Nie warto umierać za gender

Zawieśmy spór o słowo, które każdy rozumie, jak mu się podoba. Zajmijmy się realną dyskryminacją i poniżeniem.

14.12.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Brooke Fasani Auchincloss / CORBIS
/ Fot. Brooke Fasani Auchincloss / CORBIS

Po gwałtownych dyskusjach o gender, które przetoczyły się przez media, parlament, Kościół i uczelnie w pierwszej połowie tego roku, debata na moment ucichła. Nie miejmy jednak złudzeń. Temat wkrótce powróci.

Nim znów rozpętają się polemiczne emocje i zaczną fruwać w przestrzeni publicznej populistyczne porównania i argumenty, możemy postarać się o to, by nie kruszyć kopii na darmo i nie wikłać się ponownie w zamieszanie, które towarzyszyło niedawnym sporom. Czas na świąteczne porządki.

Spodnie i sukienki

Podstawową przyczyną zamieszania było znaczenie słowa gender. Używano go w najróżniejszych (często sprzecznych) kontekstach i znaczeniach. Mówiło się o edukacji genderowej, gender jako równouprawnieniu, o studiach gender i polityce genderowej, a także o ideologii genderowej, o gender jako zagrożeniu dla rodziny, gender jako formie kontroli społecznej, pojawiły się też kursy anty-genderowe.

Czym więc ten gender właściwie jest? Czy jest to teoria społeczna, a jeśli tak, to czy jest gdzieś jasno wyłożona? Może jest to narzędzie służące do wprowadzania zmian społeczno-kulturowych, a jeśli tak, to czy jest ono dostępne jedynie jakiejś zakonspirowanej grupie, która opanowała międzynarodowe instytucje? Czy też jest efektem jawnie prowadzonych negocjacji i ustaleń, realizowanych przez instytucje państwowe i międzynarodowe? Angielskie słowo gender znają już wszyscy w Polsce, ale mało kto potrafi precyzyjnie powiedzieć, co ono znaczy.

Przeczytaj także: ks. Jacek Prusak - Czym jest gender, a czym nie jest? »

Otóż termin gender został rozpropagowany w teoriach feministycznych po to, by zwrócić uwagę na różnice pomiędzy płcią w sensie biologicznym a płcią w sensie kulturowym. O ile płeć biologiczna w każdej kulturze daje się w znacznej większości przypadków łatwo ustalić na podstawie różnic w budowie i funkcjach ciała (rzadkimi, ale istniejącymi wyjątkami są ludzie, którzy rodzą się z dymorfizmem płciowym, czyli hermafrodyci, posiadający i męskie, i żeńskie cechy płciowe), o tyle płeć kulturowa, czyli właśnie gender, jest sprawą konwencji. O ile więc osoba, która jest w ciąży, w każdej kulturze uznana będzie za kobietę, to nie w każdej kulturze za kobietę zostanie uznana osoba ubrana w suknię. Sukienka jest bowiem elementem konwencji kulturowej, a nie – cechą płci.

Dana społeczność w procesie kulturowym wypracowuje konwencje dotyczące tego, na ile wyraźnie i przy użyciu jakich środków jej uczestnicy i uczestniczki mogą (oraz mają) komunikować innym swoją płeć. Na przykład długie włosy były do lat 70. XX wieku elementem komunikowania kobiecej płci kulturowej, lecz po rewolucji obyczajowej z przełomu lat 60. i 70. długie włosy zaczęli nosić też mężczyźni. Nie znaczy to przecież, że mężczyźni zaczęli wtedy masowo zmieniać płeć. Przemianie uległ jedynie gender, czyli płeć kulturowa. Stopniowo, bo nie od razu, z wieloma oporami, łącznie z przymusowym obcinaniem długich włosów chłopcom w szkołach, z szykanami ze strony starszych pokoleń, przyszło w końcu społeczne przyzwolenie na długie włosy u mężczyzn.

Albo spodnie... Jeszcze całkiem niedawno, cztery-pięć pokoleń wstecz, moda kobieca i moda męska były całkiem odmienne. Noszenie spodni było formą komunikowania płci męskiej, co współcześnie jest już anachronizmem. Dziś kobiety powszechnie noszą spodnie, choć mężczyźni nie zmienili swoich zwyczajów dotyczących ubierania się tak dalece, żeby ubierać spódnice czy sukienki. Jest to nadal element przynależny wyłącznie kobiecej płci kulturowej. Większość mężczyzn w Polsce nie wyszłaby na ulicę w spódniczce, choć i to zaczyna się zmieniać. Projektanci mody nie próżnują i wymyślają ciągle nowe kreacje, a spódnice dla mężczyzn już w połowie lat 80. zaczął projektować Jean Paul Gautier. Ciekawe przy tym, że Szkoci, którzy w swoich kraciastych spódnicach paradują nie tylko u siebie, nie oburzają nas, najwyżej wzbudzają ciekawość, czasem podszytą rozbawieniem.

Przeczytaj także: Zuzanna Radzik - Skąd się bierze nagonka na gender? Niegdyś w roli zagrożenia występowali Żydzi, masoni i Unia Europejska. Od jakiegoś czasu królują homolobby i gender...»

Myślenie kategoriami płci kulturowej nie jest więc nam całkiem obce: jakoś rozumiemy, że mężczyzna w spódnicy w szkocką kratę nadal jest mężczyzną, nie zmienił płci, a jedynie nosi na sobie element ubioru, który nasza kultura dopuszcza tylko dla kobiet. Gender, czyli płeć kulturowa (w tym wypadku męska), może się tak w kulturze szkockiej przejawiać, bo płeć kulturowa męska znaczy coś innego w Szkocji i w Polsce.

Znajomość konwencji dotyczących płci należy do podstaw edukacji międzykulturowej, bardzo istotnej we współczesnym świecie. Polacy i Polki intensywnie uczestniczą we współczesnych procesach migracyjnych. Chcąc nie chcąc, mamy więc styczność z rozmaitymi formami płci kulturowych. Podróże uczą obycia z tego rodzaju różnorodnością. Jednak to również szkoła i inne formy edukacji mogą i powinny pomagać w spotkaniu z konwencjami kulturowymi dotyczącymi płci, by zmniejszyć, a najlepiej całkiem wyeliminować dyskomfort, poczucie obcości, lęk czy agresję wobec nieznanej dotąd formy płci kulturowej.

Gender na uniwersytetach

W teoriach feministycznych pojęcie gender było potrzebne do wypracowania koncepcji zmiany sytuacji społeczno-kulturowej kobiet. Te teorie znalazły swoje miejsce na uniwersytetach (początkowo amerykańskich) i tam rozwijane było najpierw pod nazwą „studiów kobiecych”. Później dokonała się zmiana nazwy na „studia genderowe”, zmiana doniosła w skutkach, jak się okazało. Gender studies stopniowo odchodziły od zainteresowania przemianą społeczną i emancypacją kobiet na rzecz coraz większego wyrafinowania teoretycznego.

W Polsce współcześnie można się spotkać wręcz z definiowaniem studiów genderowych poprzez negację „aktywizmu” rozumianego jako feministyczny ruch na rzecz zmiany społecznej. Studia gender to teoria i nauka, feminizm zaś to ruch kobiecy i praktyka. Taki pogląd wprowadza podział na myślenie i działanie, jak gdyby można było działać nie myśląc, albo myśleć dla samego myślenia, bez odniesienia do realnego życia.

Pierwsze ogólnodostępne studia gender powstały w 1996 r. na Uniwersytecie Warszawskim z inicjatywy Bożeny Chołuj i Małgorzaty Fuszary (obecnie pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania) jako studia podyplomowe. Stały się forpocztą zmian, które później wprowadził na polskie uczelnie proces boloński, znoszący podział na teorię i praktykę w procesie edukacji. Studenci mają na uczelni nabywać umiejętność zastosowania zdobytej w swoim otoczeniu społeczno-zawodowym wiedzy. W wypadku gender studies proces boloński nie zaskakiwał i nie budził oporu, ponieważ wiedza o teoriach feministycznych nie miała być wiedzą do „zakuwania, zdawania i zapominania”, lecz miała służyć osobistemu rozwojowi i zaangażowaniu społecznemu.

W Polsce refleksja feministyczna bywa jednak włączana do teorii filozoficznych, którymi się jedynie inspiruje, choć do żadnej nie daje się sprowadzić. Klasyczna lektura, sytuująca teorie feministyczne na tle innych kierunków, czyli „Myśl feministyczna. Wprowadzenie” autorstwa Rosemarie Putnam Tong, oprócz autonomicznych teorii feministycznych, które nazywa feminizmem radykalnym, wymienia kilka innych inspiracji filozoficznych feminizmu. Na pierwszym miejscu umieszcza liberalizm z jego najbardziej wpływowym dziełem – „O poddaństwie kobiet” Johna Stuarta Milla z 1867 r. Egzystencjalizm, postmodernizm i ekofilozofia to kolejne nurty filozoficzne, do których sięgały myślicielki feministyczne.

Na uniwersytetach potrzebna jest przestrzeń do tego, aby myśl feministyczna, mająca dwieście lat, łącząca się ze wszystkimi znaczącymi tradycjami filozoficznymi i wszechobecna w humanistyce, mogła być studiowana i rozwijana. Jeśli ta przestrzeń jest i nazywa się gender studies, można się z tego cieszyć, choć właściwie potrzebne są feminist studies, czyli po prostu wiedza o feminizmie. Taka nazwa byłaby bardziej adekwatna, ponieważ podstawowym tematem myśli feministycznej nie jest gender, czyli płeć kulturowa, lecz podmiotowość oraz równe szanse dla wszystkich, niezależnie od płci – jakkolwiek by płeć rozumieć.

Gender w Unii Europejskiej

Skoro już wiadomo, że gender to płeć kulturowa, można zacząć czytać dokumenty państwowe oraz Unii Europejskiej. Polskie instytucje na ogół nie zadają sobie trudu, by tłumaczyć pojęcia związane z polityką równościową Unii. Mamy więc „politykę genderową”, „edukację genderową”, „gender mainstreaming” oraz „gender index”, jako zwieńczenie tej góry obco lub niezrozumiale brzmiących słów i terminów. Wszystkie one przy odrobinie wysiłku, czasu i dobrej woli dałoby się przetłumaczyć. Niestety, zazwyczaj to się nie udaje i mamy do czynienia z tekstami niekomunikatywnymi, pisanymi bez dbałości o kontakt z czytelnikiem lub czytelniczką.

Z kolei dla dokumentów unijnych charakterystyczne jest to, że znacznie łatwiej natknąć się w nich na słowo gender niż na słowo „feminizm” czy „ruch kobiecy”. Jest to, delikatnie mówiąc, paradoksalne. Polityka równościowa jest jedną z podstawowych polityk Unii. Od piętnastu lat, zgodnie z traktatem amsterdamskim, obowiązuje w Unii zasada gender mainstreaming, czyli polityka uwzględniania zasady równości płci we wszystkich decyzjach na każdym poziomie instytucjonalnym UE. Jednocześnie feminizm, który od dwustu lat zmienia kulturę europejską, nie jest brany pod uwagę, jak gdyby z unijną polityką równościową nie miał nic wspólnego.

Feministki polskie z końca XIX i początku XX wieku domagały się dostępu do edukacji, pracy zarobkowej i praw politycznych „bez różnicy płci”. Kazimiera Bujwidowa w Krakowie, Paulina Kuczalska w Warszawie czy Maria Dulębianka we Lwowie w ten sposób wyrażały postulaty ówczesnego ruchu kobiecego: żądały praw politycznych oraz dostępu do edukacji i do pracy zawodowej bez różnicy płci. Nie było przy tym istotne, co to jest płeć, jak ją definiujemy, ani to, kto ma władzę definiowania płci. Akcent położony był na równość szans. Dzisiaj można byłoby powtórzyć postulaty feministek sprzed stu lat, modyfikując je nieco: chodzi o równe szanse, w każdym dowolnym znaczeniu pojęcia „płeć”.

Z tej perspektywy patrząc, nie jest potrzebna polityka genderowa, odnosząca się do płci kulturowej, lecz polityka przeciwdziałająca dyskryminacji. Podobnie nie jest potrzebna edukacja genderowa, jeśli, zgodnie ze swoją nazwą, ma dotyczyć płci kulturowej. W pierwszym rzędzie potrzebna jest edukacja uwrażliwiająca na dyskryminację i stawiająca w centrum człowieka, a nie kulturowe konwencje dotyczące płci.

Dla myśli feministycznej nie płeć kulturowa, czyli gender, jest w centrum zainteresowania, lecz indywidualny człowiek, na różne sposoby identyfikujący się i identyfikowany płciowo.

Gender jako diabeł

Czy koncepcja płci kulturowej jest sprzeczna z Biblią, czy tylko z pewną jej interpretacją? Czy jest to atak na chrześcijaństwo?
Zwolennicy takiego poglądu przytaczają wers 27. z pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju, w którym jest zapisane, że „stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”. Płeć kulturowa według nich nie jest niczym zmiennym, ponieważ to, czym jest płeć, zostało zdefiniowane raz na zawsze na początku świata. Kolejny wers, w którym kobieta i mężczyzna dostają od Boga polecenie, by się rozmnażali, jest przy tym interpretowany jako dookreślenie tego, co znaczy być mężczyzną i kobietą.

Faktycznie, z perspektywy prokreacji płeć daje się wyraźnie zdefiniować: kobieta to zapładniana, a mężczyzna to zapładniający uczestnik procesu prokreacji. Gdyby kwestia płci wchodziła w grę wyłącznie w sytuacji prokreacji, sprawa byłaby prosta. Tak jednak nie jest, prokreacja to tylko jeden z wielu obszarów życia człowieka. Jest jeszcze praca zawodowa, kariera, sprzątanie i gotowanie w domu, zarobki i wysokość emerytury, spacerowanie po parku w nocy oraz wiele innych sytuacji, w których kategoria płci ma znaczenie.

Wprawdzie „mężczyzną i kobietą stworzył ich Pan”, ale w pierwszym rzędzie stworzył ich ludźmi. Ich człowieczą powinnością i najwyższym celem jest zadbać o swoją duszę i jej zbawienie, a nie o rozmnażanie. Rozmnażanie jest tylko możliwością, a nie powinnością człowieka.

Przeczytaj także: Zapomniane katolickie gender - czego naprawdę uczy Kościół o kobietach? »

Wówczas wers o stworzeniu powie nam, że człowiek został stworzony w dwóch „wariantach”, a różnica płci to pierwsza i podstawowa różnica między ludźmi. Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i jako kobietę, a przez to dał początek różnorodności wśród ludzi. Rozmnażając się, zwielokrotniali tę różnorodność, która, według boskiego planu, od samego początku wpisana była w bycie człowiekiem. Przy tej interpretacji bycie kobietą i bycie mężczyzną to jedna z różnic między ludźmi, może różnica podstawowa, ale nie różnica dotycząca istoty człowieczeństwa.

Na niej różnicowanie ludzi się nie kończy. Polecając człowiekowi-kobiecie i człowiekowi-mężczyźnie, żeby się rozmnażali, Bóg pośrednio stwarza dalsze różnice: Żyda i Greka, niewolnika i pana. Stwarza też geja i lesbijkę, osoby transseksualne, aseksualne i niezdefiniowane seksualnie. Mimo że św. Paweł w Liście do Galatów akurat o tych ostatnich nie wspomina, zapewnia jednak, że przy wszystkich różnicach ludzie są równi wobec spraw ostatecznych.

Przeciwnicy koncepcji płci kulturowej uważają, że płeć jest czymś oczywistym, płci są dwie, a koncepcja płci kulturowej służy zaciemnieniu tego stanu rzeczy i szkodliwemu rozmywaniu czy wręcz niwelowaniu różnicy płciowej. Tymczasem różnicy płciowej nikt nie zaprzecza. Teorie feministyczne poprzez wprowadzenie koncepcji płci kulturowej pokazują jedynie, jak nie absolutyzować tej różnicy, a zwłaszcza nie uzasadniać nią dominacji i eksploatacji.

Skróty myślowe

Spieszymy się, mówimy szybko, byle jak, bałaganiarsko, czasem też efekciarsko, ze szkodą dla dobrej komunikacji, wymiany myśli i rozmowy.

Fiksacja na słowie gender bardziej przeszkadza, niż pomaga. Za gender nie warto więc umierać, choć też nie trzeba się go wypierać. Wystarczy przetłumaczyć to słowo na język polski jako „płeć kulturową”, a potem ćwiczyć prywatnie oraz w instytucjach wrażliwość na dyskryminację ze względu na płeć oraz aktywnie się jej przeciwstawiać.

Autorka jest działaczką społeczną i publicystką. Członkini redakcji pisma „Zadra” oraz rad kilku organizacji feministycznych. Autorka m.in. „Damy, rycerze i feministki. Kobiecy dyskurs emancypacyjny w Polsce” (nominacja do Nagrody Literackiej Nike w 2000 r.).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2014