Wszystkie życia Tomka

Piętnaście lat spędził w domu dziecka. Kiedy wyszedł, założył własną markę odzieżową. Pod nazwą „Bidul”.

13.12.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”
/ Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”

Na spotkanie przychodzi spóźniony – ostatnio ma sporo roboty, a właśnie zdążył wrócić z Gdańska. Spotkał się z pewną fundacją i urzędnikami, którym opowiadał, dlaczego ludziom z „placówek” tak potrzebne są pierwsze mieszkania. Były momenty, że ledwo się powstrzymywał.

– Bo wiesz – mówi w swoim stylu – nie jest łatwo mówić obcym ludziom, jak dla wychowanka domu dziecka ważny jest własny kąt.

Podobno nie dowierzali, że w ogóle przyjedzie. Ale Tomek Manowski, założyciel odzieżowej marki „Bidul”, jak się z kimś umówi, to słowa dotrzyma.

Ubrany na sportowo, ale nie w swoją bluzę, bo na razie wszystkie rozdał. Ogarnia komórkę, co chwilę ktoś pisze do niego na Facebooku. Tomek dogaduje projekty, czasem kilka naraz. Spotykamy się na Saskiej Kępie, to jest teraz jego miejsce.

Zanim tu trafił, kilka razy dostawał nowe życie.

Ogień

Pierwsze zaczęło się na wsi pod Ostrowią Mazowiecką w 1991 r. Swoich pierwszych lat Tomek nie pamięta, nawet tego, co w pamięci powinno siedzieć jak drzazga. W domu nie było źle, choć – jak to na wsi w wielodzietnej rodzinie (razem z Tomkiem było ich siedmioro) – nie przelewało się. Ojciec popijał, ale nie ponad miarę – jak to każdy chłop w tym wieku.

Tomka nie ma jeszcze na świecie, kiedy w domu Manowskich wybucha pożar. W płomieniach ginie czworo rodzeństwa. Ale jak, dlaczego, gdzie byli rodzice – tego nikt nigdy mu nie wytłumaczy, a on nie będzie pytał. Zaczęło się psuć.

– Bo wiesz – mówi Tomek – nie ma nic gorszego dla matki, jak dzieci stracić. Mama trudno to znosiła, podupadła psychicznie.

Tata Tomka popijał coraz więcej. Pił, a potem spał. Któregoś razu usnął i po prostu się nie obudził.

– Umarł na alkohol – tłumaczy Tomek nad pucharem z lodami, bo lubi słodkie, do wódki nigdy go specjalnie nie ciągnęło.

Dzisiaj mówi, że trzeba się cieszyć, dziękować Bogu za każdy dzień. Ktoś, kto zna jego historię, zada sobie pytanie: jak on to robi?

– Wiesz – mówi Tomek – chyba mam to po mamie. Ona jest dla mnie wzorem, oparciem. Mam takie chwile, że chcę to wszystko rzucić, zamknąć się, odciąć. Wtedy myślę o tym, co przeżyła. Od razu wstaję z kanapy, działam. Z myślą, że robię to dla niej, żeby była ze mnie dumna.

Najpierw dzieci, potem mąż. Były takie chwile, kiedy mama Tomka nie dawała rady, nie była zdolna do podstawowych czynności. Brakowało tylko przypadku, zbiegu okoliczności, żeby wszystko posypało się na dobre. I taki przypadek się zdarzył.

– Brata bolał brzuch, mama położyła go do łóżka. Ból nie przechodził, wezwaliśmy karetkę. Okazało się, że to rozlany wyrostek. Wtedy zainteresowała się nami opieka społeczna – opowiada Tomek.

Urzędnicy przypomnieli sobie o pożarze. Wypytywali mamę Tomka, oglądali obejście. Wszystko układało im się w jedno: w tej rodzinie dzieci nie mają odpowiedniej opieki. I uznali: taką opiekę dostaną w domu dziecka w Ostrołęce. Mama trafiła do domu opieki społecznej dwa lata później.

Dla Tomka zaczyna się życie numer dwa.

Bidul

– To nie jest tak, że ja mam do mamy jakieś pretensje, że ją za ten bidul nienawidzę – mówi Tomek. – Przeciwnie. Cieszę się z tego, że tam trafiłem. Bo gdyby nie bidul, to nie wiem, czy miałbym co jeść i co na siebie włożyć. I przede wszystkim, nie miałbym tego, co mam teraz.

Pierwszych dni w „placówce” – tak o niej mówi – też nie bardzo pamięta. A późniejsze wspomnienia się mieszają. Są te dobre, bo miał kumpla, a wcześniej nie miał. Nieraz wykręcali niezłe numery. Spędzali ze sobą każdą chwilę.

– Był dla mnie jak brat – mówi Tomek. Miał też dobrego wychowawcę, z którym się rozumiał. I który mu pomagał, gdy ktoś chciał go obić. Bo są też wspomnienia gorsze. Tomek do dzisiaj jest nadwrażliwy, ciężko reaguje na porażki. Miał momenty zwątpienia. Nie zawsze można było się na kimś oprzeć.

Dzisiaj mówi: – Najważniejsze to nie mówić dzieciakowi, że i tak mu w życiu nie wyjdzie. A w bidulach tak bywa.

Aż trudno uwierzyć w ten jego optymizm. Przecież Tomek był w tym bidulu 15 lat!

– Jasne – mówi – były momenty, że chciałem wyjść. I były takie szanse. Ale jakoś się nie złożyło.

Jeździł do rodzin na weekendy, na święta. Nie mogli sobie pozwolić na pełną adopcję, więc brali Tomka od czasu do czasu, żeby pożył normalnym życiem. To też jest bidul: wyjazdy i powroty, przerwy w odbywaniu kary. Terminowe przepustki do normalnego świata.

Gwiazda

Przez pierwsze kilka miesięcy był w placówce z braćmi. Potem ich rozdzielono. Ale i w tym Tomek dziś widzi plusy.

– Bo wiesz – mówi – teraz nadrabiamy czas. Mamy jeszcze lepsze relacje.

Bracia mieszkają w rodzinnej wsi. Pracują, jakoś sobie radzą.

– Nie chciałbyś mieszkać z nimi? – pytam.

– Warszawa to jednak duże miasto – tłumaczy. – Na wsi nie miałbym tylu możliwości. Mógłbym powiedzieć: pierdzielę, lecę na wieś i żyję spokojnie. Ale idę własną drogą.

Zaczął już za dzieciaka. Ktoś zobaczył, że ładnie rysuje. W podstawówce pozwolili mu chodzić na lekcje rysunku do miejskiej galerii. Jakoś wtedy – pamięta – przestała odwiedzać go mama.

– Z trudem się poruszała – Tomek tłumaczy sobie na swój sposób – w końcu to już starsza kobieta.

Mówili mu czasem: nie poradzisz sobie. Opuścisz się w ocenach, a nigdy orłem nie byłeś. On czasem wątpił, ale potem myślał: jak się nie uda, to trudno, wtedy będę się martwił. Dopiął swego: dostał się do liceum plastycznego w Łomży.

Może to wtedy się tego nauczył? Żeby omijać te przeszkody, które czasem są realne, a czasem – Tomek wskazuje palcem na skroń – siedzą tylko tutaj, w głowie, w wyobraźni.

– Mógłbym zaliczyć zawodówkę i się stoczyć. Ale nie chciałem – mówi. Nie chciał też siedzieć w czterech ścianach, narzekać, tak jak wielu jego kumpli.

Razem z kolegą skakali po łóżkach, słuchając kawałków rapera Pei.

– W domu dziecka praktycznie wszyscy słuchają hip-hopu – mówi. – Bo tam są teksty, z którymi można się utożsamić, zobaczyć własne doświadczenia.

Po kilku latach Tomek pomyślał, że fajnie byłoby z Peją pogadać.

– Chciałbym się z nim spotkać – rzucił kiedyś w rozmowie z wychowawcą. – To na co czekasz, pisz.
Rychu odpisał, że chętnie wpadnie. Dla chłopaków z placówki taki gość to była gwiazda. Tomek przybił z Peją piątkę i postanowił działać dalej.

Zaprosił rapera Piha. Poznali się, zakumplowali. Pih zgodził się zagrać dla dzieciaków koncert. Tomek to wszystko zorganizował jeszcze przed końcem liceum. Nagłośnienie i salę wynajął za swoje – za pieniądze z renty po ojcu. Koncert charytatywny dla dzieciaków z placówki się udał („To było takie wow!” – mówi Tomek), a Pih okazał się fajnym chłopakiem. Zaprzyjaźnili się, do dzisiaj współpracują.

Mniej więcej wtedy Tomek dostaje nowe życie po raz kolejny.

Dyrekcja domu dziecka widzi, że Tomek ma talent. Dogaduje się z fundacją „Drabina rozwoju” z Warszawy. Fundacja oferuje staż, ale Tomek ma się tym zająć samodzielnie. To ważna zasada wychodzenia do świata: zainteresuj się sam, podejmij działanie, zadzwoń, zapytaj.

Zatrudniają go jako grafika. Tomek trafia na głęboką wodę, ale znów sobie radzi. Wynajmuje pokoje w mieszkaniach z różnymi ludźmi – od tego czasu mieszkał już chyba w czterech. Tu, na Saskiej Kępie, czuje się dobrze.

– Nie mam wielkich potrzeb – mówi. – Bo wiesz, fajne rzeczy się dzieją i to jest najważniejsze.

Projekt

Kolejne, aktualne życie Tomka na dobre rozkręci się za miesiąc. To wtedy na rynek mają trafić zaprojektowane przez niego ubrania, m.in. bluzy i koszulki z dużym napisem „Bidul”. Prototypy ciuchów Tomek rozdał znajomym. Ludzie piszą do niego na Facebooku, że nie mogą się doczekać, na pewno kupią.

Ubrania to część większego projektu, którego celem – jak wymyślił Tomek – jest pokazanie, że osoby z domów dziecka mogą coś w życiu zrobić, odnieść sukces. I przede wszystkim – że nie muszą się wstydzić przeszłości.

– Takim ludziom chcę pomagać – mówi. – Jestem dumny, że wspierają mnie ludzie jak Pih czy Sylwia Bomba, ilustratorka współpracująca z takimi gigantami jak Pixar, Disney czy Dreamworks, która jednocześnie angażuje się w pomoc dzieciom z domów dziecka – dodaje. – Cenię Sylwię za to, że sama też pomaga dzieciakom, współpracuje z organizacjami pozarządowymi. A oprócz tego daje mi dużo otuchy. Z własnej woli przekazała mi swój rysunek, który mogłem zamieścić na stronie projektu na portalu Wspieram.to.

Projekt „Bidul” nie jest dla Tomka przedsięwzięciem komercyjnym, a na pewno nie wyłącznie. Chodzi o to, żeby pomagać innym. Pokazywać, że można, nawet jak się przeszło tyle, co on.

– Ważne jest też to, kogo ja mam okazję wspierać. W ekipie „Bidul Crew” są dwie dziewczyny z Zambrowa, które robią świetne zdjęcia, i Knopers KPS, młody raper, któremu pomogłem wydać płytę. Na razie na nielegalu, ale myślimy o legalnej.

– W bidulu czasem brali nas na zakupy – mówi nagle Tomek. – I wtedy do wychowawców mówiliśmy „ciociu” i „wujku”. Żeby ludzie się nie zorientowali. W Polsce nadal panuje taki stereotyp, że jak sierota, to gorszy. I my w domu dziecka nieraz też tak o sobie myśleliśmy. Wymyśliłem ubrania z napisem „Bidul”, żeby ten stereotyp przełamać. Żeby wyraźnie, drukowanymi literami pokazać światu, że nie ma się czego wstydzić.

– Tomek, a gdzie jest teraz twój dom? – pytam, kiedy spacerujemy po Saskiej Kępie.

– Na razie nie mogę powiedzieć, że go mam. Ale pracuję nad tym – uśmiecha się. – Wiesz co, mam takie jedno postanowienie. Chciałbym, żeby kiedyś moje dzieci nie musiały się mnie wstydzić. Nie, żeby były dumne, nie aż tyle. Ale żebym nie był dla nich kimś gorszym. Wiesz, jaka jest najgorsza rzecz, którą dziecko może powiedzieć rodzicowi?

– Nie wiem.

– „Ja się na ten świat nie pchałem”. Moje dzieciaki tak nie powiedzą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2015