Najmłodsze obywatelki w Europie

Mija pół wieku, od kiedy Szwajcarki wywalczyły sobie prawa wyborcze na poziomie federalnym. Dawniej symbolem tempa zmian w tym kraju był ślimak. Czy dziś jest co świętować?

08.02.2021

Czyta się kilka minut

W czerwcu 2019 r. kilkaset tysięcy kobiet wzięło udział w strajku generalnym, domagając się równouprawnienia. Na zdjęciu: protestujące Szwajcarki w Zurychu; napis na transparencie głosi: „Płaca. Czas. Szacunek”. / ARND WIEGMANN / REUTERS / FORUM
W czerwcu 2019 r. kilkaset tysięcy kobiet wzięło udział w strajku generalnym, domagając się równouprawnienia. Na zdjęciu: protestujące Szwajcarki w Zurychu; napis na transparencie głosi: „Płaca. Czas. Szacunek”. / ARND WIEGMANN / REUTERS / FORUM

Wszystkie wyglądają podobnie: archiwalne wydania największych szwajcarskich gazet z poniedziałku 8 lutego 1971 r. Na czołówkach dwa tematy dnia: powodzenie kolejnej misji Apollo 14 na Księżycu i wyniki niedzielnego referendum. „Zasłużony przełom”, „Krok w nowoczesność”, „Najwyższy czas” – głoszą prasowe nagłówki.

Dla dwóch milionów mieszkanek alpejskiego kraju w środku Europy to, co wydarzyło się dzień wcześniej, można porównać z historycznym osiągnięciem amerykańskich astronautów. Droga do lądowania na Księżycu była długa. Dążenia Szwajcarek do bycia częścią demokracji trwały ponad sto lat.

Niedzielne ogólnokrajowe głosowanie, o którym tak entuzjastycznie pisały gazety, było dokładnie 224. w historii szwajcarskiej demokracji bezpośredniej. Było też ostatnim bez udziału kobiet.

Historia nieco wstydliwa

Pół wieku później rocznicę tego wydarzenia świętuje się od Genewy po Szafuzę. Odbywają się wystawy, panele dyskusyjne (wirtualnie, Szwajcaria jest w środku lockdownu), a sprzedażowym hitem w księgarniach online jest gra planszowa, w której można odtworzyć kolejne etapy drogi kobiet do parlamentu w Bernie. To dobry czas, żeby odkurzyć historię szwajcarskiej emancypacji – pełnej i przełomów, i rozczarowań.

Katia ma prawie tyle lat, co prawa wyborcze kobiet w Szwajcarii. Przyznaje w rozmowie, że długo nie zdawała sobie sprawy, ile trwała w jej kraju walka kobiet o własny głos. – To nie jest historia, o której mówi się w szkołach. Jako młoda kobieta czytałam Simone de Beauvoir, ale nie wiedziałam, jak tutaj wyglądała droga do równouprawnienia – mówi mi, nawiązując do postaci francuskiej pisarki i filozofki, której książka „Druga płeć” z 1949 r. to jedna z głównych pozycji feminizmu.

W popularyzowaniu wiedzy o emancypacji Szwajcarek pomógł kilka lat temu film Petry Volpe „Boski porządek” („Die göttliche Ordnung”). W jednej ze scen główna bohaterka, Nora, podróżuje palcem po globusie i opowiada o świecie dwóm synom. „Na dnie oceanu żyje wiele różnych stworzeń. W całkowitej ciszy i ciemności. Nie mają pojęcia, że gdzieś tam na górze jest światło” – mówi.

Podobnie musiały się czuć Szwajcarki w powojennej Europie. W 1918 r. prawa wyborcze miały już Dunki, Norweżki, Niemki, Litwinki, Austriaczki, Polki (i obywatelki II RP innych narodowości); potem dołączyły Szwedki, Holenderki, Czeszki. Tuż po II wojnie światowej w większości krajów Europy kobiety – nawet, jeśli niekiedy w ograniczonym jeszcze zakresie – miały głos. Ale nie Szwajcarki.

Ślimak na kółkach

Co nie znaczy, że milczały. W 1868 r. uformowała się w Zurychu pierwsza kobieca grupa domagająca się praw obywatelskich. Wtedy mało kto ich słuchał. Potem były inne, ważniejsze (w opinii obywateli-mężczyzn) dla kraju sprawy. Po I wojnie światowej, gdy przez Europę przetaczała się fala społecznych zmian, głos Szwajcarek zagłuszyli robotnicy żądający poprawy warunków pracy i zabezpieczeń socjalnych.

Historycy podkreślają, że ponieważ Szwajcaria nie ucierpiała w dwóch wojnach światowych, nie czuć tu było potrzeby powojennej odnowy, której częścią była polityczna partycypacja kobiet. W konserwatywnym społeczeństwie, uśpionym przez dobrobyt, system patriarchalny zadomowił się na dobre, a symbolem tempa zmian stał się ślimak, którego wielką figurę na kółkach ciągnęły w demonstracjach szwajcarskie emancypantki.

Dopiero w 1959 r. odbyło się pierwsze ogólnokrajowe referendum w sprawie przyznania kobietom praw wyborczych na poziomie federalnym. Dwie trzecie głosujących wtedy mężczyzn odmówiło jednak swoim matkom, żonom i siostrom współdecydowania o tym, co się dzieje w ich kraju.

Ta porażka Szwajcarek okazała się jednak próbą generalną na scenie historii i iskrą, która rozpaliła nadzieje na nowo. W efekcie kolejne kantony zaczęły uwzględniać swoje mieszkanki w lokalnych głosowaniach, najpierw w Szwajcarii francuskojęzycznej. Stąd przypływ zmian zaczął rozlewać się na kraj i było wiadomo, że już się nie cofnie. 1 marca 1969 r. głośny tłum pięciu tysięcy kobiet i mężczyzn wyszedł w tzw. Marszu na Berno. Finał tej przydługiej epopei miał nastąpić dwa lata później, znów przy referendalnych urnach.

Sprawy kobiece, sprawy męskie

Jeśli spojrzeć na historię oczami kobiet, Szwajcaria jest najmłodszą demokracją w Europie. W Appenzell Innerrhoden – najbardziej konserwatywnym kantonie – mężczyźni jeszcze długo po referendum z 1971 r. bronili się przed „politycznymi kobietami”, jak określała nowe obywatelki ówczesna prasa. Kobiety z tego małego kantonu, liczącego 16 tys. mieszkańców, były wykluczone z decydowania o sprawach lokalnych aż do lat 90. XX w.

Wydawałoby się, że skoro Szwajcarki tak późno wywalczyły sobie prawo wyborcze, to będą masowo brać udział w głosowaniach. Tak się jednak nie stało. Pełnia praw publicznych dla wielu kobiet była iluzoryczna, bo w domu wciąż rządzili mężczyźni. O tym, czy mogły się kształcić i pracować, a także na co wydawać zarobione pieniądze, decydował mąż. W wielu domach polityka to wciąż była „męska” sprawa.

– Nie przypominam sobie, żeby moja mama kiedykolwiek głosowała. Nie wiem nawet, jakie miała poglądy. A jak na tamte czasy była dość nowoczesna: dużo wyjeżdżała, była aktywna zawodowo, pracowała na pełen etat, nawet gdy już miała mnie. Ale małżeństwo moich rodziców było bardzo patriarchalne – wspomina Katia.

To, że kobiety początkowo ostrożnie podchodziły do roli obywatelek, widać w statystykach. O ile w 1970 r. frekwencja w referendach i wyborach (jeszcze bez udziału kobiet) przekraczała 50 proc., to w kolejnych latach spadła do niewiele powyżej 30 proc.

Helwecja wzywa

Skutki długiej bierności politycznej kobiet widoczne są do dziś. Im starsi wyborcy, tym większa różnica w aktywności obywatelskiej między kobietami a mężczyznami. – Przez tyle lat powtarzano nam, że demokracja bezpośrednia, referenda i wybory to są skomplikowane sprawy, których nie zrozumiemy, że może same w to uwierzyłyśmy. Na szczęście moje córki już tak nie myślą. Oboje z mężem głosujemy, więc one wyrosły w przekonaniu, że tak trzeba – mówi Katia.

Ostatnie wybory do parlamentu, w 2019 r., pokazały, że w wielu kantonach młode kobiety są bardziej aktywne obywatelsko niż mężczyźni w ich wieku.

– Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym nie korzystać z prawa głosu. Przecież moja mama o nie walczyła – dziwi się Carina. Ona urodziła się już w innej Szwajcarii, kraju, który równość kobiet i mężczyzn ma zapisaną w konstytucji i ratyfikował wszystkie istotne konwencje międzynarodowe, zobowiązując się do zapobiegania dyskryminacji ze względu na płeć.

A jak jest w praktyce? Młode Szwajcarki nie boją się słowa feminizm, chętniej głosują na partie lewicowe i kandydują z ich list, a o swoje prawa nadal walczą tak samo, jak ich matki i babki: wychodząc na ulice. W czerwcu 2019 r. setki tysięcy kobiet wzięły udział w strajku generalnym, domagając się m.in. równych płac, dostępu do kierowniczych stanowisk i władzy politycznej.

Jesienią tamtego roku, przed wyborami do parlamentu, szwajcarskie działaczki pod hasłem „Helvetia ruft!” (Helwecja wzywa!) mobilizowały kobiety do kandydowania. Efekt: rekordowa liczba kobiet zdobyła mandaty, a ich odsetek w Radzie Narodowej (niższej izbie parlamentu) przekroczył 40 proc. Rekordowy wzrost liczby kobiet zanotowano też w Radzie Kantonów (wyższej izbie parlamentu), a do Rady Federalnej (tak nazywa się szwajcarski rząd federalny) wybrano jednocześnie dwie kobiety (w siedmioosobowym gremium są obecnie trzy). Szwajcaria awansowała tym samym o dwa oczka w globalnym indeksie równości płciowej Światowego Forum Ekonomicznego (w 2020 r. znalazła się na 18. miejscu).

– Kiedy zaczynałam pracę w parlamencie, w budynku w Bernie nie było nawet damskich toalet. Dziś jest osobne pomieszczenie, w którym kobiety mogą karmić dzieci. To ogromny postęp, który Szwajcaria zrobiła w niedługim czasie – mówi mi Vreni Spoerry, jedna z pierwszych polityczek w parlamencie, Grande Dame liberalnej partii FDP.

Kwotami w szklany sufit

Jednak feministyczne działaczki młodego pokolenia nie mówią o ogromnym postępie. Przeciwnie. Podkreślają, że późne uzyskanie praw wyborczych do dziś skutkuje ślimaczym tempem polityki równościowej. Przykłady: urlop macierzyński (14-tygodniowy, jeden z najkrótszych w Europie) wprowadzono w kraju dopiero w 2005 r., a ojcowski (dwutygodniowy) po wieloletniej politycznej batalii dopiero z początkiem roku 2021.

„Każdy rolnik, każda krowa ma większe lobby w parlamencie niż kobiety. Sprawy kobiet są odsuwane na bok pod pretekstem tego, że szkodzą wolności gospodarczej” – mówiła w wywiadzie dla „Aargauer Zeitung” Franziska Schutz- bach, socjolożka z Uniwersytetu w Bazylei i publicystka zajmująca się kwestiami równouprawnienia. Schutzbach podkreślała, że tym, czego Szwajcarii potrzeba, jest spójna polityka równościowa. Federalizm powoduje, że wiele obszarów pozostawia się decyzjom kantonów, a tam, w lokalnych strukturach, reprezentacja kobiet jest słabsza.

Tematów do przerobienia w Szwajcarii nie brakuje, także w sektorze prywatnym. Jednym z aktualnych przykładów współpracy państwa z gospodarką rynkową na drodze do większej równości płci są próby przebijania szklanego sufitu, który dla pracujących Szwajcarek jest wyjątkowo gruby.

W 75 firmach, które analizowano we wspólnym badaniu Uniwersytetu w Sankt Gallen i organizacji Advance (stara się ona zwiększyć liczbę kobiet na stanowiskach menedżerskich), prawie połowa pracowników na stanowiskach niezarządzających to kobiety. – To dobra reprezentacja. Ale im wyżej idziemy, jeśli chodzi o pozycję zawodową, tym bardziej kobiet ubywa. W najwyższej kadrze zarządzającej stanowią już tylko 18 proc. – mówi mi Anna Stando, specjalistka od równości płci w Advance.

Szwajcarski rynek pracy umożliwia kobietom zatrudnienie na część etatu, co dla wielu stało się sposobem na godzenie pracy z macierzyństwem. – Tymczasem badania pokazują, że najszybciej wciąż awansuje się, pracując na cały etat. Jeśli spojrzymy na indeks SMI, czyli 50 największych szwajcarskich firm notowanych na giełdzie, tylko jedna ma kobietę jako dyrektor generalną – dodaje Stando.

Wśród 17 głównych europejskich gospodarek ostatnie trzy miejsca, jeśli chodzi o odsetek kobiet na najwyższych stanowiskach zarządzających i nadzorczych w firmach, zajmują Szwajcaria, Polska i Luksemburg (za EWOB Gender Diversity Index). Szwajcaria próbuje coś z tym zrobić, wprowadzając tzw. kwoty w spółkach akcyjnych: najpóźniej za trzy lata odsetek kobiet w radach nadzorczych firm ma osiągnąć 30 proc., a w zarządach 20 proc. Firmy, które nie wypełnią kwot, będą się musiały z tego wytłumaczyć w swoich raportach.

Takie rozwiązanie budzi jednak mieszane emocje. Jednym nie podoba się, jak mówią, sterowanie rynkiem. Inni nazywają ten przepis bezzębnym tygrysem.

Patrząc na punkt startu

Może to efekt jubileuszowej gorączki wokół okrągłej rocznicy przyznania kobietom praw wyborczych, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ten ślimak, który kiedyś był synonimem zmian w Szwajcarii, ostatnio posuwa się w nieco szybszym tempie.

Również w polityce rodzinnej – tu po urlopach ojcowskich przyszedł czas na kolejne inicjatywy. Toczą się dyskusje na temat zniesienia niekorzystnego dla wielu małżeństw obowiązku wspólnego opodatkowania czy większej dostępności żłobków. Helwecja jest kobietą w średnim wieku, która jeszcze dużo może osiągnąć.

Systemowe równouprawnienie jest ważne, ale dla młodych Szwajcarek wyzwaniem są też bardziej subtelne, codzienne nierówności. A te trudno uregulować ustawą.

Carina pracuje w branży zdominowanej przez mężczyzn. I choć jest właścicielką firmy, to czasem czuje się, jakby musiała udowadniać, że znajduje się na właściwym miejscu. – Spotykam się z brakiem zaufania co do mojej wiedzy i kompetencji. Zdarza się, że klienci proszą, aby to, co powiem, potwierdził jakiś mężczyzna. Przemoc i dyskryminacja w miejscu pracy są czymś wszechobecnym, czego ja i kobiety w moim otoczeniu ciągle doświadczamy – mówi.

Na zakończenie naszej rozmowy Carina przyznaje jednak, że jest wdzięczna za to, iż może żyć w Szwajcarii w dzisiejszych czasach: – Jest jeszcze dużo do zrobienia, ale nie możemy zapominać, z jakiego punktu startowałyśmy i jak daleko zaszłyśmy. ©

Autorka (ur. 1984 r.) mieszka w Szwajcarii niemieckojęzycznej od 2014 r. Dziennikarka, socjolożka po UJ, publikowała w „Rzeczpospolitej”, „Tygodniku Powszechnym” i magazynie reporterskim „non/fiction”. Autorka bloga „I’m not Swiss”. W lutym nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazuje się jej książka „Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2021