Wszystko w rękach Boga

Porywani dla okupu nigeryjscy księża zdani są niekiedy tylko na siebie. Biskupi za ich uwolnienie nie zapłacą.

16.08.2021

Czyta się kilka minut

Kościół katolicki pw. św. Karola w Kano w północnej Nigerii. W 2014 r. doszło tu do zamachu bombowego,  o który obwiniano islamskich ekstremistów z Boko Haram. Kano, Nigeria, 17 lutego 2019 r. / BEN CURTIS / AP / EAST NEWS
Kościół katolicki pw. św. Karola w Kano w północnej Nigerii. W 2014 r. doszło tu do zamachu bombowego, o który obwiniano islamskich ekstremistów z Boko Haram. Kano, Nigeria, 17 lutego 2019 r. / BEN CURTIS / AP / EAST NEWS

Ks. John Bakeni z diecezji Maiduguri wie, co mówi: o doznanej traumie tak łatwo zapomnieć się nie da. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli tych bolesnych wspomnień z przeszłości zebrało się bardzo dużo. Na przykład weźmy to sprzed ośmiu lat, gdy ks. Bakeni przybył do parafii św. Józefa w Gashui. Jako 37-letni duchowny nie mógł trafić gorzej: już pierwszego dnia przeżył sześcio­godzinny ostrzał miasta szturmowanego przez islamistów z grupy Boko Haram. Rozpychający się w północno-wschodniej Nigerii terroryści atakowali wówczas okoliczne wioski, a mieszkających w nich chrześcijan zabijali albo porywali dla okupu. Ks. Bakeni wylicza, że w ciągu zaledwie ośmiomiesięcznego pobytu w Gashui pochował czterech spośród dwustu parafian.

Ze spokojniejszych dni duchowny pamięta, jak okoliczni muzułmanie rzucali w stronę kościoła kamieniami, wylewali przez bramę pomyje i pozostawiali ciała martwych zwierząt. Najbardziej zdeterminowani uderzali nocą w żelazną bramę posesji i krzyczeli: „Zabijemy was, niewierni”. Ten przeszywający ciszę łoskot ks. Bakeni wspomina do dziś.

Biały człowiek w koronie

Prześladowań ze strony muzułmanów doświadczył też niedawno ks. Elijah Juma Wada, proboszcz parafii św. Pawła w Bumie. Tylko okoliczności były zgoła inne.

Jest 30 czerwca. Duchowny jedzie samochodem do siedziby diecezji w Maiduguri, gdzie ma spotkać się z ks. Bakenim i tymczasowo zastąpić w obowiązkach innego księdza. Gdy wjeżdża na odcinek trasy wiodącej przez Damboę, zostaje zatrzymany przez uzbrojonych członków grupy Boko Haram. Kiedy dżihadyści słyszą, że mają do czynienia z księdzem, zaciągają go siłą do swojego auta, związują ręce, zabierają laptop oraz telefon. Przez pięć godzin wiozą go do słynnego lasu Sambisa, który od lat służy im jako baza i miejsce do przetrzymywania zakładników.

Ks. Wada ma pecha, bo podczas przesłuchania jeden z dżihadystów znajduje w jego telefonie zdjęcie, na którym stoi obok nuncjusza apostolskiego w Nigerii, abp. Antonia Filipazziego. Porywacze uznają, że skoro duchowny ma fotkę z „białym człowiekiem w koronie” (chodzi im o mitrę), to znaczy, że na pewno dostaną za niego duży okup. „Myślisz, że możemy zażądać stu tysięcy dolarów?” – pytają ks. Wadę, który dobrze zna politykę swojej diecezji. Zgodnie ze stanowiskiem nigeryjskiego episkopatu władze diecezji Maiduguri odmawiają płacenia okupów, co ma potencjalnie powstrzymać bandytów przed masowym porywaniem księży w Nigerii.

W obliczu nieugiętej polityki kościelnych władz ks. Wada zdany jest więc tylko na siebie. Po dziewięciu dniach niewoli zdarza się jednak cud: z pomocą współwięźniów duchowny wygina kratę w celi, prześlizguje się przez otwór i przemyka bezpiecznie obok śpiących strażników. Ks. Wada tamtej nocy ma wyjątkowe szczęście. Jego współtowarzysze z celi to muzułmańscy pasterze z ludu Fulani, którzy bardzo dobrze znają rejony lasu Sambisa. Ucieczka zajmuje im 29 godzin.

Strach

– Gdy ksiądz Wada dotarł wreszcie w bezpieczne miejsce, był skrajnie wycieńczony i miał opuchnięte nogi. Konieczna była hospitalizacja – mówi ks. Bakeni, który podkreśla, że duchowny jest teraz w stanie stabilnym i przebywa w bezpiecznym miejscu. O powrocie do macierzystej parafii nie ma mowy. Gdy drugiej nocy po ucieczce zalogował się na Facebooku, dostał wiadomość od porywaczy: „Gdziekolwiek jesteś, dorwiemy cię”.

– Sprawa jest na tyle poważna, że nasz biskup rozważa starania o przeniesienie ks. Wady za granicę – tłumaczy „Tygodnikowi” roztrzęsiony ks. Bakeni, który jako sekretarz w diecezji Maiduguri od początku zaangażowany jest w sprawę porwania duchownego. To on zgłosił jego zaginięcie na policję, kontaktował się w jego sprawie z lokalnymi władzami i zorganizował dla niego pomoc po ucieczce z więzienia.

– Odkąd Boko Haram terroryzuje północno-wschodnią Nigerię, wysłuchałem wielu przerażających historii porwań naszych parafian – wyznaje ks. Bakeni. – Ale nigdy nie mieliśmy w diecezji przypadku pojmania księdza. Przez te dziewięć dni bardzo się bałem, że zadzwonią do mnie porywacze i będę musiał im powiedzieć, iż nie płacimy za naszych księży okupu... Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak bym się po tym pozbierał. Zasady zasadami, ale tutaj przecież chodzi o życie ludzkie – mówi ks. Bakeni, który utrzymuje, że ekstremiści o dziwo ani razu nie skontaktowali się z władzami diecezji w sprawie okupu.

Strzelanina na mszy

Elijah Juma Wada to jeden z co najmniej kilkunastu duchownych, którzy w ciągu ostatniego roku padli ofiarą szerzącej się w Nigerii przemocy. Szerokim echem na świecie odbiło się grudniowe pojmanie biskupa pomocniczego archidiecezji Owerri Mosesa Chikwe, którego samochód i szaty liturgiczne z rozmysłem porzucono na tyłach miejscowej katedry. Dzięki interwencji policji napastnicy uwolnili hierarchę i jego kierowcę po pięciu dniach, o co apelował papież Franciszek i nigeryjscy biskupi.

Niektóre tego rodzaju historie kończą się jednak tragicznie. Tak jak w przypadku ks. Johna Gbakaana z diecezji Minna, który wpadł w ręce napastników, gdy wracał z odwiedzin u matki. Porywacze nie czekali nawet na okup i tego samego wieczoru zamordowali księdza maczetą. Z rąk bandytów w ostatnich miesiącach zginął też 33-letni Alphonsus Bello, którego porwano podczas napadu z bronią na terenie parafii św. Wincentego Ferreriusza w Malunfashi. Ciało proboszcza znaleziono potem na polu uprawnym niedaleko kościoła.

O tym, jak niebezpieczna bywa w Nigerii posługa kapłańska, przypomina również historia z 2018 r., gdy podczas mszy żałobnej w wiosce Mbalom zabito dwóch księży i 16 parafian. Napastnicy należący do ludu Fulani spustoszyli potem okoliczne domy, stodoły i pola uprawne. Zabici tego dnia księża – Joseph Gor i Felix Tyolaha – stali się przypadkowymi ofiarami konfliktu o ziemię i wodę, jaki toczy się między wędrownymi pasterzami i rolnikami.

Pięćdziesiąt kilometrów

Katolicy stanowią zaledwie 11 proc. mieszkańców kraju. Więcej jest protestantów (38 proc.), ale najwięcej muzułmanów (43 proc.). Prześladowania chrześcijan mają w Nigerii charakter systemowy, co dodatkowo wzmocniła rozpoczęta w 2009 r. krwawa rebelia dżihadystów z Boko Haram. Jak wynika z danych organizacji Intersociety, tylko od początku roku do połowy lipca w całej Nigerii zaatakowano 300 kościołów, zabito co najmniej 3,4 tys. chrześcijan, a niemal drugie tyle porwano. Choć do ataków dochodzi głównie na zdominowanej przez muzułmanów północy kraju, coraz niebezpieczniej jest również na południu.

Eksperci alarmują, że w pogrążonej w pandemii Nigerii wyrastają kolejne grupy przestępcze, które organizują napady z bronią, plądrują wioski i porywają cywilów dla okupu. Najbardziej niebezpiecznie jest teraz na drogach i w szkołach, skąd od grudnia 2020 r. porwano ponad tysiąc uczniów i nauczycieli. Jak wynika z wyliczeń Bulamy Bukartiego, cytowanego przez serwis „Vox” analityka z Instytutu Tony’ego Blaira, tylko od początku roku wszelkiej maści bandyci i bojówkarze wyłudzili od Nigeryjczyków około 4,9 mln dol.

Sytuacja stała się na tyle beznadziejna, że o szerzącej się przemocy mówią nawet sojusznicy nieznoszącego krytyki prezydenta Muhammadu Buhariego. „To najgorszy kryzys, z jakim mamy do czynienia. Czy to na północy, czy na południu kraju – nikt nie może czuć się bezpieczny. Wyzwaniem Nigeryjczyków stało się przejechanie nawet 50 kilometrów” – mówił w kwietniu nigeryjski senator Smart Adeyemi.

Biskupi od miesięcy przestrzegają przed rozpadem kraju i apelują do rządzących o stawienie czoła bezprawiu. „Zupełny brak bezpieczeństwa, ciągłe porwania i morderstwa, napady z bronią w ręku oraz wszechobecny bandytyzm – to wszystko doprowadza ludzi do rozpaczy. (...) Nasz naród się rozpada” – alarmowali w lutowym oświadczeniu przedstawiciele nigeryjskiego episkopatu.

Plan podróży

Fala przemocy w Nigerii sprawia, że duchowni katoliccy muszą być wyjątkowo czujni.

Na terenie diecezji Maiduguri, znajdującej się w samym centrum islamistycznej rebelii Boko Haram, już od dawna obowiązują rygorystyczne zasady. Jak tłumaczy ks. Bakeni, ze względu na ryzyko zamachów przed wejściem do większości kościołów zainstalowano bramki do wykrywania metalu.

Dla bezpieczeństwa księży wprowadzono również obowiązek raportowania każdej podróży: ci, którzy wybierają się poza teren swojego dekanatu, muszą o tym poinformować swojego dziekana, a ci, którzy jadą dalej – poza granice diecezji – komunikują się w tej sprawie z biskupem.

– Aby nie zwracać na siebie uwagi, wielu z naszych duchownych nie podróżuje w sutannie – mówi ks. Bakeni, który gdy tylko ma taką możliwość, woli przemieszczać się po Nigerii samolotem. Jeśli wyrusza w dłuższą trasę samochodem, odprawia wcześniej mszę i powierza życie Bogu.

– To nawyk z czasów, gdy Maiduguri było pod regularnym ostrzałem – tłumaczy. – Przez te wszystkie lata na szczęście zawsze czuwała nade mną opatrzność. Jakoś tak się składało, że docierałem do miejsca docelowego w odpowiednim momencie: tuż przed lub po tym, jak dochodziło do ataku lub wybuchu miny na drodze – dodaje duchowny, który po latach posługi w najbardziej niebezpiecznym regionie Nigerii cierpi na zespół stresu pourazowego. Mówi, że niekiedy śnią mu się koszmary, miewa napady lęku. Porwanie ks. Wady tylko ten problem pogłębiło.

Różaniec na motorze

Wolni od strachu nie są także duchowni z południowo-zachodniej Nigerii.

Ks. Ugochukwu Ugwoke z diecezji Abeokuty najbardziej boi się wyjazdów do wiejskich parafii, gdzie co niedzielę odprawia mszę świętą. Aby zmniejszyć ryzyko porwania, duchowny zdejmuje koloratkę i wybiera się w podróż wyłącznie na motorze.

– Tak jest bezpieczniej, bo lokalni bandyci wychodzą z prostego założenia: jeśli jedziesz samochodem, to znaczy, że jesteś bogaty i sam prosisz się o atak – tłumaczy „Tygodnikowi” ks. Ugwoke, który zanim wyruszy w drogę, zawsze śledzi newsy dotyczące sytuacji w regionie. Jak mówi, do tej pory tylko raz zdarzyło mu się odwołać niedzielną mszę. Wtedy, gdy na trasie do jednego z kościołów pasterze z ludu Fulani porwali studenta z okolicznej wsi.

– Nie trzeba wiele, by wpaść w ręce porywaczy – mówi ks. Ugwoke. – Wystarczy, że pasterze zablokują ci drogę i każą wyjść z auta. Dlatego za każdym razem, gdy muszę wyjechać za miasto, modlę się do Boga i odmawiam po drodze różaniec. Trzymam go ciasno w dłoni, tuż za plecami kierowcy, tak żeby nikt go nie zauważył.

Ks. Ugwoke jest ostrożny, bo nie chce powtórzyć losu swojego przyjaciela z seminarium, który w zeszłym roku wpadł w ręce bandytów we wschodniej części Nigerii.

– Napastnicy przetrzymywali go przez pięć dni w lesie – mówi duchowny. – Dawali mu brudne jedzenie i wodę. Nie wiem, czy ostatecznie to rodzina zapłaciła za niego okup, ale jedno jest pewne: nie zrobiła tego jego macierzysta diecezja.

Zwłoki na ołtarzu

To, jak nieugięci w swojej polityce potrafią być niekiedy nigeryjscy biskupi, pokazuje historia ks. Chijiokego Amoke z południowej Nigerii. Jak donosił jesienią 2011 r. serwis Catholic News Service of Nigeria, ówczesny biskup diecezji Nsukka Francis Okobo nie ugiął się przed żądaniami napastników nawet wtedy, gdy ci zabili innego porwanego w tym samym czasie mężczyznę. Jego zwłoki porzucono na ołtarzu miejscowego kościoła anglikańskiego. Niewzruszony tą prowokacją bp Okobo przekonywał na konferencji prasowej, że „porywacze nie mogą przetrzymywać ks. Amoke przez całą wieczność, gdyż albo oddadzą go Kościołowi i parafianom, albo zabiją go i oddadzą Bogu”.

Ostatecznie pojmany ksiądz został wypuszczony na wolność po siedmiu dniach. Jak mówi dziś „Tygodnikowi” jego diecezjalny kolega, ks. Donatus Ajibo, duchownemu przez długi czas trudno było poradzić sobie z doznaną traumą.

– O tym się nie mówi, ale ks. Amoke został potraktowany przez porywaczy bardzo brutalnie. Napastnicy więzili go z workiem na głowie, jeden z mężczyzn oddał na niego mocz. Takich sytuacji się nie zapomina – dodaje ks. Ajibo, który podkreśla, że w związku z polityką nigeryjskiego Kościoła w sprawie okupu niekiedy jedyną deską ratunku jest pomoc finansowa ze strony bliskich lub parafian.

Klin klinem

W diecezji Port Harcourt, położonej również w południowej Nigerii, obyło się bez płacenia. Przynajmniej tak twierdzi ks. Francis Meenyimae Tete, który opowiada „Tygodnikowi” historię swojego parafialnego kolegi Michaela Mbariego. Jak tłumaczy, porwany w styczniu duchowny odzyskał wolność za sprawąnieco kontrowersyjnej sztuki negocjacji. Dzięki „koneksjom” jednego z parafian udało się nastraszyć szajkę porywczy: jeśli nie wypuszczą księdza, to wówczas w niebezpieczeństwie znajdą się ich bliscy.

– To już siódmy przypadek porwania w naszej diecezji w ciągu dziesięciu lat – denerwuje się ks. Tete. – Dla lokalnych bandytów wydajemy się idealnym łupem. Po pierwsze, z góry wiadomo, o której godzinie odprawiamy mszę. Po drugie, wielu z nas musi dojechać do odległych, wiejskich parafii, przez co jesteśmy bardziej narażeni na zasadzkę. Po trzecie, stoi za nami Kościół katolicki, czyli zagraniczna instytucja, która zdaniem lokalnych bandytów będzie miała pieniądze, by zapłacić wysoki okup – mówi ks. Tete i narzeka, że niestabilna sytuacja w regionie znacznie utrudniła pracę duszpasterską.

– To nie są już czasy, gdy mogłem zorganizować uliczną mszę dla mieszkańców, którzy nie są w stanie dojechać w niedzielę do kościoła. Coraz trudniej jest też docierać z modlitwą i sakramentami do chorych: jeśli akurat mieszkają w strefie opanowanej przez lokalnych bandytów, nie mogę zaryzykować i odwołuję wizytę – tłumaczy ks. Tete i dodaje, że ze względu na przemoc na ulicach w większości parafii nie odprawia się już wieczornych mszy, a niekiedy nawet odwołuje się te zaplanowane w ciągu dnia.

– Tu nie chodzi tylko o nas, ale także o wiernych. Gdy trzy lata temu służyłem w jednej z parafii w regionie Eleme, zastrzelono parafiankę wracającą wieczorem z kościoła. Zginęła z rąk bandytów, bo stawiała opór, gdy chcieli jej wyrwać torebkę. Jeszcze innym razem porwano kogoś, kto mieszkał tuż naprzeciwko naszej parafii. To nie są normalne warunki, by umacniać więź parafian z Bogiem. Gdy jadę samochodem do kościoła, często powtarzam sobie jedno: wszystko jest w Jego rękach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2021