Przystanek

W ośrodku księdza Jabłońskiego zatrzymują się ci, którym kiedyś powinęła się noga. Swoje miejsce pośrodku lasu w Czerwonym Borze nazywają domem.

13.11.2016

Czyta się kilka minut

Ksiądz Adam Jabłoński (pierwszy z prawej) przed założonym przez siebie ośrodkiem / Fot. Archiwum ks. Adama Jabłońskiego
Ksiądz Adam Jabłoński (pierwszy z prawej) przed założonym przez siebie ośrodkiem / Fot. Archiwum ks. Adama Jabłońskiego

Przybija pionę, zbiera manatki i wysiada. Głośny śmiech, skórzana kurtka, markowe buty. Na imię ma Paweł. Ogolony, bo dzisiaj ważny dzień. Od wczoraj wszystkim mówił, że ma egzamin na prawko.

Wcześniej siedział na pasażerskim i opowiadał: – Trochę świata się zwiedziło. Byłem w Anglii, Francji, w Niemczech. W Anglii podobało mi się najbardziej. Inna kultura, inni ludzie. Tam nie ma jak tu, że zaraz się rwą do bitki. Pracowałem w różnych miejscach. Ale co z tego, jak większość kasy przepijałem. W końcu musiałem wrócić do Polski. Błąkałem się od kumpla do kumpla, od meliny do meliny. A daleko nie miałem, bo obok mojej klatki, dziesięć kroków w lewo, kumpel pędził pomarańczówkę, a dziesięć w prawo czekoladówkę. Spałem na przystankach, stadionach, w rowach. W końcu trafiłem do księdza.

Ksiądz jest w porządku – twierdzi Paweł. Dlatego teraz Pawła męczą wyrzuty sumienia. Bo kiedy już mieszkał w ośrodku w Czerwonym Borze, to kilka razy się upił. Na oczach księdza trzymał butelkę wódki w ręku i popijał. Dzisiaj tego żałuje, bo zrobił przykrość facetowi, który mu pomógł. Który go wyciągnął.

Ogarnął się. Nie pije. Interesuje się mistyką. Na własne oczy widział kiedyś egzorcyzmy. Łzy same szły mu z oczu. Ma 30 lat i dach nad głową w ośrodku „Przystanek w Drodze”.

Na razie zostaje na przystanku w kierunku Łomży i w deszczu czeka na autobus. Może kiedy już wróci, będzie kimś innym.

Nie ośrodek, tylko dom

Ks. Adam Jabłoński założył „Przystanek w Drodze” w 2006 r. Zawsze miał dryg do załatwiania, organizowania. Miejsca długo nie szukał, podzwonił po znajomych i się znalazło. Budynki po jednostce wojskowej, nieużytkowane od lat, tynk sypał się ze ścian, dziury w dachu.

Jabłoński siada za stołem w dawnej kaplicy, którą przerobił na salkę odwiedzin. Pokazuje: tu sypał się strop, a proszę, jak to teraz wygląda. Pewny siebie. Nie mówi wiele, za to mocno i szczerze. Niektórym mieszkańcom zdarza się narzekać: a to za długa zmiana na kuchni, a to za ciężka robota. Na księdza Adama nie narzeka nikt.

Założył firmę – spółdzielnię socjalną – która daje pracę mieszkańcom ośrodka. Miesięczny przychód: 50 tys. zł. Nieźle.

– Bóg daje ludziom talenty. Trzeba tylko wiedzieć, jak je wykorzystać – mówi ks. Jabłoński. – Może Bóg dał mi talent do interesów?

Ale to nic, nieważne – twierdzi – człowiek przede wszystkim potrzebuje kochać i być kochanym. Dom, praca, jedzenie to dodatki.

– Ci moi mieszkańcy właśnie to dostają: zainteresowanie, przyjaźń, rodzinne ciepło – mówi Jabłoński. – Nie mówimy na to miejsce „ośrodek”, ale właśnie „dom”.

Chłopcy, jak mówi o nich ksiądz, mają emocje zszargane przez alkohol. Picie rozbiło im relacje z ludźmi, dlatego trafili pod most albo do więzienia. Kiedy przychodzą tutaj, do Czerwonego Boru, czynnik ekonomiczny nie ma dla nich znaczenia. Ważne są emocje.

– Kiedy wychodzą z więzienia, najczęściej nie mają do kogo wracać. A tu, nawet jeśli pobłądzą, zawsze mogą wrócić – mówi ksiądz Adam.

Nieraz zdarzało się tak, że któryś zapił, zabalował kilka dni. Ale kasa szybko się kończy, robi się zimno i mokro, przydałoby się śniadanko ze stołówki i łóżko w ogrzewanym pokoju. Wtedy dzwonią: „Proszę księdza, wróciłbym, co?”. Wtedy ksiądz, chociaż taki silny, nie ma serca odmówić.

Dziś w ośrodku jest 30 mężczyzn. Wszyscy mają trudną przeszłość, najczęściej związaną z alkoholem. Jest też kilku byłych więźniów, którzy po wyroku nie mogli ogarnąć życia na wolności. Jest zasada: nie pijemy. Każdy pracuje – w spółdzielni socjalnej, przy pracach remontowych albo przy grabieniu podwórka. Każdy dostaje dach nad głową, zapłatę za pracę, wikt i opierunek.

Domem zajmują się ksiądz Adam, ksiądz Mirosław i mama księdza Adama, na którą wszyscy mówią „ciocia”.

Nie mieć czasu na głupoty

Mirek, jeden z mieszkańców ośrodka, ma już na karku sześćdziesiątkę i sporo w życiu widział. Swoje już też wypił. Dzisiaj już nie musi.

W ośrodku pracuje w kuchni. Z pokoju wychodzi rano, wraca na dwie godziny przerwy po obiedzie, potem musi przygotować kolację.

Włosy elegancko zaczesane do tyłu, koszula odprasowana w kancik. W ręku papieros, na nosie okulary w cienkich oprawkach.

Mieszkańcy mówią, że „Mirek to ogarnięty facet, można z nim pogadać”. To gadamy.

– Pochodzę ze wsi, 80 km stąd – zaczyna Mirek. – Miałem jeszcze czworo rodzeństwa, ale gospodarką zająłem się sam. To znaczy nie zająłem się tak naprawdę, tylko oddałem w dzierżawę, bo lubiłem sobie popić. Co miesiąc pieniądze z dzierżawy, a martwić się nie trzeba.

Popijał tak, że cała wieś znała go już tylko z tego. Wtedy zachorował.

– Na cukrzycę zapadłem – mówi. – Ale jak cukrzyca, to i renta. Kolejne pieniądze, które przepijałem. W końcu przepisałem wszystko na brata. Tylko że jednego nie zapisałem w umowie: dożywotniej opieki.

Któregoś dnia miał wypadek. Jechał rowerem, spadł z krawężnika, złamał nogę w biodrze. Odleżał swoje w szpitalu, wrócił na ojcowiznę, pił dalej. – Bratowa się dowiedziała, że w Czerwonym Borze jest ośrodek. Zapakowali mnie do samochodu i przywieźli – mówi Mirek.

Do rodziny ma pretensje, ale wykłócać się o swoje nie zamierza. Mówi, że ze wszystkich wartości w życiu najważniejszy jest honor.

Przyznaje tylko, że czasem go ciągnie do butelki. Wypić taką setkę i siedzieć cicho, to by było coś. Ale nie można. Trzeba się trzymać, pracować.

Zamyśla się, patrzy w telewizor. Na ekranie roznegliżowane dziewczyny tańczą w teledyskach disco polo. – Jak nie ma pracy – mówi – to myśli się o złych rzeczach. Najlepiej to nie mieć na te głupoty czasu.

Nikogo nie udawać

– Da się wyżyć z tego pisania? – pyta nagle ksiądz Adam. – Bo widzisz, dla mnie pieniądze są ważne. Nie dlatego, że je lubię. Tylko dlatego, że to świadczy o człowieku, czy potrafi sobie w życiu poradzić. Ja, przyznam, pieniądze umiem liczyć. Ale zawsze oddaję je innym, sam nie mam nic.

Pochodzi z Wyszkowa pod Warszawą. Wychowywał się w rodzinie wierzącej. Rodzice mieli troje dzieci, ale adoptowali jeszcze pięcioro.

– Radziliśmy sobie – opowiada ks. Adam. – Jednocześnie rodzice nam wpajali, żeby troszczyć się o innych.

Jako młody chłopak handluje w szkole pączkami i cukierkami. W biznesie jest tak dobry, że wkrótce nikt nie kupuje jedzenia w szkolnym sklepiku, tylko u niego. Ale po szkole widzi w Wyszkowie ulice biedy, jak np. słynne „Koszary”.

– Widziałem, że ludzie, którzy stamtąd pochodzą, prędzej czy później tam wracają – mówi dzisiaj. – W to samo towarzystwo, w te same złe nawyki. Pomyślałem sobie, już jako ksiądz, że chcę takim ludziom pomagać. Żeby nie wracali do tego życia.

Ale na razie, jak mówi dzisiaj, prowadzi „gorszące” życie. Pije, zmienia dziewczyny. Liczy się dla niego piłka nożna i dobra zabawa. A że do dzisiaj lubi się droczyć, opowiada: – Do seminarium też wstąpiłem, bo widziałem, jakimi księża jeżdżą samochodami.

Twierdzi, że nawrócił się dopiero na drugim roku. – Pewna kobieta, którą znałem, chorowała na raka – opowiada. – Przysięgła, że jeśli wyzdrowieje, opłaci mi wszystkie koszty studiów, utrzymania. Modliłem się. I wyobraź sobie, że rak zniknął. Kobieta spełniła obietnicę.

Jako ksiądz słyszy, że w więzieniu w Czerwonym Borze poszukują kapelana. Przypomina sobie o „Koszarach” w Wyszkowie, czuje, że to ten moment. Zgłasza się. Dziś mówi, że więźniów traktuje jak równych sobie, jak przyjaciół. Ze wszystkimi rozmawia, wysłuchuje. Nawet wtedy, kiedy wpadają w swoje opowieści o przestępczym życiu, wódzie, kobietach.

– Jak to robię? – powtarza pytanie. – Po prostu nikogo nie udaję. Dla nich nie jestem ksiądz Jabłoński, tylko Adam. Potrzebują coś załatwić, to przychodzą do Adama. Tak, nawet mordercy. Słuchaj, tak naprawdę nie ma znaczenia, co w życiu zrobiłeś. Traktuję więźniów podmiotowo. Cieszę się ich sprawami. Kibicuję im. Wtedy oni przestają być tymi złodziejami, mordercami, oszustami, bandytami, a zaczynają być ludźmi. Zmieniają się.

Dziesięć lat temu stworzył ośrodek, żeby pomagać takim jak jego więźniowie z Czerwonego Boru. Trzy lata temu przeprowadzili się do ośrodka jego rodzice. Ksiądz Adam po swojemu zarzeka się, że tak naprawdę dom trzyma w ryzach jego mama, Maria.

– Nie zrobiłabym nic bez niego, a on beze mnie – mówi pani Maria. Właśnie wróciła ze szpitala z Białegostoku. Narzeka na kręgosłup. Pytam, skąd w niej potrzeba pomagania. – A wie pan już, że mając troje własnych dzieci, adoptowaliśmy z mężem pięcioro? No właśnie. Każdy ma do czegoś talent. Ja mam talent wychowywania. To jest moje powołanie. Dlatego ja tych chłopców z ośrodka wychowuję.

Pani Maria pochodzi z biednej rodziny. Twierdzi, że dzisiaj w podopiecznych ośrodka zawsze widzi siebie sprzed lat.

– Raz w życiu, pamiętam, jedna ciocia dała mi do zjedzenia zupę – pani Marii łamie się głos. – Do dziś ten moment zapamiętałam. Bo ktoś dał mi coś bezinteresownie. Dzisiaj robię to samo.

Na skrzyżowaniu dróg

Tomek spogląda spod kaptura. Czujnie, badawczo. Jedno oko ma podbite, zabandażowany palec. Dowiem się później, że to pamiątki po wypadzie do Kołobrzegu. Była impreza, komuś się nie spodobał. A że nie lubi, jak mu się wchodzi w drogę...

Na razie Tomek patrzy na mnie trochę znudzony i miesza kawę rozpuszczalną. – Artykuł piszesz? Toś kozak – mówi. – Wyrok miałem dziewięć miesięcy. Nie chcę mówić, za co. Powiem tylko, że niepotrzebnie narozrabiałem. Życie sobie rozwaliłem.
Pamięta pierwsze chwile w celi. Wszystko po kolei, jakby to było wczoraj: – Wchodzę do celi w areszcie, siedzą łyse łby, patrzą na mnie. „Kim jesteś?”, „za co siedzisz?”. Mówią, czego nie mogę robić, jak się zachowywać itd. Mam szczęście, bo innym od razu spuszczają wpierdziel. Mnie się nie czepiają. Ale pierwsze chwile to szok, strach. Bałem się o siebie, żeby czegoś nie odwalić, żeby się nie narazić.

Potem Tomek jedzie do więzienia w Czerwonym Borze. Trafia do celi z innymi małoletnimi. Więzienie to w porównaniu z aresztem pestka. Dopiero po dwóch miesiącach odwiedza go ojciec. Wcześniej nie rozmawiają, bo rodzice mają do Tomka pretensje za to, co zrobił. Odsiadka się dłuży, ale że oddział jest półotwarty, można chodzić od celi do celi i kombinować. Alkohol, trawka, papierosy, co się chce. To nie jest dobry klimat do resocjalizacji.

Po wyroku Tomek wychodzi na wolność i znowu nie potrafi się odnaleźć. Znowu robi głupie rzeczy, o których dzisiaj też nie chce mówić. Tyle tylko, że w końcu trafia 300 metrów od zakładu karnego, czyli do „Przystanku w Drodze”.

Dzisiaj siedzi przy stole w stroju roboczym, bo za chwilę będzie robił remont, i patrzy pod nogi z żalem: – W tym Kołobrzegu... Pojechałem tam jakiś czas temu... Wdałem się w tę bójkę, no i wiesz... Dzisiaj grozi mi kolejny wyrok...

Egzamin

W jednym budynku z Tomkiem mieszka Paweł, ten od egzaminu. Wiozę go na najbliższy przystanek. Jeśli dziś zaliczy egzamin z jazdy, dostanie prawko z powrotem. Bo kiedyś je już stracił. Pił dwa tygodnie z kumplami, rano pociągnął łyk z ćwiartki wódki. Za rogiem stał radiowóz.

– Najpierw prawo jazdy, a potem zobaczymy – mówi teraz. – Mam nadzieję, że popracuję w spółdzielni ks. Adama, a potem znajdę robotę jako kierowca. Chciałbym jeździć tirem, życie sobie ułożyć, może znaleźć kogoś, wynająć mieszkanie.

Paweł zostaje na przystanku, macha ręką na pożegnanie. Wracam do ośrodka. W lesie, na rozdrożu stoją dwie tabliczki: „Zakład karny – 300 metrów prosto” i „Ośrodek »Przystanek w Drodze« – w prawo”.

Po kilku godzinach dostaję wiadomość: Paweł przejechał swoją trasę bezbłędnie. ©

Imię i niektóre szczegóły dotyczące Tomka zmieniłem na jego prośbę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016