacy miał zniszczyć je ponad wiek temu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2015