Wyborcza ruletka

Schorowany organizm jest bardziej podatny na nowe zakażenia. Zmiany w ordynacji samorządowej nie są rewolucją, ale pogorszą jeszcze to, co już było złe: powiększą nieprzejrzystość i sprawią, że zapowiedziane na jesień wybory samorządowe będą jak ruletka - obywatel zagłosuje, nie wiedząc, jak zostanie spożytkowany jego głos.

12.09.2006

Czyta się kilka minut

Od kiedy jesienią 2005 r. nastąpił nieaksamitny rozwód dwóch największych dziś w Polsce formacji, wiele posunięć jednej czy drugiej strony dyktowały - i pewnie długo jeszcze będą dyktować - nie tylko racjonalne kalkulacje, ale również, a czasem przede wszystkim emocje. Także i teraz winna jest chyba głównie psychologia.

Mity

Inaczej niż psychologią nie sposób wytłumaczyć, dlaczego politycy PiS i PO przeznaczyli mnóstwo czasu i energii na walkę o nową ordynację samorządową. Bo ustawa, która w ubiegłym tygodniu opuściła parlament i trafiła na biurko prezydenta, ani nie gwarantuje PiS-owi sukcesu, ani nie skazuje Platformy na porażkę. Co więcej - i co gorsza - wybory samorządowe czyni ona jeszcze mniej przejrzystymi, niż były do tej pory.

Psychologiczno-retoryczny klincz zaczął się mniej więcej wczesnym latem, gdy Prawo i Sprawiedliwość nieoczekiwanie porzuciło swoją wcześniejszą ideę - zgłoszoną już w 2003 r. i ponowioną ostatniej wiosny - aby wprowadzić w Polsce ordynację na wzór niemiecki (błędnie nazywany czasem "ordynacją mieszaną"; w istocie jest to "spersonalizowana ordynacja proporcjonalna"). Zamiast tego koalicja PiS-Samoobrona-LPR zgłosiła pomysł całkiem nowy: aby w wyborach samorządowych umożliwić tzw. grupowanie list wyborczych tym partiom czy lokalnym komitetom wyborczym, które zechcą zawrzeć takowe sojusze.

Był to zabieg czysto taktyczny: w zamyśle autorów miał wzmocnić rządzącą dziś Polską koalicję (w końcu wybory samorządowe to także ogólnopolski test), złagodzić jej wewnętrzne napięcia oraz, ewentualnie, umożliwić przejście 5-procentowego progu partiom, które dostałyby mniej głosów (w tym przypadku: LPR). W praktyce obywatel, który chciałby poprzeć, powiedzmy, PiS, oddawałby swój głos nie na PiS, ale na blok PiS-Samoobrona-LPR.

Usłyszawszy tę propozycję, politycy PO nie przeprowadzili żadnych poważniejszych symulacji, ale natychmiast zareagowali tak, jak reagują od jesieni 2005 r. na niemal każdy projekt PiS: protestem gwałtownym, panicznym i emocjonalnym. Reakcja taka utwierdziła PiS w przekonaniu, że skoro Platforma rozdziera szaty, to najwyraźniej pomysł "blokowania" jest wspaniały i należy go realizować jak najszybciej, bez oglądania się na fakty. Raz uruchomiony mechanizm zaczął się kręcić, mnożyły się wzajemne oskarżenia o "niszczenie demokracji", "próbę zawłaszczenia samorządów" itp., itd.

W ten sposób spór o ordynację stał się dla PiS i PO sporem coraz bardziej prestiżowym. A wtedy na scenę wkroczył, jak zwykle w takich momentach, Andrzej Lepper: domagając się, aby podział głosów wewnątrz "bloków" odbywał się wedle metody Saint Lague'a, która preferuje ugrupowania mniejsze - w tym przypadku głównie Samoobronę. PiS nie miało już wyjścia i musiało poprzeć pomysł Leppera, choć dla Prawa i Sprawiedliwości jest on niekorzystny.

Fakty

Tymczasem, gdyby politycy z obu wielkich "obozów" okiełznali nieco retoryczny zapał i przyjrzeli się faktom, mogliby się zdziwić. Fakty bowiem - czyli symulacje wyników wyborów w tych miastach i powiatach, które są mniej czy bardziej typowe dla wyniku ogólnopolskiego, jak powiat tarnogórski albo miasto Poznań - dowodzą bowiem, że nowa ordynacja może mieć efekt całkowicie odwrotny do zamierzonego.

Może, ale nie musi - tu bowiem zaczyna się rosyjska ruletka, w której nic nie jest pewne, poza jednym: że nie będzie żadnej gigantycznej zmiany w układzie sił na szczeblu samorządowym. Co najwyżej, PiS może tu i ówdzie trochę zyskać albo... stracić. To zaś, ile straci lub zyska PiS, zależy - paradoksalnie - nie od tego, co zrobi PiS, ale od tego, jak się "zgrupują" jego przeciwnicy. Mówiąc inaczej: jeśli Platforma i SLD zachowają się racjonalnie i stworzą liczące się "bloki" (liczące się, czyli uwzględniające przede wszystkim komitety lokalne), wówczas koalicja PiS-Samoobrona-LPR może nie zyskać nic.

Paradoksem nowej ordynacji jest także i to, że wyborca, który jesienią wrzuci do urny kartkę z krzyżykiem postawionym - przykładowo - przy nazwisku kandydata PiS, nie będzie wiedzieć, które z trzech ugrupowań tworzących "blok" - PiS, Samoobrona czy LPR - ostatecznie zyska na jego głosie. To niby nic nowego - już przy poprzedniej ordynacji było tak, że aż dwie trzecie wyborców głosowało na osoby, które następnie nie zostawały radnymi (gdyż ich głos szedł na konto partii i w efekcie na osobę z listy partyjnej - ale nie na tę, na którą zagłosowali). Teraz będzie jeszcze gorzej - trudno się dziwić, że zapowiada się tak niska frekwencja.

Nowa ordynacja nie złagodzi napięć między ugrupowaniami koalicyjnymi. W najlepszym (dla PiS) wariancie nie zmieni się nic, w najgorszym - gdyby LPR i Samoobrona wyszły z wyborów poważnie wzmocnione - napięcia się jeszcze powiększą, a wicepremierzy Giertych i Lepper będą licytować jeszcze ostrzej niż teraz, gdy przyjdzie głosować w Sejmie budżet na rok 2007.

Także polityczny "zysk" trzech partii rządzących razem wziętych nie jest wcale oczywisty. Podobnie jak nie jest oczywisty "zysk" grupowy koalicji czterech partii centrolewicowych (SLD, SdPl, Demokratów.pl i Unii Pracy), dla których samorządowe głosowanie może być testem przetrwania. O tym, kto i ile zyska, a ile straci w wyborach samorządowych, decydują bowiem trochę inne czynniki niż w wyborach do Sejmu. Tutaj sporo głosów - czasem jedna czwarta, gdzieniegdzie prawie połowa - pada bowiem na komitety lokalne. Jeśli w myśl nowej ordynacji "zgrupują" się one np. z Platformą, PiS może stracić. Platforma na tym nie zyska, ale straci mniej, niż mogłaby stracić startując samodzielnie.

Symulacje

Przy czym - co najbardziej szokujące w kontekście emocji, które towarzyszyły sporom o ordynację w minionych miesiącach - cały czas poruszamy się w obrębie zysków lub strat niewielkich. Np. w Tarnowskich Górach, gdzie w radzie powiatu do podziału jest 27 mandatów, w wyniku "blokowania" - gdzie z jednej strony mielibyśmy blok PO z komitetami lokalnymi, a z drugiej PiS-Samoobrona-LPR - PO traci dwa mandaty na rzecz komitetów lokalnych, a PiS jeden na rzecz Samoobrony. Z kolei w radzie miasta Poznania, gdyby "zblokowała" się tylko koalicja rządząca, dostałaby ona faktycznie sześć mandatów więcej, poprawiając swój wynik (i nadal nie mając większości w radzie). Ale jeśli będą już dwa "bloki", rządowy i Platformy z komitetami lokalnymi, wówczas zyska nieznacznie LPR (jeden mandat), nieznacznie straci PO (jeden mandat na rzecz komitetu lokalnego), a jedyną "większą" zmianą będzie utrata dwóch mandatów przez SLD. Jeśli jednak SLD utworzy "blok" z jakimś liczącym się komitetem lokalnym, wówczas PiS i PO stracą po góra dwa mandaty, zaś SLD zyska.

Jak widać, chwilami poruszamy się tu niemal w granicach błędu statystycznego, a wszystko zależy nie od tego, co postanowią politycy w Warszawie, ale od lokalnych układów sił. A także od tego, czy partia lub "blok" uzyskają jakieś 10-15 proc. głosów. Tyle mniej więcej wynosił bowiem - i będzie wynosić nadal - realny próg wyborczy. Realny, czyli taki, od którego dana partia zaczyna się w ogóle liczyć w większości samorządowych okręgów wyborczych.

Wszystko to jest, przyznajmy, dość zagmatwane, a dyskusja towarzysząca uchwalaniu nowej ordynacji niewiele wyborcom wyjaśniła, produkując za to wiele mitów.

***

Nie od dziś zresztą polskie wybory - i te parlamentarne, i te samorządowe - rządzą się regułami mało przejrzystymi, a z wyborów na wybory jest tylko gorzej. Jak w finansach gorszy pieniądz wypiera lepszy, tak w polskiej polityce jeszcze gorsza ordynacja wypiera tę już i tak żałosną. Ordynacja przyjęta w minionym tygodniu pogłębia wszystkie złe cechy ordynacji poprzedniej.

Politycy PiS zrobili więc interes z wieloma niewiadomymi. Mogą się jeszcze bardzo zdziwić.

Dr JAROSŁAW FLIS jest socjologiem polityki, pracownikiem UJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006